Translate

sobota, 26 grudnia 2015

Sam w domu...

                Lubię pisać. Zawsze to lubiłem. To jak monolog w głowie, którego nie mówię na głos, a jedynie przerabiam na litery – dlatego (czasami) dyktafon jest dziwnym urządzeniem, bo własny głos rozprasza. Piszę w milczeniu.

                Dziś luksus – luksus dziecka, które zostaje samo w domu i nie musi się myć przed pójściem spać. Oglądam film jedząc paluszki z weekendowej imprezy i piję whisky, co się uchowała (dobry film – „the sunset limited”).

Doszedłem do wniosku, że mam dom i lubię to uczucie. Dziś jestem w nim sam i dobrze mi z tym, choć wolałbym inaczej – usnąć przytulając ukochaną kobietę.

Za 9 dni święta – kolejne w moim życiu. Przechodziłem je już w tak różnej formie – lubię jednak ich wymiar symboliczno – tradycyjny.

Dziwnie jest z tym pisaniem – czasami dopada mnie w nieoczekiwanych sytuacjach, gdy nie mogę się „zasłonić” niczym innym i zagłuszyć tego wewnętrznego zewu. W Anglii zdarzało mi się chodzić z dyktafonem nawet do toalety, by nie ominąć tych myśli, do których nie da się już później wrócić.
Paskudne te paluszki po kilku dniach – trzeba je popić whisky…


Klecina 15.12.2015r.

sobota, 28 listopada 2015

Nowy start

Mam 32 lata. Po raz kolejny zaczynam swoje życie. Inne miejsce, inna praca i kobieta, która jest przy moim boku (choć minęło kilka miesięcy od momentu gdy się poznaliśmy) i mnie wspiera, oraz wymaga ode mnie, abym nie popadł w „tumiwisizm”.


Wróciłem do miasta w którym się urodziłem, które mnie wychowało, ukształtowało i w którym wzrastałem przez te pierwsze dwadzieścia lat życia – później było już różnie, bo nie mogłem usiedzieć na miejscu. Myślałem w podróży o emigracji, o zaoszczędzeniu czasu i pieniędzy. Czym jednak starszy jestem, tym bardziej uświadamiam sobie, że to mój dom, moja rodzina i moje genesis. Musiałem przejść wiele dróg, by sobie to uświadomić, poczuć to w sobie i dojść do wniosku, że może ta przestrzeń nie jest idealna, to jednak jest tym, co mogę nazwać punktem odniesienia. Tworzę tą przestrzeń i wymiar na nowo, powoli zapuszczając korzenie.

Ostatnia podróż nauczyła mnie kilku istotnych rzeczy (niektóre dalej się krystalizują we mnie), a co najważniejsze pozwoliła znów, na nowo, popatrzeć „świeżymi oczami” (taka lekka ironia, bo ostatnie badania u okulisty wykryły u mnie wadę wzroku) na świat, który znam i w którym funkcjonuję już tyle lat. Powroty są zawsze dziwne i kiedyś mnie to męczyło. Dlaczego? Bo nie da się zatrzymać tego co było. Wszystko się zmienia,ale gdy jesteśmy w jednej zamkniętej rzeczywistości, to zazwyczaj tego nie dostrzegamy. Akceptuję to, bo i tak nie mam innego sensownego wyjścia. „Nie da się dwa razy wejść do tej samej rzeki”

Nie jestem w stanie na poważnie brać tego świata, tego miejskiego życia, z zaletami i wadami, możliwościami i ograniczeniami. Zaczęło się to pogłębiać rok temu, po powrocie z podróży (dokładnie rok temu szedłem ubłocony przez polne, francuskie drogi, wzdłuż Rodanu – totalna abstrakcja w tym momencie,a dziś rok po tym zaczynam pracę w korporacji, bez cienia wyrzutów sumienia).

Zmieniło się jednak coś we mnie przez ten rok.
Co? Czuję,że jestem w stanie w tym żyć, zamiast traktować to jako okres przejściowy między jedną, a drugą podróżą. Niby niewiele, a jakże wiele. Nauczyłem się akceptować te społeczne konstrukcje, „zasady gry”, zależności, uwikłanie w systemie monetarnym, bycie częścią dzikiego kapitalizmu. Na początku wejście w to było dla mnie „nieprzyjemne” niczym wejście do lodowatej wody. Zderzenie dwóch środowisk wywołuje pewne mechanizmy, a potem przychodzi rozluźnienie w tym stanie. Niczym w nowym ubraniu, które na początku jest czymś obcym, a później staje się naszym dodatkowym obliczem, czy chcemy tego czy nie. Zaczynamy czuć się w nim komfortowo i przestajemy zwracać uwagę na to, że jest na ciele. Pod nim nic się nie zmienia (a przynajmniej nie tak szybko, aby to ciągle absorbowało) gdy się w tym rozluźnić.


Co się zatem we mnie zmieniło? Odrzuciłem kilka iluzji, które miałem na swój temat i dalszego snucia planów. Zmieniłem założenia, a przez to i zmodyfikowałem plany, lub raczej podejście do ich realizacji.

Plan pieszej podróży do Hiszpanii jest dla mnie dalej aktualny (jak kilka razy mówiłem i pisałem – to nie ja wybrałem tą podróż,ale ona mnie), choć zmieniam punkt ciężkości. Przestaje to być epicentrum mojego życia (o ile kiedykolwiek istniało cokolwiek, co mogę nazwać moim).

Ostatnia podróż uświadomiła mi kolejne iluzje w których tkwiłem. Poświęcając wszystko pod kątem podróży, zaniedbuję inne sfery i bliskich mi ludzi. Myślałem wcześniej o drodze do samofinansowania się podróży, ale życie zweryfikowało te moje zapędy. Mam już swoje lata i za stary jestem na bycie wyczynowcem (tym bardziej że odczuwam,że ciało nie regeneruje się jak dawniej i zużywa), a to jedna z dróg, które do tego prowadzą. Nie mam zamiaru rywalizować z innymi w „szaleńczości” pomysłów i tworzyć coraz bardziej ekstremalne projekty. Wiem też,że zaniedbuje sferę marketingową, która jest bardzo istotna w takich projektach. Wiem co powinienem zrobić, wiem jakie drogi do tego prowadzą, wiem że bez sponsorów i reklamodawców finansowanie się projektów jest praktycznie niemożliwe, albo bardzo czasochłonne.


Dlaczego więc nie idę w tą stronę? Bo nie czuję jej. Brzydzi mnie to od zawsze,choć nawet nie wiem dlaczego. Zastanawiałem się też, co mógłbym ludziom dać? Co kogoś obchodzi to, że jakiś facet łazi po lasach i próbuje (nieudolnie) dojść z jakiegoś punktu A do punktu B. Co ludzi obchodzi, jak to jest bez tych wszystkich wygód – przecież dość łatwo mogą wyjechać poza miasto i odpocząć od”internetów”, czy telefonów komórkowych, liznąć natury, poczuć jak to dobrze mamy jako dominujący gatunek.

Myślałem kiedyś, że wędrując jesteśmy bardziej po stronie natury. Totalna bzdura. Powrót do „korzeni” jest iluzją. Możemy sobie marzyć o tym jak żyjemy w lesie, w harmonii z przyrodą, zdobywać wodę za darmo, jeść owoce i polować. Możemy przetrwać jakiś czas, możemy być mistrzami survivalu, jeść korzonki i liście. Jesteśmy jednak uzależnieni, nawet nie tyle od komfortu, czy wygód, ale od tego braku poczucia niepokoju, od tej walki o przetrwanie i ciągłego stanu podwyższonej czujności.

Prawda jest taka, że natura się nami brzydzi i boi się nas. Wszystkie zwierzęta, żyjące na jej łonie uciekają przed człowiekiem. Boją się go. Unikają. Gdy wchodzimy do lasu, las zamiera. Oczekuje. Dopiero po chwili zaczyna żyć. Każde zwierze, które niechcący się na mnie natknęło (roślinożerne jak sarny, zające, wiewiórki itd.) widząc mnie uciekało w panice. Prawda jest taka,że wędrując jesteśmy obcy i dla ludzi w ich lokalnych społecznościach, jak i dla przyrody. Taki niebyt w zaświatach i brak przynależności. Podróżując obserwuje. Nachodzi mnie jeden wniosek – tego co człowiek się „dotknie” i stara się ulepszyć, to zawsze spieprzy. Smutne? Nie. Po prostu natura ma lepsze mechanizmy samoregulacji.

Takie odcięcie w samotnej podróży poza oczywistymi lękami, które tworzy, ma też ogromną liczbę zalet. Życie staje się proste, bo mamy określone obowiązki, które musimy zrobić. Nie ma czasu na zaniechanie, na pytania, czy mi się chce czy nie? Nie gotując jedzenia nie jemy ciepłego – w lesie nie ma restauracji. Gdy nie wejdziesz do śpiwora będzie prawdopodobnie zimno, a gdy nie masz dachu nad głową, namiotu, szałasu – zmokniesz w deszczu. Nie da się tego obejść. Nie jesteś już dominującym gatunkiem, nie jesteś odgrodzony murami i oknami,a po odkręceniu kranu nie leci woda. Nie masz grzejników, suchego powietrza, piwa rosnącego na krzakach. Masz tylko siebie i to co zdołasz ze sobą zabrać z cywilizacji. A wszystko próbuje się na tobie pożywić. Uświadamiasz sobie ile jest insektów i jak są dokuczliwe. Zostaje tylko to, co możesz zrobić własnymi narzędziami, i to czego się w życiu nauczyłeś. A uwierz mi – tego jest zawsze za mało. Uczysz się wszystkiego na nowo. Popełniasz błędy, wyciągasz wnioski – czasami błędne. Chcesz spać blisko rzeki by móc się umyć (a w strumieniach masz pitną wodę). OK. Tyle że uczysz się, że będzie chłodniej i w nocy będzie sporo wilgoci – to nieuniknione. Jest tego wiele, ale nie będę o tym pisał. Po co to komu? I tak w szkole nagromadziłeś wiele niepotrzebnej wiedzy. Wiedza bez doświadczenia jest nic niewarta.

Podróż uczy też szacunku. Szacunku do jedzenia, wody, sprzętu,otoczenia. Brzydzą śmieci pozostawione w lasach, kiepy w parkach narodowych, puste butelki po napojach, zasrane krzaki przy szlaku. Noszę sporo na swoich plecach, ale nigdy nie zostawiam śmieci cywilizacyjnych. Owszem ogryzek z jabłka wyrzucę nawet na trawnik. Nie istnieją dla mnie „biośmieci”. Rozumiem ten problem w miastach,ale rozwiązania jego już nie. Ograbianie parków z liści, gałęzi i innej biomasy, by było ładniej i nie śmierdziało butwiejącą materią. Odkurzanie liści spalinowymi dmuchawami w parkach – co za idiotyzm i zakłócanie ciszy. Zdziwi mnie jak gleby nie będą jałowieć…


Co z tą Hiszpanią zapytasz? Przyjdzie na to czas. Mam wiele zaległości w wielu aspektach życia. Czuję, że to czas by się ustabilizować emocjonalnie, finansowo, towarzysko. Odkładać zasoby, aby móc zrobić sobie kolejne wakacje, bez oglądania się wstecz. Mam teraz otwarty umysł (choć ograniczony oczywiście), a podejmowanie decyzji przychodzi mi łatwo. Staram się przełożyć doświadczenia na dalsze życie, podejmować nowe wyzwania i tak też traktować trudności, które się pojawiają się po drodze. Owszem zamierzam podróżować ile będę w stanie, choć nie kosztem innych sfer życia. Postawić sobie wielowymiarowe cele i rozwijać się w każdym kierunku. Zmienię też charakter tego bloga i nie będę pisał jedynie o przemyśleniach, podróżach, czy poszukiwaniach Ducha. Życie może być ciekawą frajdą, jeśli się je tak postrzega. Mężczyzna potrzebuje wyzwań i surowości,aby się rozwijać. Nie folgować sobie, lecz wprowadzić dyscyplinę. Opuszczać ciepłe gniazdo regularnie, by poczuć ból i ostrość zmysłów. Inaczej każdy się stoczy nie ma innej opcji. Nie jesteśmy maszynkami do zarabiania pieniędzy.

Zamierzam odkrywać to co dla mnie nieodkryte, przemierzać miejską (i nie tylko) przestrzeń w poszukiwaniu inspiracji, stawiać sobie cele i wyzwania. We wrześniu przebiec wrocławski maraton (w najgorszym wypadku na spokojnie sobie przejść :D), rozwijać się i popełniać błędy. Jeszcze jakieś pół życia przede mną. Czas na kolejną porcję ciekawej zabawy.


Czekam też na wasze opinie, czego chcielibyście więcej na tym blogu i czego najbardziej brakuje (poza regularnością). Niech moc będzie z Wami młodzi i starzy Jedi

O odczuwaniu przestrzeni

Czuję się najedzony. To piękne odczucie, które jednak rozleniwia, a także może stać się obiektem pożądania.
Podróż uczy przemijalności, a także tego, że wszystko ma swoje miejsce, czas i przestrzeń; z tym,że te trzy elementy nie muszą ze
sobą się łączyć i nie mają ścisłej korelacji. Ciężko to opisać, bo ludzkie doświadczenie mówi inaczej – to zawsze jest łączne.

Właśnie zauważyłem fakt zgubienia sandała. Nie wiem kiedy to nastąpiło, choć na pewno dzisiaj. Uświadomiłem sobie to 5 min. temu. Tak więc w tym przypadku te trzy czynniki się nie łączą. Wiem że z punktu widzenia logiki, to założenie jest błędne, choć dla mojej świadomości nastąpiło to teraz, mimo że czas, oraz miejsce, nie jest tu określone. Ludzki umysł potrafi płatać figle. Czy czuję smutek? O dziwo nie, choć te sandały towarzyszyły mi w podróżach od trzech lat spełniając zadanie „klapek”.
Podróż uczy „nieprzywiązywania się” do rzeczy, a jednocześnie szacunku za to,że służą. Czasami gdy jest taka sytuacja potrafię oddać komuś cokolwiek, czego potrzebuję, lub zostawić rzecz, której nie używam, a ma dla mnie wartość sentymentalną. Sprzęt ma wartość fundamentalną w podróży, ale zawsze jest tylko dodatkiem. Jednak rzeczy, których się nie używa stają się ciężarem i ich wartość staje się zerowa (albo nawet ujemna, bo każdy gram noszony na plecach jest odczuwalny).

Tydzień temu miałem doświadczenie związane z odczuwaniem przestrzeni jako „pozytywnej lub negatywnej” i uświadomiłem sobie namacalnie, że jest to jedynie stan wewnętrzny nie mający nic wspólnego z rzeczywistością zewnętrzną. Co się stało?:

Siedziałem sobie pod wiatą biwakową, gotując wodę na Yerba Mate. Miałem ostatnią porcję tego zioła, więc chciałem wyciągnąć z niego jak najwięcej. Akurat tego
dnia miałem sporo wody, nie śpieszyło mi się (planowałem dotrzeć w okolice Złotego Stoku, a miałem już blisko). Czekając na wodę przepisywałem notatki z papieru na komputer. Było piękne, słoneczne popołudnie, cisza, spokój. Czułem się błogo. Dookoła mnie jak to w lesie brzęczało,choć tym razem jakoś intensywnie. Nie zwróciło to mojej uwagi, bo owady lubią się wygrzewać w słońcu.


W którymś momencie spojrzałem w miejsce, z którego dochodziło brzęczenie owadów. Przeszył mnie lęk. Na chwilę, aż mnie zmroziło w środku. Półtora metra od mojej głowy, pod wiatą, było gniazdo os. Niezbyt wielkie, ale jednak papierowe gniazdo os, do którego ciągle wlatywały i wylatywały owady. Przestałem czuć się komfortowo w tym miejscu. Chwilę wcześniej skończyłem pisać i miałem zabrać się za kolejne rzeczy. Szybko zmieniłem zdanie. Powoli zebrałem swoje rzeczy z ławy i stołu (by nie ryzykować, że osy wezmą mnie za zagrożenie) i wyszedłem na zewnątrz, gdzie też były miejsca do siedzenia (nie siedziałem tam, bo wiało, a gotowałem wodę na gazie, a do tego słońce mocno świeciło i ograniczało widoczność na laptopie).Tam też nie czułem się komfortowo. Doszło do mnie to, że tak naprawdę nic się nie zmieniło. Osy nie pojawiły się nagle, a jedynie moja świadomość, że tam są zmieniła odczuwanie chwili i odbiór rzeczywistości. Zagrożenie było takie samo wcześniej (a nawet większe było wcześniej, bo nieświadomie mogłem coś zrobić, co by je rozjuszyło.

Podróżowanie daje więcej przestrzeni na obserwację, choć z początku wiele się zaciera przez odczucia, stany emocjonalne i fizjologiczne, oraz poprzez utożsamianie się z pewnymi emocjami, lub oczekiwaniami. Człowiek powoli zaczyna obserwować, potem rozumieć określone przeplatanie się „zjawisk”. Wszystko przemija, a jednocześnie jest cykliczne. Pojęcie „liniowości czasu” staje się powoli w tym „świetle” absurdalne. Wszystko jest cykliczne, przy odpowiednim punkcie odniesienia.

Siedząc na górze i obserwując wioski, oraz miasta pięknie zmienia się perspektywa. Po krótkiej chwili widać zasięg cywilizacji. Widać przestrzenie użytkowe, mieszkalne, rolnicze, leśne. Widać zasię człowieka, a także to co uznał z czasem za mało wartościowe. Osady – małe wycięte w lesie przestrzenie (nad rzekami,potokami), na których człowiek zaczął coraz bardziej odgradzać się od zewnętrza, od natury, która bywa uciążliwa, lub groźna. Małe polany, które rozrastając się stworzyły nasz świat. Nasz punkt odniesienia.

Wiata pod Biskupią Kopą 24.o7.2015r.

wtorek, 8 września 2015

Pomiędzy burzą a upałem

Siedzę sobie przy leśnej drodze, w górach. Jest duszno i sennie, a w oddali nad górami burza. Piję yerbę jak to w takich chwilach zwykłem robić. Co jakiś czas przechodzą turyści, lub rowerzyści przejadą. Nadeszły chmury i przez chwilę jest trochę odpoczynku od słońca. Przejechała właśnie ciężarówka wyładowana drewnem i zakurzyła całą okolicę.

Skończyły mi się bletki, więc palę dużo mniej - czasem jak mnie mocniej przyciśnie, to używam zielonych ręczników papierowych, które wziąłem ze sobą z myślą o rozpałce ogniska. Smakują jednak paskudnie.

Drugi dzień sam na szlaku, mimo wielu  ludzi, których spotykam. Czas zatrzymuje się w pewnych momentach dnia - przy śniadaniu, obiadokolacji, czy w przerwach na yerba mate - wtedy mogę się w spokoju delektować odpoczynkiem i po prostu posiedzieć na skraju ścieżki, lub lasu.


Ciężko mi czasami wyodrębnić poszczególne momenty, przypisać je do konkretnych dni, bo zlewają mi się w jeden długi moment przerywany snem, gdy wchodze w inne światy - w swoje lęki, obawy, pragnienia. Inny punkt odnisienia - mam czasami wrażenie, jakbym był mrówką powoli przemierzającą porośnięte trawą pagórki.

Człowiek gdzieś się zatraca w tej przestrzeni; przestaje być "jej centrum" a staje się bezstronnym obserwatorem. Wychodzi na wierzch wszystko, czemu nie chcemy się poddać, zaakceptować.Zamiast bycia "samozwańczym królem wszechświata" stajemy się bezbronnymi dziećmi, które chcą przemknąć cicho przez ogromną przestrzeń.

Beskid Śląski 3.08.2015 r.

niedziela, 2 sierpnia 2015

Znów w górach

Znów na szlaku. Znów w górach. Wczoraj dotarliśmy z Bartkiem i Geraldem do Ustronia i naszą „zieloną noc” wspólnie spędziliśmy w górach. Kąpiel w strumieniu lodowatej wody (kto przeżył ten wie jaka energia jest po tym) i wieczorny relaks zadziałały wręcz cudownie.

Uwielbiałem chłopaki te wieczory, gdy wspólnie siedzieliśmy w nocy w ciszy, lub prowadząc rozmowy;relaksując się przy piwie i kadzidłach.

Teraz będzie dla mnie inny czas (nie powiem gorszy lub lepszy, cięższy lub lżejszy, bo to tylko odczucia,które można łatwo zmienić) – mam nadzieję, że równie uczący. Zrzucić z siebie presję, cel, przymus, lub brak i wszystko na powrót jest takie jak ma być. Miłość i strach – to jedyne co pozostaje.


Okolice Równicy (Beskidy) 1.08.2015r.

P.S. Między szympansem a człowiekiem jest tak różnica, że człowiek nie masturbuje się w miejscach publicznych (poza pewnymi odchyleniami wynikającymi z dewiacji)

czwartek, 23 lipca 2015

Krowiarki

Nie wiem dokładnie gdzie jestem, ale wiem, że góry przez które idę to Krowiarki, choć krów nie widuję – prędzej kozy lub owce. Gdzieś w okolicach Lądka Zdrój, do którego mam około godziny drogi.

Przed chwilą zauważyłem , że oznaczenia, które brałem do tej pory za pomocnicze dla rowerzystów, są tak naprawdę szlakiem konnym, który bardzo często mi towarzyszy. Za to jeźdźców (i jeździc ;)?) na szlaku nie ma. Zastanawiałem się nad powodami niepopularności tego sposobu podróżowania. Konie w Polsce są, jeźdźcy raczej też. W Czechach, Niemczech, czy Szwajcarii dość często widywałem konnych. Może nie długodystansowych, ale jednak. Stadnin u nas nie ma, czy jak?

Zmęczenie mnie oblazło i jest to już zmęczenie postępujące niczym lepka maź na całym ciele. Dwie godziny temu zjadłem obfity obiad, temperatura jest przyjemna, a jednak. To wysysające chęci zmęczenie. Pierwszy większy kryzys (w tamtym roku miałem cztery zanim się poddałem;))

Koniec tego odpoczynku pod drzewami, bo intelektualnie też nie jestem lotny.

Krowiarki 15.07.2014r

czwartek, 16 lipca 2015

Odpoczynek na górskiej łące


Dziś dopadło mnie zmęczenie – jakoś tak za szybko. Siedzę sobie koło drogi na skoszonej, górskiej łące i gotuję wodę na yerbę. Dookoła śpiewają ptaki, a w dali słychać piejące koguty. Dookoła mnie góry, choć widoczność w dużej mierze ograniczona jest przez drzewa.

Dwie i pół godziny temu poznałem Ryszarda – mężczyzna od którego czuć intensywną woń alkoholową;będący już dziadkiem. Stolarz, murarz u człowiek od „ciężkich zadań” (jak sam się określił). Zawołał mnie, gdy siadłem pod sklepem (była dwugodzinna przerwa, co rzadko się w Polsce zdarza, ale jednak – jak będę miał własny sklep, też na to się nastawcie, że będę miał przerwy na lunch). Z tyłu była altana, więc przysiadłem razem z nim, bo chciałem kupić coś do jedzenia. Rozmawialiśmy z 20min.po czym udaliśmy się do sklepu, a on pojechał ze swoim kumplem na czereśnie (chwilę przed otwarciem sklepu dołączył się do nas i zaproponował mu). Zaopatrzyli się w dwa „czteropaki” i ruszyli. Ja zjadłem drugie śniadanie, które popiłem piwkiem (myślałem że chwilę jeszcze zostaną więc wziąłem dla towarzystwa) i poszedłem dalej szlakiem.

Zaskakuje mnie to zmęczenie, bo spałem dziś bardzo długo – ze 13 godzin. Ciężko mi było się zwlec i wyczołgać z namiotu. Tracę powoli motywację i zmęczenia zaczyna we mnie mocno narastać. Następnym razem (o ile będę miał jeszcze ochotę pieszo podróżować takie dystanse) będę musiał jeszcze bardziej ograniczyć ciężar plecaka, ale to będzie związane z dodatkowymi kosztami. Niestety takie rzeczy nie są tanie.

Dziś w planach miałem dojść do Dusznik Zdroju, choć nie wiem czy dam fizycznie radę, bo zostało jakieś 3godziny drogi, do tego jest parno jakby miała nadejść burza. Czas na yerbę. (Finalnie wyszło tak, że doszedłem tam wieczorem i spałem na okolicznych wzgórzach zaopatrzony w cudownie smaczną dusznicką wodę).

Góry między Kudową Zdrój a Dusznikami Zdrój 11.07.2015r.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Okolice Kudowy Zdrój


Kolejny dzień na szlaku, po kilku dniach przerwy. Jestem w okolicach Kudowy Zdrój. Przechodziłem dziś w okolicach pięknych formacji skalnych: Strzeliniec Wielki, Błędne Skały i Skalne Grzyby. Do dwóch pierwszych nie wstąpiłem, bo nie musiałem (znam te miejsca i jest tam dość wąsko, więc z moim plecakiem jest to dość uciążliwe. W Błędnych Skałach odstraszyła mnie cena – 7zł i stwierdziłem, że szkoda mi wydać tyle na coś co znam). Jeśli jednak będziecie w okolicy, a nie byliście tam nigdy, to warto się tam wybrać. Robi to wrażenie.

Na szlaku przyjemnie się ochłodziło (a czasami bardziej niż przyjemnie), tak że czasami wędruję w swetrze i w kurtce, bo wiatr mocno wychładza.

Myślałem, że dziś dołączy do mnie Jarek (towarzyszył mi dwa lata temu przez kilka dni z Łodzi w kierunku Warszawy) – coś mu jednak się skomplikowała sytuacja i przekłada to na Beskidy.

Siedzę pijąc piwo w wioskowej gospodzie i relaksując się po technicznie męczącej drodze (dużo głazów po drodze i kąt nachylenia ścieżki okresowo wysoki tak w dół jak i w górę). Wybaczcie, że się nie odzywałem przez ostatnie dni – musiałem się trochę odciąć i zrelaksować się.

Jutro jeżeli siły pozwolą to dotrę do Dusznik Zdrój, albo i dalej.

Okolice Kudowy Zdrój 10.07.2015r.

niedziela, 5 lipca 2015

Pod Wielką Sową


Szlak powoli się toczy, a ja razem z nim. Z tego co widziałem na Wielkiej Sowie to do Dusznik Zdrój zostało mi 50g marszu. Wczoraj widziałem na trasie pierwszą żmiję – wygrzewała się na słońcu i w momencie, gdy przechodziłem uciekła żwawo w zarośla. Widziałem też owce wylegujące się w cieniu– niby jestem w górach, a jest to dość rzadki widok w obecnych czasach.
Spotkałem też wczoraj na szlaku dziewczyny. Zaskoczyły mnie wychodząc z lasu, gdy czytałem książkę. Nie spodziewałem się nikogo, a tym bardziej niewiast – ożywiły mnie cudownie krótką rozmową i swoją energią.


Wędruję jakby w zawieszeniu i w miarę drogi ulatnia się ze mnie energia. Ulatniają się też pieniądze, bo wydaję ich więcej niż powinienem. Nie ma jeszcze z tym tragedii, ale za jakiś czas będę jadł tylko to co znajdę, jeśli nie zracjonalizuję tego.

Łydki i przedramiona mam całe w strupach po ugryzieniach owadów (rozdrapane mimowolnie) – na szczęście opanowałem (jak na razie) sprawę kleszczy, a środek który kupiłem sprawdza się pod tym względem i na komary. Życie uprzykrzają jednak meszki, które zwłaszcza wieczorami, w lasach, atakują niemiłosiernie.

Spotkania z ludźmi - to na szlaku najbardziej motywuje, dodaje sił i wiary, że to ma jakiś sens. Myślałem kiedyś, że podróżuję dla siebie i takie były początki. Droga jednak weryfikuje wszystkie przekonania i wychodzi to co jest istotne. Wiem że w dużej mierze robię to też dla Was, bo wiem,że nie każdy może sobie pozwolić na długą trasę i na przeżycie osobiście pewnych rzeczy.

Czas w podróży płynie liniowo. Jest ciągły, a dni przeplatają się ze sobą. Zaczął się weekend i mocno odczuwa się to na szlaku. Ruch wzrósł kilkunastokrotnie

Pod Wielką Sową 4.07.2015 r.

sobota, 4 lipca 2015

Zmęczenie na szlaku

Idzie mi się źle dzisiaj. Ciężko powiedzieć dlaczego, bo i spałem dziś 12 godzin, oraz zjadłem całkiem obfite śniadanie.



Wczoraj trafiłem najpierw do ciekawego baru gdzie pogadałem z ludźmi, a potem nad stawy z pięknym widokiem na góry. Widziałem wcześniej na mapie (na górze św. Anny), że jest takie miejsce i do tego jest tam pole namiotowe. Pola nie był, za to miejsce do rozbicie namiotu było zacne. Tak też zrobiłem i zameldowałem się tam

Spało mi się cudnie do momentu, gdy słońce nie uczyniło z namiotu sauny (nie wiem ile osób z Was przeżyło ranek w namiocie, gdy mocno grzeje słońce – po prostu nie da się pospać dłużej, nawet przy najlepszych chęciach). Wyprałem rzeczy i fantazjowałem o nimfach, atakujących samotnych wędrowców (nimfy musiały jednak wyginąć jak tury, bo do tej pory podróżując sporo, nie spotkałem ani jednej w rejonach nadwodnych)

Odpoczywam już chwilę w cieniu paląc tytoń z „czekoladą” stwierdziwszy, że nie ma co walczyć z przeciwnościami. Pod wiatr nie pójdzie żaden jacht, ale ostrząc pod wiatr już tak. Trzeba na fali wykorzystywać przeciwności – gdy idzie się źle, to chociaż umilę sobie ten czas.

Coraz cieplej na szlaku i coraz bardziej sucho w lasach. Gdy się robi ciepło to lasy zaczynają być nie do wytrzymania. Gdy wszystko paruję robi się klimat tropikalny, do tego owady wściekają się i nie dają człowiekowi żyć.

Wystarczy tego relaksu – idę dalej, bo z tego co się orientuję, za 2 – 3g. czeka mnie schronisko Andrzejówka – chyba już tam byłem, ale ręki sobie nie dam za to uciąć

Góry w okolicę miejscowości Grzędy Górne 1.07.2015r.


W schronisku Andrzejówka. Najedzony, umyty i pijany. Do tego możliwe, że znalazłem pracę na jesień. Ciężko wyczuć, jak to będzie za dwa miesiące.

Za oknem pełnia (lub prawie), w pokalu piwo, w żyłach alkohol z nikotyną i #em. Żyć nie umierać. Poznałem kilka osób i czuję się przefantastycznie (posłuchajcie sobie jak znajdziecie gdzieś w sieci utwór „Denis Land” w wykonaniu jakimkolwiek – ja w wersji „Mechanicy Szanty”). Nie wiem dlaczego, ale gdy chodzę pieszo to szanty „wchodzą” mi perfekcyjnie,choć z drugiej strony utwory np. SDM też nie najgorzej.

Nie ma co przedłużać. Idę spać, albo raczej słuchać dalej muzyki

czwartek, 2 lipca 2015

Nocleg pod wiatą

Wysiadł mi telefon – nie wiem czy to kwestia baterii, czy wilgoci. Dziś mój pierwszy dzień odpoczynku i znalazłem po raz pierwszy od dłuższego czasu wiatę biwakową z miejscem na ognisko. Rozpaliłem, ale jedynie po to aby odgonić meszki i inne paskudztwa, które mi nie dają spokoju przez cały dzień. Muszę bardziej uważać na kleszcze – dziś znalazłem już trzy na swoim ciele, w tym jednego, który dopiero co się wbił.

Wysiadł mi też dyktafon – nagle przestał działać. Sprawdzałem na „nowych” bateriach ( testowanych we Wrocławiu i wyglądające na w pełni sprawne), ale bez skutku. Mimo tego jednak nie przestaję podróżować. Przyjdą słoneczne dni, to sobie jeszcze wszystko odbiję.

Brakuje mi Was i przepraszam, że tak słabo okazuję swoją miłość.

Z drugiej strony cudownie być tylko samemu ze sobą. Nie chcę odcinać się od świata, ale też i nie unikam tego odcięcia, bo je kocham, choć nigdy nie jest proste. Widocznie tego potrzebowałem skoro się pojawiło – nie wierze w przypadki już od dawna.

Cudownie być cicho w środku lasu – można zobaczyć więcej niż w innych sytuacjach. Postaram się o jak najwięcej źródeł przekazu.

Czas dorzucić do ognia, bo owady znów mnie nękają…

Lasy w okolicy Kowar 28.06.2015r.

wtorek, 30 czerwca 2015

Upadek w górach



 Człowiek upada, gdy wydaje mu się, że jest silny. Wczoraj tego doświadczyłem i dziś mam „syndrom dnia poprzedniego”. Głupio mi bo zawaliłem na wielu płaszczyznach.

Wydawało mi się, że jestem silny, że panuję nad nikotyną i alkoholem. Czułem, że mam dużo sił, kondycja wzrosła znacznie. Zbudowałem wokół siebie autorytet, nakreśliłem płaszczyznę dla nowych odbiorców (tego co aktualnie robię – byli tego częścią) i wszystko runęło jak domek z kart. Jednym dmuchnięciem konstrukcja się zawaliła.

Dziś tylko chcę być sam. Przetrawić to. Czy wyciągnę tym razem wnioski, czy następnym razem postąpię świadomie, czy znów będę się łudził i oszukiwał?

Gdzieś zagubiłem sedno wędrowania, delektowania się przestrzenią i jej pięknem. Szlak przez Karkonosze z jednej strony jest mistyczny, a z drugiej zbyt „ugłaskany” dla turystów i przez nich masowo uczęszczany. Zewsząd słychać głosy, rozmowy. Mam jedynie krótkie chwile bycia samemu.

Czas inaczej tu płynie i wszystko jest zawieszone w tej ogromnej przestrzeni. Dobrze, że schodzę dziś z Karkonoszy, bo chcę odpocząć od ludzi i ich ciągłego gadania.

Czuję,że yerba zaczyna krążyć w mych żyłach. Czas się podnieść i ruszyć w tą przestrzeń, pamiętając jednak ten dzień upadku

Karkonosze (okolice schroniska „Odrodzenie”) 26.06.2015r.



piątek, 19 czerwca 2015

Strach przed podróżą


Zawieszony w przestrzeni – między podróżą, a starym życiem. Czuję strach przed nieznanym i smutek za przeszłością, której już nie wrócę. Zagubiony, bez celu, który jeszcze się nie zaczął, a być może będzie jedynie mrzonką.
Łapiąc się kurczowo złudzeń, uciekając przed sobą (jak zwykle), wpadam w pułapki umysłu, wchodzę w ślepe zaułki. Próbuję dotknąć iluzji, poczuć je.
Niczego nie szukając - łaknę. Nie pozwalam sobie na pełne poczucie bólu, który mnie trawi. Oszukuję siebie: „że wszystko w porządku”, „że wiem gdzie idę i po co idę”. Prawda jest jednak okrutna – nie wiem, lecz (odruchowo) staram się robić dobre wrażenie.

Kochać mimo bólu, tracąc nadzieję nie poddawać się. Co mi innego zostaje, jeśli nie życie, którego może i nie rozumiem, ale jednak odczuwam (mniej lub bardziej)?

Przez ostatnie 7 miesięcy szukałem rzeczy, które mnie w tym życiu jeszcze dotyczą. Niewiele tego zostało, choć współuczestniczę w społeczności, nie identyfikując się z nią za mocno. Owszem czuję korzenie miasta, w którym się urodziłem, ale nie jest to już moje miasto, moje życie (skrót myślowy, bo nie ma czegoś takiego jak moje życie).

Tak wiele iluzji jeszcze pozostało, choć czasami ukrywają się przede mną, nakładają maski, maskują się, zmieniają formy, mamią mnie smakiem świeżości. Tyle porażek życiowych wywiera na mnie swoje piętno, tyle zaniechań i straconego czasu. Kiedyś na pytanie „kim jesteś?” odpowiedziałbym: „Nikim”, ale nie jest to już takie proste. To też fałsz, bo nie mogę zerwać z identyfikacją – zawsze wyglądam, mam role społeczne, płeć itd.

Jak żyć mimo bagażu doświadczeń, jak kochać pełnią siebie mimo tylu zawodów miłosnych, błędów własnych i mijania się z pragnieniami?

Życie ślepca błądzącego po omacku, nałogowego pijaka, nikotynisty, seksoholika, który pragnie się z tego wyplątać, a wciąż wpada w te same mechanizmy: braku i dostatku.

Narodzić się na nowo, poznawać świat wszystkimi zmysłami z radością dziecka stawiającego pierwsze kroki. „Wiem że nic nie wiem” - im jestem starszy, tym bardziej to odczuwam.

Tak więc dalej na szlak, mimo tego, że nie wiem gdzie jestem i czy miejsce do którego zmierzam jest moim miejscem. Będę błądził w mroku, do momentu odkrycia ognia, wewnętrznego głosu, aż usłyszę i znajdę następną drogę… do domu.



czwartek, 28 maja 2015

Sylwestrowa noc ( Znalezione w odmętach zapomnienia )





Sylwestrowa noc – na trzeźwo, nie licząc nikotyny, kawy i herbaty. Dawno nie czułem się tak dobrze w tym stanie, choć wychodziły ze mnie różne „demony”. Doznawałem pokus cielesnych, alkoholowych, lecz odrzuciłem to w sobie, albo raczej nie wybrałem. Dusiła mnie też tęsknota za ukochaną osobą i świadomość afektycznych „potrzeb” bliskości, czułości, namiętności, kobiecej energii którą ciężko mi z siebie wydobywać.

Nie sądziłem, że będzie to aż tak trudne – pół roku bez ukochanej osoby; że jest aż tyle aspektów związku, które dzielimy z drugą osobą.

Poszedłem z siostrą na wzgórze Andersa, która po tym wieczorze jest na mnie obrażona. Za bardzo przekroczyło to jej strefę komfortu. Wejście na wzgórze i świszczące i spadające koło nas fajerwerki. Tłum wśród ostrzału. Pijany tłum.

Ryzyko było, ale niewielkie i skalkulowałem je. Dla niej jednak było to za dużo i dostarczyłem jej zbyt silnych emocji ( ja w tym czułem się względnie komfortowo, choć z drugiej strony byłem czujny, bo wiedziałem że jest pod moją opieką ). Zamknęła się w sobie, nie złożyła życzeń, nie chciała się do mnie odzywać w drodze powrotnej. Mam nadzieję, że gdy się uspokoi będzie mimo wszystko miło wspominać te piękne ( choć głośne ) wybuchy i widoki. Oczywiście jak się okazało nie pomyliłem się co do stopnia ryzyka – nic nam się nie stało. Można powiedzieć, że staliśmy w 2-3 rzędzie wydarzeń.

Ja bardzo potrzebuję silnych bodźców, bycia na krawędzi „wiedzenia”, gdzie świat jest nieprzewidywalny i przez to żywy, bo inaczej życie staje się dla mnie nudne – to jakaś trauma po podróżnicza. Niby mogę żyć w „realnym” świecie, a z drugiej strony jest to cholernie nudne – nie ma tej codziennej stymulacji jaką przeżywa się w podróży.

Nie chcę zmarnować tego roku i czekać na „lepsze czasy”, na kolejną wyprawę, na powrót Iwony itd. Nie o to chodzi w życiu ( mężczyzny ) aby czekać, ale by działać, eksplorować, doświadczać – pasja, przygoda, ekscytacja. Stawiać sobie jak najwięcej wyzwań, przekraczać w nich siebie, bez oglądania się wstecz i rozdrapywania dawnych ran; użalania się nad sobą.


Owszem uwikłany jestem w pewne zależności – praca, obowiązki etc. Z drugiej strony dalej mogę dokonywać wyborów, dążyć do spełniania marzeń ( bo jak nie to... to co? ) i realnie kroczyć w tym kierunku w miarę możliwości, które mam obecnie, a nie tych które mógłbym mieć.

Czas marzyć i jednocześnie realnie stąpać po ziemi. Kochać mimo bólu nie licząc na nic w zamian


Park Andersa. Sylwestrowa noc 2014 / 2015 r.




poniedziałek, 4 maja 2015

Pogodzony




Pogodziłem się z życiem. Pewne rzeczy dalej męczą jak praca, atmosfera w domu, czy brak słońca ( na szczęście jest progres ), ale dobrze w końcu dotrzeć w końcu do swojego domu – do swojego wnętrza i zobaczyć przed czym uciekałem, co próbowałem stłumić.

Nie mam potrzeby picia, co mnie ostatnio bardzo cieszy ( choć włączają się jeszcze ciągoty do tego). Nie walczę z tym, bo nie ma sensu – po prostu obserwuję nie oceniając.

Jestem w Kalamburze i piję wodę ( po yerbie nie mogę spać i nie zawsze mogę sobie na to pozwolić, do tego dochodzi chęć niewdawania pieniędzy). Spotkałem Czarownicę za barem, w której byłem mocno zadurzony przez bardzo długi czas. Bardzo radosne spotkanie, choć nie pojawia się we mnie chęć „zdobywania” jej. Jest piękna, radosna i pełna energi, a w jej oczach widzę blask, gdy ze mną rozmawia. Cieszę się tym i pławię się w tej kojącej energii. Ten etap się też we mnie zakończył i teraz po prostu możemy być jedynie znajomymi. Kochając bez potrzeby bycia kochanym. Czując energię, bez łaknienia jej. Nie wiem czy umiałbym się jej oprzeć – nie jestem jeszcze na tyle silny, ale wiem też że ze mnie to nie wyjdzie. Nie zainicjuję tego. Może to po prostu moje majaki, złudzenia samca po ponad półrocznej abstynencji seksualnej.

Potrzebuję jeszcze bardziej się oczyścić, bo kilka spraw przysłania mi rzeczywistość wewnętrzną. Idzie post ( za 18 dni ) i to dobra, symboliczna okazja, by świadomie zrezygnować z pewnych rzeczy ( alkoholu, nikotyny i innych używek jak cukier, kawa, mięso itd. ). Chcę zrobić post na kształt Ramadanu ( o ile będzie to realne przy mojej pracy ) i nie jeść, oraz nie pić płynów od świtu do zmierzchu, a w miarę możliwości jak najczęściej robić wypady w góry i delektować się czystą samotnością, której mi tak brakuje w mieście.



Nie wiem dokładnie po co to wszystko. Czasami w moim życiu pojawiają się rzeczy, które wiem że potrzebuję zrobić. Nie z próżności, czy ciekawości. Coś mnie wiedzie i wiem, że opór temu co się pojawia sprawi tylko cierpienie. Dalej jestem na Drodze, droga jest we mnie i Ja Jestem Drogą. Duch wieje tam gdzie chce i nie można tego objąć umysłem. Czasami się bronię i łapię kurczowo tego co znam. Przychodzi wtedy mrok i pustka. Gubię się, gdy chcę na własną rękę tworzyć swoje życie i finalnie kończy się zawsze tak samo – tracę czas, a potem muszę stanąć przed sobą w prawdzie i przyznać: „Zbłądziłem”.

Czuję że to jest ta droga, którą tyle razy gubiłem i rozpoznaję wewnętrznie, że jest właściwą. Nigdy tego nie rozumiem, a jedynie czuję intuicyjnie, czuję że to czas aby wejść „głębiej” i obserwować to co tam znajdę. Dojrzeć to co schematyczne, łącznie z przyczynami i skutkami i rozumieć to jako całość. Dotrzeć bliżej źródła, którego nie widzę, ale czuję już orzeźwiający chłód i wiem że jest w pobliżu.

Być może to kolejny bełkot „niepijącego pijaka” piechura i seksoholika na odwyku. A może to jest tak proste – na nowo kochać – czysto...


Kalambur 2.02.2015 r.


Zimowa migawka



Przyprószyło śniegiem. Nie mogłem wysiedzieć w domu. Wybrałem się na yerba mate do Kalambura. Ulice puste, bar pusty jak na swoje możliwości.

Znów się wypróżniam umysłowo. Sklecam nieskładnie słowa, próbuję przetrwać.

Wahałem się czy dziś tu przyjść i nawet zawróciłem po drodze – przeszedłem 500 m. i zawróciłem znowu. Za zimno w parku aby wysiedzieć, tyle ile potrzebuję,aby się oczyścić.

Spotkałem Stacha i na jutro umówiliśmy się na wypad na Ślężę – mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie, bo mam dość miasta. Duszę się i męczę w tej przestrzeni, z małymi jedynie wyjątkami.

Piszę przy blasku świecy – tak bardzo lubię to delikatne, migające światło; w umiarkowanych oparach dymu nikotynowego ( mało ludzi jest ).

Nie wiem po co te słowa, nie wiem czy kiedykolwiek ktoś to przeczyta – nie ma to tak naprawdę znaczenia. Oczyszcza mnie to, a dodatkowo wychodzi ze mnie to, co przykrywały myśli – pragnienia.

Odkryłem że chcę napisać kolejny listo do Myszy, który z braku innych możliwości wyślę e-mailem ( o ilę w ogóle wyślę ). Nie lubię tej formy korespondencji, bo elektroniczne listy są odarte z tylu informacji, z żywiołowości jakimi się pisze, z zapachów, kolorów. Nie znam jednak innej formy tekstowej, która dotrze do niej gdy jest w Indiach, ciągle w innym miejscu, z nieczęstym dostępem do internetu.

Kończę więc pisanie urywając w tym miejscu, bo nosi mnie już myśl o liście i wiem, że nie skupię się dalej nad tymi słowami. Nie wszystko ma puente...

Kalambur 7.01.2015 r.

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Miejski Survival

Piję. Dziś uświadomiłem sobie dlaczego. Główną przyczyną jest brak adaptacji do otaczającej rzeczywistości. Po powrocie z podróży i życiu we Wrocławiu wszystko mnie nudzi, jest szare, bezbarwne, monotonne, znane. Piję aby odreagować. Piję aby się ogłupić. Piję aby uciec, piję aby nie tęsknić...

Czas mija, dni mijają mi w bezwładzie, w pracy. Nie stresuję się, ale „nie czuję” tego co mnie otacza, nie identyfikuję się z niczym i z nikim – nawet z innymi pijakami.

Mam dość po miesiącu. Wszystko co robię ( schematycznie ), jest tylko najprostszą formą przetrwania. Wiem że się wyniszczam, wiem że to do niczego dobrego mnie już nie prowadzi, nie wzbogaca mnie. Miejski survival i trauma po powrocie. Godzę się na to, bo wiem, że tam gdzieś jest wiosna, są góry, jest namiot i przestrzenie stworzone do życia. Wiem, że gdzieś tam jest kobieta, którą kocham, gdzieś tam jest następna podróż. Wiem że „nie wiem” jak inaczej, albo raczej nie szukam innej drogi. Wszystko mi jedno i to jest „przerażające”.

Na zewnątrz wiatr i marznący deszcz. Miałem iść do domu, ale wybrałem namiastkę życia, namiastkę wyboru po pracy. Czas na zapomnienie, odreagowanie, relaks przy ciemnym piwie w cieple kominka. Chwila wyrwana z doby na odczuwanie ( zaburzone ) życia. Jestem tu, bo w domu czuję się jeszcze bardziej samotny. Obcy wśród swoich. Obcy mentalnie. Nie chcę tam siedzieć i myśleć – znów do pracy.


Bałagan 22.12 2014 r.  

poniedziałek, 2 lutego 2015

Pragnienia









Nie zadręczaj się przeszłością. Poczuj miejsce, z którego płynie twój ból:
-jeśli to serce, to staraj się otworzyć, zaakceptować to co się pojawia; kochać mimo bólu
- jeśli to „gardło”, to staraj się wyrażać, otwórz mowę; opowiedz bliskim o tym co cię dręczy.

Źródłem psychicznego bólu jest brak. W tym jednak jest „ukryte dno”, coś czego normalnie nie widać. Jeśli brak, to w porównaniu z czymś z przeszłości, lub z czymś co sobie wyobrażamy, a więc z przyszłością ( wyimaginowaną ). Jeśli brak, to i pragnienie, aby nie było tego poczucia „niepełności”.

Człowiek ciągle jest uwikłany w pojęcia: „więcej”, „mniej” i rzadko kiedy akceptuje to co jest.

Nigdy nie będziesz spełniony, według tych kryteriów; nigdy nie osiągniesz pełni, bo nie da się jej osiągnąć. Możesz jedynie ją poczuć, możesz mimo pragnień ich nie spełniać, albo przy powracającym notorycznie „problemie: spełniać je, ale czujnie. Obserwować jak po spełnieniu, to złudzenie „pragnienia” okazuje się tylko maską, fasadą, mirażem nie dając spełnienia, a jedyni bardzo krótkie nasycenie.



Wyjść poza zachowania „odruchowe”, zadawać sobie pytanie: „Czy naprawdę tego potrzebuję, czy jest mi to niezbędne”. Jedną z zalet ascezy jest odmawianie sobie. W jakim celu? Aby zbadać, poczucie braku, aby poczuć świadomie pragnienia.

Pragnienia są fizyczne, lub materialne, więc i tak sprowadzają się do fizyczności, bo jej dotyczą, w kwestii komfortu lub samopoczucia. Sęk w tym, że nie ma bezwzględnego dobra lub zła w tym świecie, a jedynie jego złudzenia. Wszystkie te pojęcia są jedynie kompromisem, czymś co rozróżniamy ze względu na skutek, na nasze odczuwanie tego, lub na wpływ na otoczenie.



Czym zatem się kierować?

Odkrywaniem siebie i istoty jaką jesteśmy; przekraczaniem pragnień i akceptowaniem świata w jego naturze, ale w połączeniu z dokonywaniem ciągłych wyborów ( nieważne czy będą słuszne czy nie ).

Jako że jesteśmy gatunkiem, który ma predyspozycje do przekraczania natury pragnień, możemy ( a wręcz powinniśmy ) ponad nie się wznieść ( choć one nie znikną, a będą jedynie pewnym echem natury, którą w sobie mamy ), możemy zrozumieć naszą istotę, która może wyzwolić się z tego co fizyczne, będąc jednocześnie do końca w ograniczoności tego świata. Możemy odkryć na nowo naszą Boską naturę, która została nam dana, jednak myliliśmy drogi, które do niej prowadzą. Każde doświadczanie doświadczenia, staje się po jakimś czasie puste. Czy to substancje psychoaktywne, alkohol, żądze, określone zainteresowania i pasje. Wszystko w którymś momencie się wypala i nie mamy punktu odniesienia, bo nie możemy się już identyfikować z naszym „starym ja”. Możemy do tego wracać, ale znajdujemy w tym już tylko pustkę. Nic nas nie wzbogaca w doświadczaniu.



Wszystkie religie są jedynie drogowskazami ( przynajmniej te które w jakimś stopniu poznałem ). Nie są absolutne, ani prawdziwe, bo słowo i tradycja jest już skażone przez interpretację. Mają jednak rdzeń, który prowadzi do Ducha.



Przykładów na życie mamy aż nadto wiele, by wprowadzać nowe wskazówki. Naszym problemem jest nie tyle brak wiedzy, ale jej nadmiar. Kosmopolityczne społeczności czerpią z wielu gałęzi, ale nie są w stanie wejść głębiej, a jedynie przyswajają to co najbardziej atrakcyjne z danych kultur. Kiedyś szukałem „drogi” w buddyźmie, szamaniźmie, zen, po czym wróciłem do korzeni – chrześcijaństwa przekraczając je jednak.

„Tak naprawdę, jest tyle religii co ludzi na świecie” jak powiedział Mahatma Gandhi. Jezus mówił o poznawaniu po owocach czynów i to jest wystarczające. Wszystkie złudzenia, wszystko co „niepełne” będzie rodziło ból i cierpienie. Poszukiwanie Ducha jest poszukiwaniem siebie i odrzucaniem złudzeń.



Przykładów na życie mamy aż nadto wiele, by wprowadzać nowe wskazówki. Nie musimy też odrzucać tego świata i chować się przed nim w pustelniach ( choć to dobre punty obserwacyjne ;) ), a jedynie go przekroczyć odrzucając złudzenia i odnaleźć w sobie „zagubiony skarb / Świątynię Boga „ - naszą „właściwą naturę”




Z drogi św. Jakuba 21.10.2014 r Niederied ( Szwajcaria)