Translate

poniedziałek, 24 września 2012

Rozmyślania nad "Matrix-em"

źródło: http://uddhamsoto.files.wordpress.com/2011/05/matrix2.jpg?w=640&h=480


Zastanawiałem się dzisiejszego dnia, nad pojęciem, które pojawiło się w kulturze po filmie "Matrix". Używa się go w wielu sytuacjach niby mówiąc o istniejącym zjawisku ograniczeń człowieka we współczesnym świecie, ale najczęściej temat jest poruszany z przymrużeniem oka.

Przypomnijmy, że filmowy pierwowzór, był systemem kontroli i hodowania ludzi, jednocześnie tworzącym złudzenie realnego życia, poprzez mentalne projekcje sztucznego świata, który przestał istnieć. Ludzie nie byli świadomi swojej realnej sytuacji, gdzie ich głównym fizycznym przeznaczeniem. było dostarczanie energii światu maszyn. Pojawiła się jednak garstka wybrańców, którzy walczyli o wyzwolenie ludzi.

Dla mnie kulturowy matrix jest "nieświadomością", która jest szeroko obecna w życiu ludzi.

Różne systemy, na różne sposoby podsycają pragnienia, obawy, nałogi, uzależnienia i przyzwyczajenia.

Nieświadomymi ludźmi łatwiej się steruje i manipuluje i nie jest to zjawisko, które pojawiło się w naszych czasach, ale trwa od wieków, choć zakresy wolności i swobody coraz bardziej się ograniczają. Najwięcej "nieświadomości" wbrew pozorom jest w miastach, gdzie ludzie żyją w sztucznym środowisku, w oderwaniu od swoich biologicznych predyspozycji. Żyją w różnych systemach - od medialnych, finansowych po religijne.

Wróciłem do miasta, zacząłem pracować zarobkowo, korzystać z różnych systemów - od komunikacyjnych po finansowe ( np. wypłatę będę miał w sposób wirtualny, przelewem na konto ). Dalej jednak jestem obserwatorem, co pomaga mi nie wchodzić nieświadomie w "system", choć jednak z niego korzystam.

Najbardziej zaskakuje mnie, jak życie w mieście zwiększa ilość potrzeb, jak uzależnia finansowo, gdzie każdy ( poza "Wybrańcami" ;) ) chce jak najwięcej zarabiać, by jak najwięcej wydawać. Przykład znalazłem bardzo blisko siebie, bo w pracy.:  

Znajomy ciągle narzeka, że razem ze swoją dziewczyną mają budżet prawie 4 tyś. złotych, za mieszkanie płacą prawie 1,5 tyś. i ledwo starcza im do końca miesiąca, aby zostały im jakieś środki. Jednocześnie z tego co zauważyłem, lub mówił pali, kupuje drogie produkty, często jada w restauracjach, chodzi do kina kilka razy w tygodniu itd.

Wspominał też, że w tym roku zrezygnowali z wakacji, bo nie było ich na to stać - dla pocieszenia powiedziałem mu ( trochę i tak zawyżoną sumę,by go nie dołować ) ile ja wydałem przez dwa miesiące w czasie podróży.

Nauczyłem się, że nie ma najmniejszego sensu uświadamiać ludzi słowem, pocieszać ich gdy narzekają, a nie widzą realnie swojej sytuacji, bo nie chcą tego rozumieć i prawda jest taka, że jest im wygodnie w byciu nieświadomym. Nie da się na siłę kogoś uszczęśliwić, nie ma sensu komuś doradzać w życiowych rozterkach, bo jeśli nie mamy osobistych doświadczeń, to nie zrozumiemy co jest dla nas dobre a co nie, tym bardziej że to zawsze indywidualna rzecz. 

Jedyne co można zrobić, to myśleć o nich ciepło i nie odwracać się, a swoim życiem pokazywać alternatywy i to co jest w ludziach nieświadome ;)

źródło: https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiGEHPyGft2tUVVNgSKIW-WN3rAbiCjE5FkvdOc0szk9cpSFxsPm-Nt4g_yuvGWYKQsKm2eQ_R5zSLqAUla27j0DAavvdrV5CVUlLDrXB3tchHlb5obltUeBqYrSEIVkXWlIjoKOQ1f4S3E/s1600/matrix.jpg


piątek, 21 września 2012

Przemyślenia z autobusu

Wracam z pracy- zmęczony. Dziś mój siódmy dzień maratonu z dziesięciu. Dzień był deszczowy i męczący, choć wbrew pozorom bardzo owocny – uświadomiłem sobie to co nieświadome, we mnie i na zewnątrz w ludzi.

Pracuję z pewną kelnerką, która ma dużą chęć rządzenia, lubi pokazywać swoją władzę, którą sobie zdobyła i to wywoływało we mnie odruchową złość; choć jednocześnie pojawiały mi się w głowie różne fantazje erotyczne na jej temat.

Uświadomiłem sobie jak moje do tej pory uśpione ego zaczęło się bronić, nie chcąc być w podrzędnej roli wobec niej – moje biedne, niedowartościowane ego boi się atrakcyjnej kelnerki i musi się bronić, aby przynajmniej być w pozycji równorzędnej ;D

Przypomniały mi się słowa Jezusa, który powiedział o sposobie złamania tego typu schematów ego i odebranie energetycznej władzy nad sobą :

Lecz On rzekł do nich: «Królowie narodów panują nad nimi, a ich władcy przyjmują nazwę dobroczyńców. Wy zaś nie tak [macie postępować]. Lecz największy między wami niech będzie jak najmłodszy, a przełożony jak sługa! Któż bowiem jest większy? Czy ten, kto siedzi za stołem, czy ten, kto służy? Czyż nie ten, kto siedzi za stołem? Otóż Ja jestem pośród was jak ten, kto służy.”

Łk 22. 25-27

piątek, 31 sierpnia 2012

Piesza wędrówka po Polsce część 3


Część 3.

     Ta część podróży ma na celu pokonanie odcinka Wrocław – Krzepice. Teren jest raczej płaski, lesisty, po drodze występuje też wiele terenów podmokłych.

     Po przyjeździe do Wrocławia odkładałem w czasie z kilku względów moment wyruszenie w ten etap podróży. Niestety organizm „zauważył”, że trudy i obciążenia wędrówki już minęły i pozwolił sobie na chorobę i osłabienie. Często zapominamy jak nasze ciała są skomplikowanymi, ale i mądrymi urządzeniami. W chwilach gdy przed czymś uciekamy, żyjemy w stresie, napięciu, przemęczamy się ponad siły potrafią „powiedzieć” stop i zmusić nas , czy nam się podoba czy nie, do odpoczynku, regeneracji, oraz odnowienia zapasów, które organizm potrzebuje na „ciężkie czasy”


     Zmieniło się mocno moje spojrzenie na rzeczywistość, na system społeczny, pracę zarobkową, realne problemy. Uświadomiłem sobie, że ilość iluzji, na które pozwalamy sobie w codziennym życiu, jest o wiele większa niż sądziłem. Ludzie żyją w „czasie zegarowym”, który jest pośrednią przyczyną stresu, a problemem staje się to, że nie „czytają” swoich organizmów, żyją ponad to co jest im naprawdę potrzebne i robią ze swoich ciał śmietniska spożywają ogromne ilość rzeczy, które nie są niezbędne.


     W czasie tych poprzednich etapów nauczyłem się jeść na zapas, ale nie w sensie obżarstwa, ale naturalnej konieczności uzupełniania zapasów. Nie jadłem praktycznie cukru ( poza cukrami prostymi zawartymi w owocach i fruktozą, którą słodziłem kawę ) i tłuszczy ( poza pojedynczymi przypadkami, oraz nie licząc tłuszczu zawartego w orzechach i słoneczniku ). Moim głównym składnikiem pokarmowym były różnego rodzaju kasze, owoce ( suszone lub świeże ), oraz zioła ( głównie suszone, bo za każdym razem zapominałem o zbieraniu ich po drodze) herbaty, yerba oraz od czasu do czasu kawa.

     Jeśli popatrzymy się na zwierzęta, zauważymy, że w naturalnym środowisku okresy niejedzenia i jedzenia się wzajemnie przeplatają. Zwierzęta nie mają sklepów, gdzie mogą kupić dowolne produkty niezależnie od miejsca, pory roku i strefy klimatycznej, więc poza krótkimi okresami dostępu do żywności w sposób ciągły ( skupisko owoców i innych potraw w jednym miejscu, lub upolowana zwierzyna ), dużo swojej aktywności poświęcają właśnie w poszukiwaniu nowych miejsc, gdzie będą miały okresowo pod dostatkiem jedzenia.

     Stopniowo zaczynałem przechodzić w ten stan aktywności – jeść na zapas, aby stopniowo uwalniać energię z organizmu, tym bardziej że moje zapasy tłuszczu odłożonego przez organizm mocno się zmniejszyły ( nie wiem dokładnie w jakim czasie czas, ale od momentu gdy ostatnio się ważyłem, straciłem już około 15 kg wagi, co odczuwam w swoim ciele, i czuję lekkość). Najbardziej powszechnym pokarmem, do jakiego miałem dostęp były oczywiście owoce. Na tym etapie podróży najczęściej były to jabłka, śliwki, mirabelki, oraz gruszki.

     Jednak owoce mimo swoich oczywistych zalet, jak duża dostępność i szybko przyswajalna energia (po kilku do kilkunastu minut odczuwałem wzrost energii w ciele po zjedzeniu owocu), lecz z drugiej strony okres najedzenia i tej podniesionej energii trwał od pół godziny do godziny w zależności od intensywności ruchu, temperatury powietrza itd. Z czasem organizm nauczył się dysponować energią w sposób bardziej wydajny, dłuższy i nie wymuszał bardzo długich okresów odpoczynku jak było to w pierwszym etapie mojej podróży.


     W tym okresie podróży pojawiły się inne przeszkody, które mnie spowalniały. Największą z nich była temperatura powietrza, bo praktycznie codziennie było duszno i gorąco, a w skrajnych dniach nawet miejsca zacienione nie dawały wytchnienia. Na szczęście na tym odcinku drogi pojawiło się inne udogodnienia – jeziora i rzeki. Więc nie dość że mogłem się schłodzić, to do tego nie chodziłem już tak brudny jak w górach ;) Uciążliwe stały się też komary, które były dla mnie zjawiskiem nowym w czasie tej podróży. Wcześniej męczące były gzy i kleszcze, a tym razem ich miejsce ze zdwojoną siłą zajęły komary. W lasach atakowały praktycznie bez względu na porę dnia i to że było się w ruchu,a poza mocno zadrzewionym terenami były to okresy tuż przed zmrokiem. Od godziny 19 do 21. był ich zmasowany i najbardziej dokuczliwy atak i nie zważały na to czy się było spryskanym jakimś środkiem mającym je odstraszyć, czy nie.


     Kolejną, największą chyba zmianą, było to, że tym razem nie wędrowałem sam, ale z dobrym znajomym i byłym współlokatorem. Miało to wiele różnych skutków, w większości pozytywnych, choć z drugiej strony zmniejszyła się moja czujność i ciężej mi było wcześniej wstawać. Jednak jeśli chodzi o całość podróży nie było większych spięć, a jedynie lekkie niedomówienia, które sobie dość szybko wyjaśniliśmy.

      Idąc z kimś trzeba zawsze iść na jakiś kompromis, ale mieliśmy dość podobne poglądy co do celów tej wyprawy, znaliśmy się dobrze, więc uzupełnialiśmy się nawzajem. Kuba jednak nie miał wyczucia, co do pieszego wędrowania na taką odległość, przez co trochę za mocno narzucał tempo wędrowania, co czasami skutkowało zbyt dużym zużywaniem energii i późniejszymi jej brakami. Nie skutkowało to na szczęście zużyciem nadmiaru zapasów w jego przypadku, bo jest w dobrej kondycji fizycznej i poradził sobie z tym doskonale ( częściej lepiej ode mnie ;) )

     Wystarczy już chyba wprowadzenia... teraz opis wędrówki ;)


Sobota 18.08.2012 r

     Wczoraj spotkałem się z Kubą, Wojtkiem i Wiktorem na piwie w „Bałaganie”. Wypiliśmy po dwa – trzy piwka i „urodził” się plan,  że Kuba rusza ze mną. Postanowiliśmy że ruszamy dziś po południu, a wcześniej zrobimy jeszcze jakieś wstępne zakupy.

     Umówiliśmy się na południe w rynku, kupiliśmy co potrzeba, a godzinę wymarszu ustaliliśmy na godzinę 15. Spakowałem się i lekko po 15tej stawiłem się w rynku, gdzie było miejsce skąd zaczęliśmy wyprawę.

     Poczekaliśmy jeszcze na Wojtka, bo obiecał że nam pożyczy mapę i ruszyliśmy w kierunku „Niskich Łąk”. Przed Galerią Dominikańską spotkaliśmy Wiktora, który z niej akurat wychodził, więc jeszcze chwilę wszyscy sobie porozmawialiśmy i ruszyliśmy dalej. Wojtek towarzyszył nam do kładki nad Odrą koło zoo, 

a potem poszliśmy już we dwójkę dalej. Najpierw Międzyrzecką, a dalej Opatowicką, gdzie niebieski szlak rowerowy pokrywał się z drogą św. Jakuba. 

Wyszliśmy za Wrocław w miejscowości Trestno,a za wioską skręciliśmy w lewo polną drogą, która wiodła przez łąki wzdłuż Odry. Idąc tak spotkałem Kasię – stałą klientkę z restauracji w której pracowałem ostatnio. Była bardzo zaskoczona tym spotkaniem i wyjaśniła że niedaleko jest jej towarzysz Jacek. Próbowaliśmy go znaleźć, ale zmasowany atak komarów nas skutecznie przed tym zniechęcił

     Rozbiliśmy się w pobliżu prawie skończonej trasy przez Odrę w kierunku Łan i poszliśmy spać. Nauczony doświadczeniami w górach ubrałem się ciepło,ale okazało się, że za bardzo. Noce na nizinach były o wiele cieplejsze tak więc ściągnąłem bluzę  , spodnie dresowe i wełniane skarpety i spałem w samej koszulce i bieliźnie. Nawet mimo tak skąpego stroju noc była bardzo ciepła.


Niedziela 19.08. 2012 r



     Wstaliśmy przed 7 i ruszyliśmy wałem przeciwpowodziowym, po pewnym czasie okazało się że jest tak zarośnięty wysoką trawą, że wróciliśmy do wiaduktu i drogą w kierunku Siechnic. Minęliśmy górą Siechnice i polną drogą dotarliśmy do wiaduktu kolejowego. Po dłuższej analizie mapy poszliśmy wzdłuż torów.


     Szło się niewygodnie, a potem były chwile grozy na starym drewnianym moście kolejowym, gdzie nie byłem pewien trwałości desek po których idę, a upadek z takiej wysokości mógł być groźny, a na pewno bolesny. Stwierdziłem że jednak belki od podkładów kolejowych powinny być solidne, jednak idąc tak widziało się pod nogami przestrzeń kilku metrów do ziemi. Adrenalina skoczyła w górę ;)

     Po pewnym czasie takiego wędrowania znaleźliśmy jakąś drogę po naszej prawej stronie i jak tylko zarośla zmniejszyły swoją gęstwinę, to zamieniliśmy ją zamiast torów kolejowych. Okazało się po kilku minutach, że jest to pożądany przez nas żółty szlak i niebieski rowerowy.

     Na mapie zauważyliśmy jeziorko w lesie ( Dziewicze ), które było tuż obok naszego szlaku. Gdy tam doszliśmy okazało się, że prezentuje się bardzo ciekawie. Znaleźliśmy huśtawkę zawieszoną na drzewie, oraz małą plażę. Skakaliśmy do wody z hustawki, co znów zwiększyło poziom energii i adrenaliny w organizmie. Było magicznie ;)

     Posiedzieliśmy tam dobrą chwilę, przybyło trochę ludzi i narobili nam smaka otwierając piwa i smakując się nim. Upał się zwiększył, zjedliśmy obiad ugotowany na ognisku ( według techniki proponowanej przez Kuby podręcznik survivalowy – w kształcie gwiazdy) – kaszę jaglaną z soczewicą i ostrymi przyprawami.

     Wróciliśmy w końcu na nasz szlak ( dalej niebieski rowerowy ). W Kotowicach pytałem się ludzi o wodę, mówiąc że podróżuję bez pieniędzy. Kobieta nalała nam wody po czym zniknęła jeszcze na chwilę w domu. Spojrzeliśmy z Kubą po sobie, bo myśleliśmy że poszła po coś jeszcze do jedzenia. Wróciła dała nam wodę i 10zł mówiąc żebyśmy kupili sobie jeszcze jakąś w sklepie ;)

     Kupiliśmy piwo ( warkę cytrynową, bo nie miałem jeszcze okazji tego trunku próbować ). Pierwszy łyk był cudowny :D

     Dalej trasa prowadziła przez Zakrzów i Siedlce. Na noc rozbiliśmy się przed Oławą. Nie było już za bardzo wyjścia, a nie chcieliśmy wchodzić do miasta. Znalazłem kawałek wysokiej trawy, pod Dębem. Nie było to miejsce idealne,ale też nie najgorsze, więc było całkiem nieźle.


Poniedziałek 20.08.2012 r.

     Wstaliśmy rano i już temperatura była męcząca. W nocy straszliwy upał był w namiocie. W Oławie umyliśmy się na stacji benzynowej, zrobiliśmy zakupy i koło ratusza zmoczyliśmy się w sztucznej fontannie.


     Kuba kupił blok i napisał „ Jesteś Doskonały” i pokazywał to ludziom na trasie. Było z tym dużo zabawy.

     Przeszliśmy przez Oławę i ruszyliśmy dalej czerwonym szlakiem wzdłuż Odry. Upał był straszliwy i często robiliśmy przystanki. Szlak zgubiliśmy gdzieś w lesie mimo mapy, ale postanowiliśmy że pójdziemy do Bystrzycy Oławskiej, bo tak pokazywały nam drogę oznaczenia w lesie.

     Przed Bystrzycą zatrzymaliśmy się nad rzeką o nazwie Smortawa, wykąpaliśmy się, zjedliśmy obiad i podjęliśmy decyzję że zostajemy w tym miejscu na noc.

     Kuba umówił się z dziewczynami, które siedziały niedaleko nas na 20tą, a ja na ochotnika poszedłem do sklepu po piwo. Mimo braku plecaka i niedużej odległości do sklepu zgrzałem się potwornie.

     Wieczorem rozpaliliśmy ognisko i delektowaliśmy się piwem ( dziewczyny nie przyszły ) i przed 22gą poszliśmy spać. Nie udało się to dość szybko, bo sąsiedzi byli bardzo głośni, a do tego nadciągała burza i wiał huraganowy wiatr. Spało mi się dobrze, choć nie wyspałem się tak jakbym chciał.

Wtorek 21.08.2012 r.


      Zebraliśmy się około godziny 8ej w drogę. Mimo burzy, która była w nocy było dość ciepło i parno. Poszliśmy do Bystrzycy, gdzie Kuba kupił wodę. Potem ruszyliśmy na Leśną Wodę, gdzie napiliśmy się kawy i dalej drogą przez Sioła, Szydłowice. Myśliborzyce.

     Energia zaczęła coraz bardziej spadać, słońce wyszło zza chmur i zaczęło znów być gorąco. Szliśmy jednak dalej przez Michałowice, Pisarzowice do Kościerzyc, wzdłuż głównej trasy. Tam koło stacji benzynowej zatrzymaliśmy się na postój, skorzystaliśmy z toalety i umyliśmy się lekko.

     Stwierdziliśmy że, idziemy nad jezioro o nazwie Babi Loch. Po drodze Kuba się wracał jakieś dwa kilometry, bo zapomniał mapy wziąć z przystanku, na którym odpoczywaliśmy.

     Ostatni odcinek drogi szliśmy w milczeniu, mnie niósł do przodu głód, a Kuba stracił swoją energię i został gdzieś w tyle. Zmęczenie było ogromne w żołądku ostre poczucie głodu, a w ciele odczuwalny brak energii.

     Po przybyciu na miejsce ja zacząłem robić obiad (kuskus z cebulą, żurawiną, jabłkiem i musli ), a Kuba poszedł pływać. Po obiedzie przenieśliśmy nasze rzeczy na plaże i uciąłem sobie półgodzinną drzemkę, po czym poszedłem pływać.

     Zastanawialiśmy się co robimy dalej, bo miło byłoby rozbić namiot w takim miejscu i delektować się już tylko odpoczynkiem ( było około 18tej ). Stwierdziliśmy, że jednak idziemy dalej, bo mamy przy sobie za mało wody.

     Po drodze dostaliśmy jeszcze propozycję podwózki ( to był mój 6 przypadek jak ktoś z własnej woli proponował mi transport i za każdym razem ciężko się odmawia ;) ), ale według naszego założenia nie skorzystaliśmy.

     Dalej trasa wiodła nas wałem przeciwpowodziowym, gdzie prowadził nas ( średnio skutecznie i gdyby nie mapa to nie wiedzielibyśmy jak iść ) zielony szlak. Tak doszliśmy do Stobrawy. Zatrzymaliśmy się koło małego stawy niedaleko boiska szkolnego, dostałem wodę od pewnej kobiety, która mieszkała obok i ugotowałem ostatni kisiel jaki miałem z gruszkami i jabłkami.

     Zrobiło się już szaro, więc plan był taki, że wychodzimy za Stobrawę i gdzieś na szybko rozbijamy się na dziko w mało rzucającym się w oczy miejscu.

     Po drodze zagadał do nas pewien mężczyzna ( lekko wcięty ), pytając się nas czy nie chcemy kupić wódki. Powiedziałem że, nie bardzo bo nie stać nas na takie przyjemności, bo podróżujemy bez pieniędzy, a do tego szukamy już jakiegoś miejsca gdzie będziemy mogli się rozbić. Zapytałem się czy nie zna gdzieś w okolicy , czegoś takiego, żeby nie rzucać się za bardzo w oczy.

     Od słowa do słowa wyszło na to, że zaproponował nam nocleg na swoim terenie, z tyłu domu, gdzie miał niewielki sad. Wyciągnąłem swoją piersiówkę i napiliśmy się wspólnie resztki wódki jaka mi została z podróży, po czym pan Wiesław, bo tak miał na imię przyniósł jeszcze swoją ćwiartkę i piwo o pamiętnej dla mnie nazwie Tatra. Do tego były jeszcze kiszone ogórki.

     Posiedzieliśmy rozmawiając o życiu, powodzi, która w 1997 roku mocno spustoszyła te tereny, o tym że był Sołtysem itd. Potem zostaliśmy sami, oglądaliśmy gwiazdy tak piękne poza miastami i cieszyliśmy się beztroską. Standardowo około 22giej poszliśmy spać w doskonałych humorach



Środa 22.08.2012 r.


     Spaliśmy długo – szczególnie ja :D Udało mi się zebrać około 9tej, Kuba napisał kartkę z podziękowaniami dla pana Wiesława, bo już rano się nie spotkaliśmy i powoli ruszyliśmy w drogę.


     Poszliśmy zielonym szlakiem i w miejscowości Stare Kolnie zatrzymaliśmy się  na yerbę ( już ostatnią, bo zapasy się skończyły). Nadeszła burza, którą przeczekaliśmy pod wiatą przystanku.

     Dołączył do nas pewien leśniczy, który również schronił się przed deszcze wracając na rowerze. Posiedzieliśmy jeszcze trochę rozmawiając ( mnie zainteresował wiedza na temat gospodarki leśnej, sadzenia lasów, oraz tego jak eksploatuje się takie tereny ). Dostaliśmy z Kubą fachowy produkt na kleszcze i komary, od naszego „burzowego” towarzysza.

     Gdy się przejaśniło ruszyliśmy dalej w kierunku Popielowa. Po drodze jeszcze moczył nas od czasu do czasu deszcz, ale po dość krótkim czasie się wypogodziło.

     Droga na początku miła, zaczęła się robić coraz bardziej uciążliwa – znów wyszło słońce i zrobiło się gorąco, a zmęczenie dodatkowo dawało o sobie znać.
     Dalej były Stare Siołkowice, gdzie pewna kobieta, widząc że zrywamy z drzew jabłka zaprosiła nas do siebie do sadu, abyśmy wzięli od niej trochę jabłek, bo nie ma co z nimi robić.



     Dalej szliśmy przez Chróścice, mijając coraz więcej dwujęzycznych miejscowości,a i akcent wielu ludzi był bardziej śląski. Pamiętam jak pewna kobieta powiedziała coś w takim stylu o nas, do swojej koleżanki:

„ Patrz te chopy to nie z grzybów ido, to so turisty”

     Docelowo doszliśmy do Dobrzenia Wielkiego, nad jeziorko Balaton, ze ślicznym widokiem na elektrownie;) Na miejscu spotkaliśmy bardzo miłą ekipę podróżników, którzy mają tam swoje miejsce spotkań, kajaki i tam obmyślają plany swoich podróży ( głównie spływy,ale też i była mowa o jachtach, o tym jak organizowali rejs z Danii żaglowcem, a do tego było kilku zapalonych rowerzystów )


Na wieczór zaplanowali ognisko. Stwierdziliśmy z Kubą, że też się w coś zaopatrzymy i kupiliśmy w sklepie po dwa piwa. Wyszło jednak tak, że praktycznie jako jedyni piliśmy alkohol, bo wszyscy zmotoryzowani, kiełbasek nie było, bo gdzieś im przepadły kije, które mieli specjalnie w tym celu, ale mimo to było bardzo miło. Jeśli kiedykolwiek to przeczytacie, to wiedzcie że było to bardzo miłe spotkanie i pozdrawiam Was serdecznie, a kajakiem się z chęcią przepłynę ;)

Czwartek 23.08.2012 r.

     Rano włączyłem telefon i dostałem sms-a od brata, żebym się z nim pilnie skontaktował. Nim to zrobiłem brat zadzwonił do mnie i poinformował, żebym jeśli to możliwe dotarł do Wrocławia najpóźniej w piątek wieczorem. Ta sytuacja sprawiła, że zmieniłem plany podróży. Postanowiłem że idę z Kubą do Turawy i w piątek wspólnie wracamy do Wrocławia ( pierwotnie mieliśmy się tam rozdzielić i ja miałem ruszać na północny wschód w kierunku Krzepic )

     Kuba był w tym czasie w sklepie, po śniadanie. Ja wykąpałem się w jeziorze, ubrałem, wstępnie spakowałem rzeczy, po czym jak wrócił zjedliśmy wspólnie śniadanie ( bułki z serem – dawno mi tak nie smakowały )

     Ruszyliśmy przez Brzezie, potem lasem drogą rowerową do Świerkli, dalej lasami, do Masowa, Osowca i Trzęsiny. Postanowiliśmy że podejdziemy przed Turawą nad jezioro Srebrne, bo słyszeliśmy po drodze, że jest to bardzo ciekawe miejsce na kąpiel i odpoczynek. Trasa była bardzo piękna, ale pogoda nam nie odpuszczała i było jak zwykle gorąco. Dotarliśmy tam około 15tej, zjedliśmy posiłek z gazówki ( jak zwykle kuskus ) i po jakiejś półtorej godziny poszliśmy do Turawy, aby znaleźć jakiś nocleg nad jeziorem.




     Kuba chciał na ostatnią noc wziąć pokój, żeby wyspać się w luksusie – tj. w łóżku. Namówiłem go jednak, że taniej wyjdzie pole namiotowe, a do tego to co zaoszczędzimy, to możemy wydać na jakąś dobrą kolację. Tak też się stało, choć najpierw odwiedziliśmy kilka miejsc gdzie oferowali domki letniskowe, pensjonaty a nawet hotele. Najtańsze noclegi w Turawie zaczynały się od 30 zł za osobę w pokoju,  lub domku bez łazienki. Na polu namiotowym zapłaciliśmy też dużo jak za warunki, które tam były, bo po 12 zł za osobę ( zwie się Turawik,ale nie polecam tego miejsca – pole ładne,ale takie koszta są nad morzem, do tego łazienki jak z lat 80tych, brak papieru w toaletach) ,ale jakby nie patrzeć i tak było to o wiele tańsze niż cokolwiek innego.


     Wieczorem zjedliśmy kolację, napiliśmy się piwa i jak zwykle nic nie wyrwaliśmy :D Nie specjalnie mi to przeszkadzało i nie taki jest cel mojej wyprawy, ale jednak wspomnienia siedzą mi mocno w głowie, gdy poprzednim razem po wyprawie autostopem przez Polskę, przeżyliśmy bardzo romantyczne znajomości. Było minęło i se ne wrati jak to się mówi, ale nie ma co się tym już przejmować.




     Rano powrót do Wrocławia busem z Turawy do Opola,a potem pociąg do Wrocławia ( choć do samego miasta to już mam słaby pociąg ). W Opolu spotkałem znajomego z którym uczęszczałem do podstawówki, więc była to miła niespodzianka ( nie podam tu imienia, bo nie wiem czy nie chce, pozostać anonimowy)

     Mam spory niedosyt po tym etapie, bo chciałem mocno iść dalej i jeszcze bardziej otwierać się na świat. Mieliśmy wiele ciekawych sytuacji, których tu nie opisywałem i często zdarzało się, że świat dawał nam to o czym mówiliśmy ( piwo, chipsy, colę, wódkę, jedzenie, nocleg u kogoś, bo nie chciało nam się szukać miejsca do rozbicia, jeziora ) Nie było najmniejszego problemu z wodą – nikt mi nie odmówił nalania butelki wody ( często ludzie nawet proponowali mineralną).

     Chcę jeszcze ruszyć w następny etap, albo od tego miejsca gdzie skończyłem, albo już z Krzepic, gdzie chciałem się dostać, a byłem już około 2-3 dni drogi po czym musiałem wrócić do Wrocławia, jak się okazała na ślub brata, który przesunął termin  o tydzień wstecz. Niestety największym problemem na chwilę obecną są pieniądze ( nie chodzi o pieniądze w podróży, bo nie są one niezbędne,choć wiele pomagają), ale o należności, które zaciągnąłem na miejscu jak za mieszkanie, które wynajmuję u Adama

     Wyjściem może być pójście do pracy i zarobienie pieniędzy, choć z drugiej strony wiąże się to z większymi kosztami podróży i odłożeniem jej w czasie. Dochodzi wrzesień a wędrowanie w późniejszym terminie, wiąże się z kosztami związanymi ze sprzętem – musiałbym kupić cieplejszy śpiwór, bo noce będą coraz chłodniejsze, choć ten co mam jeszcze miesiąc – dwa może dawać mi względny komfort spania. Wszystko rozwinie się do końca miesiąca i nawet jeśli nie ruszę już w następny etap, to będę cały czas w nim mentalnie, przygotowując się dalej psychicznie, fizycznie i sprzętowo. Wtedy gdy minie zima to kolejny etap podróży nadejdzie, który możliwe że połączę od razu z drogą św. Jakuba. Po prostu będę musiał zaakceptować sytuację zastaną, tak jak to robiłem do tej pory w czasie podróży

     Podróżowanie jest wspaniałym sposobem szukania siebie, zmiany nastawienia do świata, odzyskania szacunku i do siebie i do życia, które nas otacza. Wszechświat jest z nami połączony, więc i współtworzymy go, a życie jest nieocenionym darem.


     Już na tym etapie, pojawił mi się głęboki szacunek do istot, do przyrody ożywionej i nieożywionej. Nie marnotrawię zasobów, a używam tylko tyle ile jest mi potrzebne, nie zaśmiecam niepotrzebnie świata, aby i przyszłe pokolenia mogły się nim w taki sposób cieszyć.

     Mamy jedno życie w obecnej formie i naszym największym darem jaki otrzymaliśmy jest wolność. Nie jako hasło, czy pochwała hedonizmu, ale jako możliwość życia w taki sposób jak chcemy, przy jednoczesnym szacunku do wolności innych osób. Jeśli tego nie czujemy, to po prostu albo uwierzyliśmy że jest inaczej, albo nie pozwalamy sobie wyjść poza to co nas niewoli.

     Twórzmy Nową Ziemię, taką jaką chcielibyśmy aby była, i aby otrzymały po nas w spadku nowe pokolenia, to jest to naszym prawem i obowiązkiem być odpowiedzialnym za życie.

piątek, 17 sierpnia 2012

Piesza wędrówka po Polsce część 2


Część 2.

Wtorek 17.07.2012 r. - wtorek 31.07.2012 r.

Etap Wolimierz


    Postój w Wolimierzu mi się mocno przedłużył. Pierwotnie planowałem zostać dwa – trzy dni, ale plany uległy zmianom z kilku powodów. Po pierwsze chciałem dać odpocząć kolanu, lecz niestety dalej czułem w nim ból. Drugi powód związany był z festiwalem, który zaczynał się tu w ostatni tydzień lipca.














     To miejsce tak wciąga, że ciężko stąd się ruszyć. Roboty było sporo, więc znalazłem sobie jakieś zajęcia – od wyrównywania bruku, po malowanie belek wspierających wiatę, prace porządkowe itd. Nie nudziłem się, a czas wolny przeznaczałem na rozmowy, piesze i rowerowe wycieczki po okolicy, oraz do Czech

     Codziennie coś się działo, a w momencie festiwalu było apogeum i ludzi i pracy. Utrzymywałem się też ze sprzedaży puszek na złom, oraz butelek za kaucję do sklepów, tak więc czasami nawet zdarzało mi się kupić piwo w sklepie i delektować się jego smakiem.

     Miałem plan w międzyczasie wstawać rano i chodzić w góry zbierać jagody, ale nie udało mi się to ani razu. Podobnie było z rannym wstawaniem – 9ta to było maksimum co udało mi się osiągnąć, a i tak 12ta była moją średnią :)


Środa 1.08.2012

    Na dziś zaplanowałem bezapelacyjnie wymarsz z Wolimierza. Odkładałem to już od dwóch dni – najpierw pranie, które postanowiłem zrobić mi w tym przeszkodziło, potem się zasiedziałem ze znajomymi i zrobiło się późno itd.

     Nie mogłem się zebrać – oddałem jeszcze w sklepie butelki i kupiłem jakiś prowiant na drogę i po godzinie 17tej po pożegnaniu się ze znajomymi wyszedłem z tego wciągającego miejsca.

     Ruszyłem niebieskim szlakiem w stronę trasy 361, a po przekroczeniu jej wiejską drogą przez Kamień i Krobicę.



     Potem odbiłem w lewo na Gierczyn, a następnie w prawo na Kotlinę, koło Geoparku. Podejście pod tą wioskę kosztowało mnie wiele sił. Dziś postanowiłem, że nie będę się przemęczał, bo trochę odwykłem od chodzenia z wyładowanym plecakiem, więc trochę za Kotliną, przy rozwidleniu szlaku zielonego, koło małego stawu rozbiłem namiot.



     Mapa wskazywała w tym miejscu wiatę biwakową, ale niestety jej już tu nie było. Zostały jedynie stolik i ławka. Zrobiłem sobie obiado-kolację i cieszyłem się z tego że znów jestem na szlaku.

     Wieczorem latał nisko nad górami śmigłowiec czegoś szukając – mam nadzieję, że nie jestem poszukiwany listem gończym ;)

Czwartek 2.08.2012 r

     Wstałem o 5.30. Uporządkowałem rzeczy, złożyłem namiot, ale że był wilgotny, to zostawiłem go do suszenia w pierwszych promieniach słońca, które przedzierały się przez las. Siedziałem do 8ej, zjadłem kisiel i ruszyłem dalej w drogę.

     Już od rana było bardzo ciepło i uświadomiłem sobie, że będzie spory upał tego dnia. Szło mi się źle i przez przypadek zamiast niebieskim szlakiem poszedłem również niebieskim, ale rowerowym ( nie lubię ich bo są źle oznakowane ).


     Robiłem częste postoje przy szutrowej drodze, którą szedłem, oraz uciąłem sobie kilka drzemek. Zjadłem też kuskus ze słonecznikiem i wypiłem yerbę, którą dostałem od Piotrka ( odwiedził mnie w Wolimierzu – moje zapasy skończyły się podczas festiwalu ).

     Dziś dzień szamana – dziękuję wodzie, za to że jest zimna i orzeźwiająca, jagodom i malinom za to że dają mi energię i mnie żywią; lasowi za to że daje mi cień i przyjemne zapachy, które chłonę swoimi nozdrzami.

     Jestem bardziej zespolony z naturą niż z ludźmi i bardziej ją odczuwam. Zrobiło mi się nawet bardzo smutno widząc powycinane drzewa i poszycie leśne rozjeżdżone przez ciężki sprzęt – gałęzie i kora porozrzucane po lesie i drodze i głębokie koleiny zamiast naturalnej gleby.

     Uświadomiłem sobie, że do tej pory też podchodziłem do natury użytkowo, zamiast cieszyć się nią i szanować, oraz dziękować za to czym chce się ze mną podzielić.

     W czasie postoju medytowałem nad latającymi trzmielami i pszczołami, które zapylały jeżyny. Pięknie i harmonijnie to funkcjonowało – pokojowa współegzystencja gatunków mających z tego układu wzajemne korzyści. Miałem dziś wiele czasu na podziwianie i obserwowanie jak pięknie ten świat działa.

     Schodząc do pierwszych domów wioski Radoszków uświadomiłem sobie jak bardzo jest gorąco – tu nawet cień niewiele chłodził.

     Krótki odpoczynek i dalsza trasa tym rowerowym szlakiem. Dziś bez pośpiechu – jak znajdę jakieś ciekawe miejsce to zostanę tam na noc, bo dziś mój organizm nie jest za bardzo skory do wysiłku.

     Przykucnąłem nad pięknym strumieniem, tuż obok drogi, schowany pod drzewem. Dziś postanowiłem, że będę w tym miejscu nocował i do tego pod gołym niebem ( oby tylko nie padało ), bo teren choć piękny nie nadaje się na rozbicie namiotu ( skały, chaszcze tuż obok i kamienne podłoże ). Rozłożę tylko karimatę i śpiwór i ubiorę się grubiej, żeby zatrzymać ciepło ciała, bo poranki są dość chłodne zwłaszcza w górach, a do tego często rano pojawiają się mgły i rosa ( dziś miałem cały mokry namiot z tego powodu ). Jak tylko będzie świtać to ruszam dalej.


     Czytam sobie teraz „ Nową Ziemię” E. Tolle'a popijając yerbę i czekam na zmierzch, aż ludzie przestaną się kręcić i idę spać – muszę wstać zanim pojawią się drwale, czyli pewnie chwilę przed świtem. To tyle na dziś – jutro jak pogoda i siły dopiszą to powinienem dotrzeć w Góry Kaczawskie, a potem odbić w stronę Strzelina. Mam nadzieję że za  1,5 tygodnia dotrę do Krzepic.

„Trzeba zrozumieć, że cała twoja życiowa wędrówka składa się w istocie z kroku, jaki stawiasz w tym momencie. Zawsze jest tylko ten jeden krok i dlatego poświęcasz mu całą swoją uwagę. Nie znaczy to, że nie wiesz dokąd zmierzasz, lecz znaczy, że ten krok jest najważniejszy, a twój dalszy los ma znaczenie drugorzędne”

E. Tolle „Nowa Ziemia”

Piątek 3.08.2012 r.

     W nocy czekała mnie niespodzianka. Powoli zasypiałem, gdy coś mi zaczęło świecić. Otworzyłem oczy i zauważyłem że w oddali się błyska. Stwierdziłem że poczekam, bo możliwe że burza przejdzie bokiem ( w górach można dostrzec burzę, która jest oddalona o wiele kilometrów ). Przybliżała się jednak coraz bardziej.

     Stwierdziłem że udam się do najbliższej wioski i przykucnę pod jakąś wiatą przystankową. Nie udało mi się to, bo zaczęło się małe piekło – błyski były bardzo częste, grzmoty ogłuszały i zerwał się silny wiatr a potem ulewny deszcz. Rozbiłem się na szybko z namiotem ( choć jeśli chodzi o czas to średnio mi to wyszło ;) ), ale lało już tak, że i ja i namiot byliśmy mokrzy, a do tego jak to w górach szpilki nie chciały się wbić w kamieniste podłoże.

     Około 24tej byłem już gotowy do snu, a burza się powoli oddalała. Cały parowałem od gorąca ( szybko szedłem w rzeczach przeciwdeszczowych i mocno się nagrzałem ), tak że gdy zapaliłem „czołówkę”, to nie widziałem dalej niż kilkanaście centymetrów tyle było ze mnie dymu ;)

     Było wilgotno, ale względnie ciepło więc usnąłem dość szybko zmęczony jak cholera.

     Obudziłem się około 5.30. Słysząc że koło mnie drwale nie pracują, pozwoliłem sobie jeszcze na chwilę drzemki ( byłem jakieś dwa metry od drogi ). Około 6tej zwinąłem rzeczy i mokry namiot i ruszyłem w dalszą drogę. Chwilę później znów nadeszła burza, a potem prawie nieprzerwanie cały czas padało.

     Przeczekałem największy deszcz pod małą brzozą ( licząc że w małe drzewo piorun nie uderzy i tym razem się nie pomyliłem ), po czym ubrałem kurtkę przeciwdeszczową i poszedłem w kierunku Kwieciszowic.

     Zajęło mi to dłużej niż myślałem, więc dobrze się stało, że w nocy nie próbowałem tam dotrzeć w ulewie.

     Pod wiatą zjadłem kuskus z rodzynkami i porozmawiałem trochę z miejscowymi ludźmi, którzy stali pod tą wiatą czekając na swoje autobusy.

     Poszedłem drogą w kierunku Starej Kamienicy, zatrzymując się na chwilę w Małej również kamienicy. Tu chwila odpoczynku, przekąska i pisani ;)

     W Starej Kamienicy kupiłem chleb i konserwę, a gdy dochodziłem do tego miejsca w końcu przestało padać i zaczęło nieśmiale świecić słońce.

     Dalej trasa wiodła mnie do Rybnicy i idąc w jej kierunku zauważyłem że goni mnie kolejna burza.


     Schroniłem się pod wiatą autobusową, zdrzemnąłem się i około 18tej ruszyłem w dalszą drogę niebieskim szlakiem, który jednak po chwili zgubiłem. Wszedłem na górkę o nazwie Młyńska i na polance z widokiem na trasę '30' urządziłem sobie nocleg. Jutro powrót na szlak ;)

     Zmiana planów – teraz idę drogami, bo szlaki często kręcą się w kółko, a do tego jak dzisiaj łatwo je zgubić i są źle lub niedokładnie oznakowane. Jutro idę 30tką na Jelenią, a potem w górę na Kaczawy. Od razu sprzedam jutro złom. Od jutra zostaję bez dokładnej mapy, mając jedynie poglądową Polski, gdzie nie ma zaznaczonych mniejszych miejscowości i dróg. Będę się więc trzymał dróg krajowych i lokalnych.


Sobota 4.08.2012 r.

     Dziś praktycznie cały dzień przespałem. Obudziło mnie słońce około 10tej i potworny upał w namiocie. Wyszedłem na zewnątrz w cień i do 18tej z przerwami cały czas spałem w cieniu. Na wieczór na namiocie mrówki zrobiły sobie harce. Było ich kilka setek i oblazły cały namiot. Na szczęście były zbyt duże żeby dostać się do środka.


Niedziela 5.08.2012 r.

    Wstałem koło 8ej. Ruszyłem Rybnicą, po czym wszedłem na 3kę i poszedłem w kierunku Jeleniej. Po drodze na stacji benzynowej umyłem się i napełniłem butelki wodą. Przemarsz przez miasto dłużył mi się strasznie. Od razu poczułem smród spalin i zaduch miejskiego życia ;).



     O dziwo nazbierałem trochę jabłek i znalazłem kilka puszek, choć odpuściłem sobie szukania skupu złomu, chcąc jak najszybciej opuścić miasto.

     Dalej trasa 365 cały czas pod górę. Zaczęły się góry Kaczawskie. Robiłem kilka przystanków i w końcu trochę za Dziwoszowem zrobiłem sobie postój,a potem nocleg z pięknym widokiem na Karkonosze.











Poniedziałek 6.08.2012 r.

     Obudziło mnie słońce i upał. Wstałem, pozbierałem wszystkie rzeczy i ruszyłem w drogę. Od samego rana miałem problem z wodą, a upał był niemiłosierny. Na szczęście w jednej z wiosek po drodze, pewna kobieta dała mi 1,5 l wody, która jednak bardzo szybko mi się skończyła.



     Doszedłem do skrzyżowania z drogą 328 i ruszyłem pomniejszymi drogami. Przed miejscowością Dobki umyłem się w rzecze, zjadłem kasze jaglaną z jabłkami, które nazbierałem po drodze, zaczerpnąłem wody i ruszyłem dalej. Pod sklepem zapoznałem kilku bardzo sympatycznych piwoszy, którzy powiedzieli, że będą mi dopingować w dalszej podróży.











     Dalej droga wiodła przez Lipę, a potem Jastrowiec. Zacząłem się rozglądać za noclegiem,a po zagadaniu do pewnego faceta o to czy by mi odsprzedał papierosa, zostałem zaproszony i na papierosa, na kolację i na kawę ;D Poznałem jego rodzeństwo i matkę, pogadaliśmy trochę o życiu, wszechświecie i całej reszcie, oraz wskazali mi skrót. Pożegnałem się i poszedłem szukać noclegu.

     Znalazłem w samą porę ( ideał to nie był, ale dobre ściernisko, choć błotniste nie jest złe ;) ), bo 15 minut później się rozpadało i tak do 2giej w nocy.


Wtorek 7.08.2012 r.

    Dziś prawie nie spałem. Wstałem o 5tej, szybko zwinąłem mokry i ubłocony namiot i ruszyłem w dalszą drogę. Po pół godziny byłem na trasie, a po półtorej dotarłem do Bolkowa, gdzie oddałem puszki i kupiłem wodę i ruszyłem dalej. Po drodze napiłem się yerby i zgubiłem w okolicach. Na szczęście udało mi jakoś trafić do Bolkowa, a potem na drogę.




     Dalej trasa nr. 5 na Dobromierz, gdzie po konsultacjach z miejscowymi skróciłem sobie dystans przynajmniej o kilka kilometrów przez miasto. Docelowo chciałem dziś dotrzeć do Bystrzycy Górnej niedaleko Świdnicy, bo tam pracuje mój znajomy z poprzedniej pracy Patryk, a stwierdziłem że skoro jestem tak blisko to go odwiedzę.









     Z Dobromierza skierowałem się drogą nr 34 na Świebodzice, gdzie zatrzymałem się w pięknie położonej wiosce Siodłkowice na piwo, żeby złapać trochę energii.

     Złapałem jej sporo, bo wypiłem 5 piw, a stać mnie było na jedno ;D Ludzie tam byli tak gościnni, że nie dość, że mi postawili piwa, to do tego busa, którym dojechałem do Witoszowa Górnego, mając w kieszeni więcej niż gdy wstąpiłem na piwo. Zostawiłem tam co prawda swój kij wędrowny, bo stwierdziłem że nie będę z nim wchodził do busa.

     Do Bystrzycy Górnej dotarłem już o zmroku, bo miałem do przejścia jeszcze około 10km. Znalazłem po konsultacjach Patryka, do którego się wybrałem i spędziłem u niego dwa dni, odpoczywając od trudów wędrówki.





Następnym etapem było dotarcie do Świdnicy, gdzie już wsiadłem w busa i wróciłem do Wrocławia po cieplejsze rzeczy. Dojechałem w piątek i miałem zostać do Niedzieli, ale niestety dopadła mnie choroba, którą musiałem odcierpieć. Dalsza podróż zaczyna się więc już wkrótce i za jakiś czas opiszę swoje kolejne etapy wędrówki ;)