Translate

sobota, 28 listopada 2015

Nowy start

Mam 32 lata. Po raz kolejny zaczynam swoje życie. Inne miejsce, inna praca i kobieta, która jest przy moim boku (choć minęło kilka miesięcy od momentu gdy się poznaliśmy) i mnie wspiera, oraz wymaga ode mnie, abym nie popadł w „tumiwisizm”.


Wróciłem do miasta w którym się urodziłem, które mnie wychowało, ukształtowało i w którym wzrastałem przez te pierwsze dwadzieścia lat życia – później było już różnie, bo nie mogłem usiedzieć na miejscu. Myślałem w podróży o emigracji, o zaoszczędzeniu czasu i pieniędzy. Czym jednak starszy jestem, tym bardziej uświadamiam sobie, że to mój dom, moja rodzina i moje genesis. Musiałem przejść wiele dróg, by sobie to uświadomić, poczuć to w sobie i dojść do wniosku, że może ta przestrzeń nie jest idealna, to jednak jest tym, co mogę nazwać punktem odniesienia. Tworzę tą przestrzeń i wymiar na nowo, powoli zapuszczając korzenie.

Ostatnia podróż nauczyła mnie kilku istotnych rzeczy (niektóre dalej się krystalizują we mnie), a co najważniejsze pozwoliła znów, na nowo, popatrzeć „świeżymi oczami” (taka lekka ironia, bo ostatnie badania u okulisty wykryły u mnie wadę wzroku) na świat, który znam i w którym funkcjonuję już tyle lat. Powroty są zawsze dziwne i kiedyś mnie to męczyło. Dlaczego? Bo nie da się zatrzymać tego co było. Wszystko się zmienia,ale gdy jesteśmy w jednej zamkniętej rzeczywistości, to zazwyczaj tego nie dostrzegamy. Akceptuję to, bo i tak nie mam innego sensownego wyjścia. „Nie da się dwa razy wejść do tej samej rzeki”

Nie jestem w stanie na poważnie brać tego świata, tego miejskiego życia, z zaletami i wadami, możliwościami i ograniczeniami. Zaczęło się to pogłębiać rok temu, po powrocie z podróży (dokładnie rok temu szedłem ubłocony przez polne, francuskie drogi, wzdłuż Rodanu – totalna abstrakcja w tym momencie,a dziś rok po tym zaczynam pracę w korporacji, bez cienia wyrzutów sumienia).

Zmieniło się jednak coś we mnie przez ten rok.
Co? Czuję,że jestem w stanie w tym żyć, zamiast traktować to jako okres przejściowy między jedną, a drugą podróżą. Niby niewiele, a jakże wiele. Nauczyłem się akceptować te społeczne konstrukcje, „zasady gry”, zależności, uwikłanie w systemie monetarnym, bycie częścią dzikiego kapitalizmu. Na początku wejście w to było dla mnie „nieprzyjemne” niczym wejście do lodowatej wody. Zderzenie dwóch środowisk wywołuje pewne mechanizmy, a potem przychodzi rozluźnienie w tym stanie. Niczym w nowym ubraniu, które na początku jest czymś obcym, a później staje się naszym dodatkowym obliczem, czy chcemy tego czy nie. Zaczynamy czuć się w nim komfortowo i przestajemy zwracać uwagę na to, że jest na ciele. Pod nim nic się nie zmienia (a przynajmniej nie tak szybko, aby to ciągle absorbowało) gdy się w tym rozluźnić.


Co się zatem we mnie zmieniło? Odrzuciłem kilka iluzji, które miałem na swój temat i dalszego snucia planów. Zmieniłem założenia, a przez to i zmodyfikowałem plany, lub raczej podejście do ich realizacji.

Plan pieszej podróży do Hiszpanii jest dla mnie dalej aktualny (jak kilka razy mówiłem i pisałem – to nie ja wybrałem tą podróż,ale ona mnie), choć zmieniam punkt ciężkości. Przestaje to być epicentrum mojego życia (o ile kiedykolwiek istniało cokolwiek, co mogę nazwać moim).

Ostatnia podróż uświadomiła mi kolejne iluzje w których tkwiłem. Poświęcając wszystko pod kątem podróży, zaniedbuję inne sfery i bliskich mi ludzi. Myślałem wcześniej o drodze do samofinansowania się podróży, ale życie zweryfikowało te moje zapędy. Mam już swoje lata i za stary jestem na bycie wyczynowcem (tym bardziej że odczuwam,że ciało nie regeneruje się jak dawniej i zużywa), a to jedna z dróg, które do tego prowadzą. Nie mam zamiaru rywalizować z innymi w „szaleńczości” pomysłów i tworzyć coraz bardziej ekstremalne projekty. Wiem też,że zaniedbuje sferę marketingową, która jest bardzo istotna w takich projektach. Wiem co powinienem zrobić, wiem jakie drogi do tego prowadzą, wiem że bez sponsorów i reklamodawców finansowanie się projektów jest praktycznie niemożliwe, albo bardzo czasochłonne.


Dlaczego więc nie idę w tą stronę? Bo nie czuję jej. Brzydzi mnie to od zawsze,choć nawet nie wiem dlaczego. Zastanawiałem się też, co mógłbym ludziom dać? Co kogoś obchodzi to, że jakiś facet łazi po lasach i próbuje (nieudolnie) dojść z jakiegoś punktu A do punktu B. Co ludzi obchodzi, jak to jest bez tych wszystkich wygód – przecież dość łatwo mogą wyjechać poza miasto i odpocząć od”internetów”, czy telefonów komórkowych, liznąć natury, poczuć jak to dobrze mamy jako dominujący gatunek.

Myślałem kiedyś, że wędrując jesteśmy bardziej po stronie natury. Totalna bzdura. Powrót do „korzeni” jest iluzją. Możemy sobie marzyć o tym jak żyjemy w lesie, w harmonii z przyrodą, zdobywać wodę za darmo, jeść owoce i polować. Możemy przetrwać jakiś czas, możemy być mistrzami survivalu, jeść korzonki i liście. Jesteśmy jednak uzależnieni, nawet nie tyle od komfortu, czy wygód, ale od tego braku poczucia niepokoju, od tej walki o przetrwanie i ciągłego stanu podwyższonej czujności.

Prawda jest taka, że natura się nami brzydzi i boi się nas. Wszystkie zwierzęta, żyjące na jej łonie uciekają przed człowiekiem. Boją się go. Unikają. Gdy wchodzimy do lasu, las zamiera. Oczekuje. Dopiero po chwili zaczyna żyć. Każde zwierze, które niechcący się na mnie natknęło (roślinożerne jak sarny, zające, wiewiórki itd.) widząc mnie uciekało w panice. Prawda jest taka,że wędrując jesteśmy obcy i dla ludzi w ich lokalnych społecznościach, jak i dla przyrody. Taki niebyt w zaświatach i brak przynależności. Podróżując obserwuje. Nachodzi mnie jeden wniosek – tego co człowiek się „dotknie” i stara się ulepszyć, to zawsze spieprzy. Smutne? Nie. Po prostu natura ma lepsze mechanizmy samoregulacji.

Takie odcięcie w samotnej podróży poza oczywistymi lękami, które tworzy, ma też ogromną liczbę zalet. Życie staje się proste, bo mamy określone obowiązki, które musimy zrobić. Nie ma czasu na zaniechanie, na pytania, czy mi się chce czy nie? Nie gotując jedzenia nie jemy ciepłego – w lesie nie ma restauracji. Gdy nie wejdziesz do śpiwora będzie prawdopodobnie zimno, a gdy nie masz dachu nad głową, namiotu, szałasu – zmokniesz w deszczu. Nie da się tego obejść. Nie jesteś już dominującym gatunkiem, nie jesteś odgrodzony murami i oknami,a po odkręceniu kranu nie leci woda. Nie masz grzejników, suchego powietrza, piwa rosnącego na krzakach. Masz tylko siebie i to co zdołasz ze sobą zabrać z cywilizacji. A wszystko próbuje się na tobie pożywić. Uświadamiasz sobie ile jest insektów i jak są dokuczliwe. Zostaje tylko to, co możesz zrobić własnymi narzędziami, i to czego się w życiu nauczyłeś. A uwierz mi – tego jest zawsze za mało. Uczysz się wszystkiego na nowo. Popełniasz błędy, wyciągasz wnioski – czasami błędne. Chcesz spać blisko rzeki by móc się umyć (a w strumieniach masz pitną wodę). OK. Tyle że uczysz się, że będzie chłodniej i w nocy będzie sporo wilgoci – to nieuniknione. Jest tego wiele, ale nie będę o tym pisał. Po co to komu? I tak w szkole nagromadziłeś wiele niepotrzebnej wiedzy. Wiedza bez doświadczenia jest nic niewarta.

Podróż uczy też szacunku. Szacunku do jedzenia, wody, sprzętu,otoczenia. Brzydzą śmieci pozostawione w lasach, kiepy w parkach narodowych, puste butelki po napojach, zasrane krzaki przy szlaku. Noszę sporo na swoich plecach, ale nigdy nie zostawiam śmieci cywilizacyjnych. Owszem ogryzek z jabłka wyrzucę nawet na trawnik. Nie istnieją dla mnie „biośmieci”. Rozumiem ten problem w miastach,ale rozwiązania jego już nie. Ograbianie parków z liści, gałęzi i innej biomasy, by było ładniej i nie śmierdziało butwiejącą materią. Odkurzanie liści spalinowymi dmuchawami w parkach – co za idiotyzm i zakłócanie ciszy. Zdziwi mnie jak gleby nie będą jałowieć…


Co z tą Hiszpanią zapytasz? Przyjdzie na to czas. Mam wiele zaległości w wielu aspektach życia. Czuję, że to czas by się ustabilizować emocjonalnie, finansowo, towarzysko. Odkładać zasoby, aby móc zrobić sobie kolejne wakacje, bez oglądania się wstecz. Mam teraz otwarty umysł (choć ograniczony oczywiście), a podejmowanie decyzji przychodzi mi łatwo. Staram się przełożyć doświadczenia na dalsze życie, podejmować nowe wyzwania i tak też traktować trudności, które się pojawiają się po drodze. Owszem zamierzam podróżować ile będę w stanie, choć nie kosztem innych sfer życia. Postawić sobie wielowymiarowe cele i rozwijać się w każdym kierunku. Zmienię też charakter tego bloga i nie będę pisał jedynie o przemyśleniach, podróżach, czy poszukiwaniach Ducha. Życie może być ciekawą frajdą, jeśli się je tak postrzega. Mężczyzna potrzebuje wyzwań i surowości,aby się rozwijać. Nie folgować sobie, lecz wprowadzić dyscyplinę. Opuszczać ciepłe gniazdo regularnie, by poczuć ból i ostrość zmysłów. Inaczej każdy się stoczy nie ma innej opcji. Nie jesteśmy maszynkami do zarabiania pieniędzy.

Zamierzam odkrywać to co dla mnie nieodkryte, przemierzać miejską (i nie tylko) przestrzeń w poszukiwaniu inspiracji, stawiać sobie cele i wyzwania. We wrześniu przebiec wrocławski maraton (w najgorszym wypadku na spokojnie sobie przejść :D), rozwijać się i popełniać błędy. Jeszcze jakieś pół życia przede mną. Czas na kolejną porcję ciekawej zabawy.


Czekam też na wasze opinie, czego chcielibyście więcej na tym blogu i czego najbardziej brakuje (poza regularnością). Niech moc będzie z Wami młodzi i starzy Jedi

O odczuwaniu przestrzeni

Czuję się najedzony. To piękne odczucie, które jednak rozleniwia, a także może stać się obiektem pożądania.
Podróż uczy przemijalności, a także tego, że wszystko ma swoje miejsce, czas i przestrzeń; z tym,że te trzy elementy nie muszą ze
sobą się łączyć i nie mają ścisłej korelacji. Ciężko to opisać, bo ludzkie doświadczenie mówi inaczej – to zawsze jest łączne.

Właśnie zauważyłem fakt zgubienia sandała. Nie wiem kiedy to nastąpiło, choć na pewno dzisiaj. Uświadomiłem sobie to 5 min. temu. Tak więc w tym przypadku te trzy czynniki się nie łączą. Wiem że z punktu widzenia logiki, to założenie jest błędne, choć dla mojej świadomości nastąpiło to teraz, mimo że czas, oraz miejsce, nie jest tu określone. Ludzki umysł potrafi płatać figle. Czy czuję smutek? O dziwo nie, choć te sandały towarzyszyły mi w podróżach od trzech lat spełniając zadanie „klapek”.
Podróż uczy „nieprzywiązywania się” do rzeczy, a jednocześnie szacunku za to,że służą. Czasami gdy jest taka sytuacja potrafię oddać komuś cokolwiek, czego potrzebuję, lub zostawić rzecz, której nie używam, a ma dla mnie wartość sentymentalną. Sprzęt ma wartość fundamentalną w podróży, ale zawsze jest tylko dodatkiem. Jednak rzeczy, których się nie używa stają się ciężarem i ich wartość staje się zerowa (albo nawet ujemna, bo każdy gram noszony na plecach jest odczuwalny).

Tydzień temu miałem doświadczenie związane z odczuwaniem przestrzeni jako „pozytywnej lub negatywnej” i uświadomiłem sobie namacalnie, że jest to jedynie stan wewnętrzny nie mający nic wspólnego z rzeczywistością zewnętrzną. Co się stało?:

Siedziałem sobie pod wiatą biwakową, gotując wodę na Yerba Mate. Miałem ostatnią porcję tego zioła, więc chciałem wyciągnąć z niego jak najwięcej. Akurat tego
dnia miałem sporo wody, nie śpieszyło mi się (planowałem dotrzeć w okolice Złotego Stoku, a miałem już blisko). Czekając na wodę przepisywałem notatki z papieru na komputer. Było piękne, słoneczne popołudnie, cisza, spokój. Czułem się błogo. Dookoła mnie jak to w lesie brzęczało,choć tym razem jakoś intensywnie. Nie zwróciło to mojej uwagi, bo owady lubią się wygrzewać w słońcu.


W którymś momencie spojrzałem w miejsce, z którego dochodziło brzęczenie owadów. Przeszył mnie lęk. Na chwilę, aż mnie zmroziło w środku. Półtora metra od mojej głowy, pod wiatą, było gniazdo os. Niezbyt wielkie, ale jednak papierowe gniazdo os, do którego ciągle wlatywały i wylatywały owady. Przestałem czuć się komfortowo w tym miejscu. Chwilę wcześniej skończyłem pisać i miałem zabrać się za kolejne rzeczy. Szybko zmieniłem zdanie. Powoli zebrałem swoje rzeczy z ławy i stołu (by nie ryzykować, że osy wezmą mnie za zagrożenie) i wyszedłem na zewnątrz, gdzie też były miejsca do siedzenia (nie siedziałem tam, bo wiało, a gotowałem wodę na gazie, a do tego słońce mocno świeciło i ograniczało widoczność na laptopie).Tam też nie czułem się komfortowo. Doszło do mnie to, że tak naprawdę nic się nie zmieniło. Osy nie pojawiły się nagle, a jedynie moja świadomość, że tam są zmieniła odczuwanie chwili i odbiór rzeczywistości. Zagrożenie było takie samo wcześniej (a nawet większe było wcześniej, bo nieświadomie mogłem coś zrobić, co by je rozjuszyło.

Podróżowanie daje więcej przestrzeni na obserwację, choć z początku wiele się zaciera przez odczucia, stany emocjonalne i fizjologiczne, oraz poprzez utożsamianie się z pewnymi emocjami, lub oczekiwaniami. Człowiek powoli zaczyna obserwować, potem rozumieć określone przeplatanie się „zjawisk”. Wszystko przemija, a jednocześnie jest cykliczne. Pojęcie „liniowości czasu” staje się powoli w tym „świetle” absurdalne. Wszystko jest cykliczne, przy odpowiednim punkcie odniesienia.

Siedząc na górze i obserwując wioski, oraz miasta pięknie zmienia się perspektywa. Po krótkiej chwili widać zasięg cywilizacji. Widać przestrzenie użytkowe, mieszkalne, rolnicze, leśne. Widać zasię człowieka, a także to co uznał z czasem za mało wartościowe. Osady – małe wycięte w lesie przestrzenie (nad rzekami,potokami), na których człowiek zaczął coraz bardziej odgradzać się od zewnętrza, od natury, która bywa uciążliwa, lub groźna. Małe polany, które rozrastając się stworzyły nasz świat. Nasz punkt odniesienia.

Wiata pod Biskupią Kopą 24.o7.2015r.