Mam 32 lata. Po raz
kolejny zaczynam swoje życie. Inne miejsce, inna praca i kobieta,
która jest przy moim boku (choć minęło kilka miesięcy od momentu
gdy się poznaliśmy) i mnie wspiera, oraz wymaga ode mnie, abym nie
popadł w „tumiwisizm”.
Wróciłem do miasta
w którym się urodziłem, które mnie wychowało, ukształtowało i
w którym wzrastałem przez te pierwsze dwadzieścia lat życia –
później było już różnie, bo nie mogłem usiedzieć na miejscu.
Myślałem w podróży o emigracji, o zaoszczędzeniu czasu i
pieniędzy. Czym jednak starszy jestem, tym bardziej uświadamiam
sobie, że to mój dom, moja rodzina i moje genesis. Musiałem
przejść wiele dróg, by sobie to uświadomić, poczuć to w sobie i
dojść do wniosku, że może ta przestrzeń nie jest idealna, to
jednak jest tym, co mogę nazwać punktem odniesienia. Tworzę tą
przestrzeń i wymiar na nowo, powoli zapuszczając korzenie.
Ostatnia podróż
nauczyła mnie kilku istotnych rzeczy (niektóre dalej się
krystalizują we mnie), a co najważniejsze pozwoliła znów, na
nowo, popatrzeć „świeżymi oczami” (taka lekka ironia, bo
ostatnie badania u okulisty wykryły u mnie wadę wzroku) na świat,
który znam i w którym funkcjonuję już tyle lat. Powroty są
zawsze dziwne i kiedyś mnie to męczyło. Dlaczego? Bo nie da się
zatrzymać tego co było. Wszystko się zmienia,ale gdy jesteśmy w
jednej zamkniętej rzeczywistości, to zazwyczaj tego nie
dostrzegamy. Akceptuję to, bo i tak nie mam innego sensownego
wyjścia. „Nie da się dwa razy wejść do tej samej rzeki”
Nie jestem w stanie
na poważnie brać tego świata, tego miejskiego życia, z zaletami i
wadami, możliwościami i ograniczeniami. Zaczęło się to pogłębiać
rok temu, po powrocie z podróży (dokładnie rok temu szedłem
ubłocony przez polne, francuskie drogi, wzdłuż Rodanu – totalna
abstrakcja w tym momencie,a dziś rok po tym zaczynam pracę w
korporacji, bez cienia wyrzutów sumienia).
Zmieniło się
jednak coś we mnie przez ten rok.
Co? Czuję,że
jestem w stanie w tym żyć, zamiast traktować to jako okres
przejściowy między jedną, a drugą podróżą. Niby niewiele, a
jakże wiele. Nauczyłem się akceptować te społeczne konstrukcje,
„zasady gry”, zależności, uwikłanie w systemie monetarnym,
bycie częścią dzikiego kapitalizmu. Na początku wejście w to
było dla mnie „nieprzyjemne” niczym wejście do lodowatej wody.
Zderzenie dwóch środowisk wywołuje pewne mechanizmy, a potem
przychodzi rozluźnienie w tym stanie. Niczym w nowym ubraniu, które
na początku jest czymś obcym, a później staje się naszym
dodatkowym obliczem, czy chcemy tego czy nie. Zaczynamy czuć się w
nim komfortowo i przestajemy zwracać uwagę na to, że jest na
ciele. Pod nim nic się nie zmienia (a przynajmniej nie tak szybko,
aby to ciągle absorbowało) gdy się w tym rozluźnić.
Co się zatem we
mnie zmieniło? Odrzuciłem kilka iluzji, które miałem na swój
temat i dalszego snucia planów. Zmieniłem założenia, a przez to i
zmodyfikowałem plany, lub raczej podejście do ich realizacji.
Plan pieszej podróży
do Hiszpanii jest dla mnie dalej aktualny (jak kilka razy mówiłem i
pisałem – to nie ja wybrałem tą podróż,ale ona mnie), choć
zmieniam punkt ciężkości. Przestaje to być epicentrum mojego
życia (o ile kiedykolwiek istniało cokolwiek, co mogę nazwać
moim).
Ostatnia podróż
uświadomiła mi kolejne iluzje w których tkwiłem. Poświęcając
wszystko pod kątem podróży, zaniedbuję inne sfery i bliskich mi
ludzi. Myślałem wcześniej o drodze do samofinansowania się
podróży, ale życie zweryfikowało te moje zapędy. Mam już swoje
lata i za stary jestem na bycie wyczynowcem (tym bardziej że
odczuwam,że ciało nie regeneruje się jak dawniej i zużywa), a to
jedna z dróg, które do tego prowadzą. Nie mam zamiaru rywalizować
z innymi w „szaleńczości” pomysłów i tworzyć coraz bardziej
ekstremalne projekty. Wiem też,że zaniedbuje sferę marketingową,
która jest bardzo istotna w takich projektach. Wiem co powinienem
zrobić, wiem jakie drogi do tego prowadzą, wiem że bez sponsorów
i reklamodawców finansowanie się projektów jest praktycznie
niemożliwe, albo bardzo czasochłonne.
Dlaczego więc nie
idę w tą stronę? Bo nie czuję jej. Brzydzi mnie to od zawsze,choć
nawet nie wiem dlaczego. Zastanawiałem się też, co mógłbym
ludziom dać? Co kogoś obchodzi to, że jakiś facet łazi po lasach
i próbuje (nieudolnie) dojść z jakiegoś punktu A do punktu B. Co
ludzi obchodzi, jak to jest bez tych wszystkich wygód – przecież
dość łatwo mogą wyjechać poza miasto i odpocząć
od”internetów”, czy telefonów komórkowych, liznąć natury,
poczuć jak to dobrze mamy jako dominujący gatunek.
Myślałem kiedyś,
że wędrując jesteśmy bardziej po stronie natury. Totalna bzdura.
Powrót do „korzeni” jest iluzją. Możemy sobie marzyć o tym
jak żyjemy w lesie, w harmonii z przyrodą, zdobywać wodę za
darmo, jeść owoce i polować. Możemy przetrwać jakiś czas,
możemy być mistrzami survivalu, jeść korzonki i liście. Jesteśmy
jednak uzależnieni, nawet nie tyle od komfortu, czy wygód, ale od
tego braku poczucia niepokoju, od tej walki o przetrwanie i ciągłego
stanu podwyższonej czujności.
Prawda jest taka, że
natura się nami brzydzi i boi się nas. Wszystkie zwierzęta, żyjące
na jej łonie uciekają przed człowiekiem. Boją się go. Unikają.
Gdy wchodzimy do lasu, las zamiera. Oczekuje. Dopiero po chwili
zaczyna żyć. Każde zwierze, które niechcący się na mnie
natknęło (roślinożerne jak sarny, zające, wiewiórki itd.)
widząc mnie uciekało w panice. Prawda jest taka,że wędrując
jesteśmy obcy i dla ludzi w ich lokalnych społecznościach, jak i
dla przyrody. Taki niebyt w zaświatach i brak przynależności.
Podróżując obserwuje. Nachodzi mnie jeden wniosek – tego co
człowiek się „dotknie” i stara się ulepszyć, to zawsze
spieprzy. Smutne? Nie. Po prostu natura ma lepsze mechanizmy
samoregulacji.
Takie odcięcie w
samotnej podróży poza oczywistymi lękami, które tworzy, ma też
ogromną liczbę zalet. Życie staje się proste, bo mamy określone
obowiązki, które musimy zrobić. Nie ma czasu na zaniechanie, na
pytania, czy mi się chce czy nie? Nie gotując jedzenia nie jemy
ciepłego – w lesie nie ma restauracji. Gdy nie wejdziesz do
śpiwora będzie prawdopodobnie zimno, a gdy nie masz dachu nad
głową, namiotu, szałasu – zmokniesz w deszczu. Nie da się tego
obejść. Nie jesteś już dominującym gatunkiem, nie jesteś
odgrodzony murami i oknami,a po odkręceniu kranu nie leci woda. Nie
masz grzejników, suchego powietrza, piwa rosnącego na krzakach.
Masz tylko siebie i to co zdołasz ze sobą zabrać z cywilizacji. A
wszystko próbuje się na tobie pożywić. Uświadamiasz sobie ile
jest insektów i jak są dokuczliwe. Zostaje tylko to, co możesz
zrobić własnymi narzędziami, i to czego się w życiu nauczyłeś.
A uwierz mi – tego jest zawsze za mało. Uczysz się wszystkiego na
nowo. Popełniasz błędy, wyciągasz wnioski – czasami błędne.
Chcesz spać blisko rzeki by móc się umyć (a w strumieniach masz
pitną wodę). OK. Tyle że uczysz się, że będzie chłodniej i w
nocy będzie sporo wilgoci – to nieuniknione. Jest tego wiele, ale
nie będę o tym pisał. Po co to komu? I tak w szkole nagromadziłeś
wiele niepotrzebnej wiedzy. Wiedza bez doświadczenia jest nic
niewarta.
Podróż uczy też
szacunku. Szacunku do jedzenia, wody, sprzętu,otoczenia. Brzydzą
śmieci pozostawione w lasach, kiepy w parkach narodowych, puste
butelki po napojach, zasrane krzaki przy szlaku. Noszę sporo na
swoich plecach, ale nigdy nie zostawiam śmieci cywilizacyjnych.
Owszem ogryzek z jabłka wyrzucę nawet na trawnik. Nie istnieją dla
mnie „biośmieci”. Rozumiem ten problem w miastach,ale
rozwiązania jego już nie. Ograbianie parków z liści, gałęzi i
innej biomasy, by było ładniej i nie śmierdziało butwiejącą
materią. Odkurzanie liści spalinowymi dmuchawami w parkach – co
za idiotyzm i zakłócanie ciszy. Zdziwi mnie jak gleby nie będą
jałowieć…
Co z tą Hiszpanią
zapytasz? Przyjdzie na to czas. Mam wiele zaległości w wielu
aspektach życia. Czuję, że to czas by się ustabilizować
emocjonalnie, finansowo, towarzysko. Odkładać zasoby, aby móc
zrobić sobie kolejne wakacje, bez oglądania się wstecz. Mam teraz
otwarty umysł (choć ograniczony oczywiście), a podejmowanie
decyzji przychodzi mi łatwo. Staram się przełożyć doświadczenia
na dalsze życie, podejmować nowe wyzwania i tak też traktować
trudności, które się pojawiają się po drodze. Owszem zamierzam
podróżować ile będę w stanie, choć nie kosztem innych sfer
życia. Postawić sobie wielowymiarowe cele i rozwijać się w każdym
kierunku. Zmienię też charakter tego bloga i nie będę pisał
jedynie o przemyśleniach, podróżach, czy poszukiwaniach Ducha.
Życie może być ciekawą frajdą, jeśli się je tak postrzega.
Mężczyzna potrzebuje wyzwań i surowości,aby się rozwijać. Nie
folgować sobie, lecz wprowadzić dyscyplinę. Opuszczać ciepłe
gniazdo regularnie, by poczuć ból i ostrość zmysłów. Inaczej
każdy się stoczy nie ma innej opcji. Nie jesteśmy maszynkami do
zarabiania pieniędzy.
Zamierzam odkrywać
to co dla mnie nieodkryte, przemierzać miejską (i nie tylko)
przestrzeń w poszukiwaniu inspiracji, stawiać sobie cele i
wyzwania. We wrześniu przebiec wrocławski maraton (w najgorszym
wypadku na spokojnie sobie przejść :D), rozwijać się i popełniać
błędy. Jeszcze jakieś pół życia przede mną. Czas na kolejną
porcję ciekawej zabawy.
Czekam też na wasze
opinie, czego chcielibyście więcej na tym blogu i czego najbardziej
brakuje (poza regularnością). Niech moc będzie z Wami młodzi i
starzy Jedi