Translate

niedziela, 25 sierpnia 2013

Piesza wędrówka po Polsce 2013 r. część 3 Łódź - Warszawa



Wtorek 13.08.2013

Wyruszylismy w drogę późno, bo około 14. Okazało się do tego, że nie w tym kierunku co trzeba ( nie wiem dlaczego ubzdurałem sobie, że przyszedłem do Łodzi z północy ). Długo nadrabialiśmy drogę i przeszliśmy przez Widzew. Potem przez tory kolejowe do miejscowości Andrzejów, gdzie rozbiliśmy namiot na ściernisku.

Środa 14.08.2013 r.

















Wyruszyliśmy z Andrzejowa około godziny 9, po wypiciu kawy. Drogę obralismy na Wiączyn, potem lasami do Teolina, dalej odbilismy z 72 na Moskwę, gdzie ugotowaliśmy sobie obiad pod wiatą. Z Moskwy piękną drogą przez Park Krajobrazowy Wzniesień Łódzkich do miejscowości Jaroszki. Po drodze była duża obfitość owoców ( brzoskwinie, śliwki, jabłka, wiśnie, mirabelki ) i wzięliśmy zapasy na drogę. Dalej na Buczek aż do Grzmiącej, a potem do drogi nr 708 i miejscowości Tadzin. Jarek zagadał do ludzi w sprawie umycia się. Zrobiło się ciemno, skręciliśmy z głównej drogi w las i rozbiliśmy namiot. Na wieczór jeszcze słuchanie Advahuty i sen.

Czwartek 15.08.2013 r.


Wstaliśmy późno (a przynajmniej ja ;) ), poczekaliśmy aż namiot wyschnie z rosy, napiliśmy się kawy i ruszyliśmy drogami szutrowymi pod miejscowością Syberia. Przecięliśmy drogę nr 704 i dalej przez Mrągę do Józefowa. Tam zagadałem do pewnego gościa bo chciałem odkupić od niego papierosa. Zasięgnęliśmy informacji i finalnie wyszło tak że zapaliliśmy z nim trochę zielska, a do tego dał nam też na drogę.

Jarek nawigował. Nie było za bardzo odpowiadających nam dróg, więc kierowaliśmy się leśnymi ścieżkami za pomocą kompasu. Podczas jednego z postoi jedliśmy mrówki – ciężko powiedzieć jak smakują, bo są chrupiące, a niektóre kwaśne przez kwas mrówkowy, ale to raczej wszystko co można o nich powiedzieć. Ciężko traktować je jako pokarm,
bo najedzenie się nimi zajęło by trochę czasu. Był to zdecydowanie eksperyment, a nie konieczność ;)

Po yerbie i odpoczynku pod zagajnikiem,gdzie doszliśmy do siebie po zielsku i mrówkach zebralismy się w sobie i dotarliśmy do Przyłęku Dużego. Pod sklepem zagadałem do pewnego mężczyzny ( a jakże o fajki ;) ) - okazał się właścicielem tego sklepiku. Poczęstował mnie i to kilkoma sztukami, a sytuacja rozwinęła się tak, że najedliśmy się i pizzy,napiłem się wódki i piwa, a do tego zapaliliśmy to co zostało z pewnym Przemkiem. Na noc dostaliśmy materace wojskowe i rozbiliśmy namiot za sklepem, który był na terenie należącym do straży pożarnej, a mężczyzna ze sklepu jej szefem ;) Spać poszliśmy około 23 bo zmęczenie dopadło z ogromną siłą i spało się wyśmienicie na tych materacach. Zaliczyłem drugiego kleszcza w bardzo niewdzięcznym miejscu, blisko „części niesfornych”


Piątek 16.08.2013 r.





Po 8 obudził nas właściciel sklepu. Umyliśmy się, dostałem paczkę fajek na drogę ( choć tym razem chciałem zapłacić za kilka sztuk, bo było mi głupio), a do tego dostaliśmy prowiant na drogę. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia, dostałem adres i obiecałem że jak dotrę do Stegny to wyślę kartkę znad morza ( o ile będę miał pieniądze ).







Ruszyliśmy przez Bonarów, potem na Krosnowę, Zagórze do Lipiec Reymontowskich. Potem na Chlebów, a następnie na Maków.

Przywitałem się w tym miasteczku, które nie ma praw miejskich z dwójką mężczyzn i od słowa do słowa wyszło że idą na próbę orkiestry dętej i odprowadzą nas na parafię ( mieliśmy pierwotnie plan, aby przenocować na plebanii ), ale wyszło inaczej. Poczęstowali nas bimbrem i trafiliśmy finalnie na tą próbę ;) Stwierdziłem że skoro jestem w cywilizacji, to skorzystam z toalety. To był piękny moment, gdy siedząc na kibelku nagle usłyszałem kilkadziesiąt instrumentów na żywo, grających znane i nieznane mi utwory (cudowne metafizyczne tym bardziej że mając „traumę” po lasach trwało to dość długo).

Po powrocie nasyciłem się widokiem pięknych młodych dziewczyn. Dwie godziny uczty muzycznej. Po próbie poszliśmy wspólnie na piwo ( w kilka osób z próby, oraz z 70 letnim sołtysem ) i finalnie wylądowaliśmy w garażu jednego z muzyków, wcześniej korzystając z prysznica i jedząc co nieco, podlane bimberkiem...dużo się nie udało bo zmęczenie zrobiło swoje

Sobota 17.08.2013 r.

Rano obudził nas gospodarz, zjedliśmy kiełbasę i chleb oraz różne specjały. Ruszyliśmy w dalszą trasę kierując się na Skierniewice przez Brzosty i Zwierzyniec. W Skierniewicach zagadaliśmy do chłopaków przed sklepem i wyszło na to że załatwią nam trochę zieleniny. Posiedzieliśmy trochę czekając na handlarza i pewien miły gość niespodziewanie kupił nam pifko. Przeszliśmy przez centrum, kupiliśmy trochę bibułek, Jarek mi zasponsorował kruszarkę do tyteksu i ruszyliśmy w dalszą drogę.

Po drodze spotkaliśmy pewnego chłopaka, który zaoferował się że zaprowadzi nas do neogotyckiego dworca kolejowego, gdzie znów spełniłem swoją potrzebę fizjologiczną, której nie lubię spełniać w lasach. Dziś ja byłem nawigatorem.

Wyszło na to że poszliśmy wzdłuż torów szutrową drogą, aż do Rawki, gdzie odpoczęliśmy chwilę przed sklepem, a Jarek kupił łakocie i piwo, a ja załatwiłem kilka fajek. Niedaleko była rzeczka o tej samej nazwie co wioska należąca do Skierniewic. Zimna, ale przyjemność umycia się w niej była cudowna. Posiedzieliśmy trochę nad nią, potem mostem kolejowym przeszliśmy na drugą stronę i znaleźliśmy świetne miejsce pod dwoma starymi dębami i w ich cieniu rozbiliśmy finalnie namiot.

Siedzieliśmy do 1 opowiadając historie ze swojego życia, paląc co nieco, pijąc yerbę i delektując się wypoczynkiem w tym miejscu. Cudowny czas gdy z Jarkiem poznaliśmy się mocno. Mogę szczerze powiedzieć, że pokochałem tego człowieka miłością braterską ( żeby nie było, bo pewnie komuś się to pytanie nasunie – nie przekroczyliśmy granicy miłości platonicznej ;) ). Wiedziałem że następnego dnia kończy się coś, bo nasza wspólna podróż dobiega końca. Ja idę dalej na Warszawę, a Jarek jedzie odwiedzić rodziców. Coś się kończy i coś zaczyna jak to w życiu bywa i trzymanie się kurczowo, tego czego nie można utrzymać jest zgubne. „Jestem bezkresny jak niebo” na którym pojawiają się czasami chmury. Należę do wszystkiego, wszystko przenikam i ze wszystkim jestem złączony. Rozłąka jest złudzeniem umysłu, a „ja” nie ma granic.

Niedziela 18.08.2013 r.

Wstaliśmy raczej późno, niż wcześnie. Spotkaliśmy z rana rybaków i myśliwych, którzy do witali się z nami serdecznie wiedząc jak pięknie jest tak nocować.Umyłem się jeszcze w rzece i powolny wymarsz.



 Ruszyliśmy najpierw drogą przez las, potem prawdopodobnie przez Wołgę. Trochę szliśmy wzdłuż torów, po drodze trzeba było znaleźć wodę i dość szybko to się udało. Mieliśmy wyżerkę jeżyn przy leśnej drodze, a na koniec piwo z miejscowymi pod sklepem.

Drogi nasze rozeszły się w miejscowości Wygoda, gdzie Jarek przerzucił się na autostop, żeby dojechać do Żyrardowa, a ja ruszyłem drogą koło Puszczy Mariańskiej na Olszankę, Wolę Polską do miejscowości Górki, gdzie zrobiłem sobie obiado-kolację i stwierdziłem że będę szukał już powoli noclegu. Rozbiłem namiot niedaleko drogi,ale byłem dobrze osłonięty drzewami, a widok miałem na łąki i lasy i nie było w pobliżu zabudowań. Spało się dobrze, mimo że w nocy obudził mnie deszcz.





Poniedziałek 19.09. 2013 r.

Wstałem dość późno po części dlatego, że padał przelotny deszcz. Gdy było dłuższa chwila bez deszczu i spakowałem namiot, akurat w momencie, gdy znów zaczęło padać. Ruszyłem w drogę przez Lublinów do Mszczonowa. Tam zaparzyłem sobie kawę i zapoznałem się z miejscowym mężczyzną, który dał mi na drogę paczkę własnej roboty papierosów. Proponował też obiad, ale stwierdziłem, że jak najszybciej chcę dotrzeć do Warszawy, a że była godzina 15 stwierdziłem że się jeszcze trochę tego dnia przejdę, po części dlatego, że chciałem już trochę odpocząć i dotrzeć w miarę szybko do Warszawy.





Postanowiłem sobie, że najpóźniej jutro chciałbym być na miejscu. Dziś minął miesiąc dokładnie, od momentu gdy wyszedłem z Wrocławia. Podróż mnie już męczy, ale stwierdziłem, że póki będzie to możliwe, to będą kontynuował swoją wewnętrzną misję. Nie wiem jeszcze dokładnie do czego mnie to doprowadzi, ale wiem, że jestem na właściwej ścieżce swojego życia i jeśli nie ukończę tej podróży, to będzie mnie to wewnętrznie męczyć.

Ze Mszczonowa ruszyłem drogą na Ciemno-Gnojną do Piotrkowic. Tam stwierdziłem że idę nie na Tarczyn, ale do krajowej 8 na Warszawę. Stwierdziłem że jest realne przejść ten dystans w ciągu jednego dnia i zrobię sobie mały maratonik jutrzejszego dnia nawet jeśli miałbym się mocno zajechać.

Finalnie doszedłem do miejscowości Skuły, gdzie postanowiłem że zagadam do księdza na parafii i spytam się o możliwość noclegu. Nie wiedziałem jednak czy jest, a nie chciałem wchodzić na teren prywatny. Stwierdziłem że zrobię to w klimacie Zen. Siadłem na dziedzińcu przed kościołem i czekałem, aż coś się wydarzy, lub wróci ksiądz.

Siedziałem tak z godzinę i zacząłem trochę pisać. Czasami ujadały psy, lub ktoś w oddali przechodził. W którymś momencie przechodziła koło mnie pewna kobieta. Zapytałem się czy wie może czy ksiądz jest na parafii i wyjaśniłem swoją sytuację ( plan rezerwowy miałem taki, żeby spać pod wiatą, bo niedaleko był przystanek, choć jest to dla mnie znana rzecz, a od czasu lubię próbować nowych dla mnie sposobów przenocowywania).

Wróciła po jakiejś chwili i okazało się, że nie ma nikogo na parafii, ale mogę się rozbić z namiotem na jej trawniku przed domem. Tak zrobiłem. Zapytała się czy czegoś potrzebuję ( pojawiły mi się różne zboczone myśli, ale finalnie odpowiedziałem, że wszystko mam czego mi potrzebne ;) ).

Zasnąłem szybko.
Wtorek 20.08.2013 r.

Rano zebrałem się około 9. Stwierdziłem że skoro mnie nikt nie budzi to mogę spać. Nie zastałem nikogo, więc poszedłem po prostu dalej, po spakowaniu się.

Na przystanku zaparzyłem sobie kawę i ruszyłem przez Kaleń, Kaleń - Towarzystwo do Siestrzenia przy krajowej 8.

Potem długa droga główną drogą, przez miejscowości, aż do Nadarzyna, gdzie na przystanku zrobiłem sobie obiad ( nie byłem przyzwyczajony do ludzi na przystankach, a tu już jeździły autobusy ZTM – ludzie patrzyli na mnie jak na kosmitę,ale miałem z tego dobry ubaw, bo to ich problem, że nie mogą się odnaleźć w tej sytuacji a nie mój) . Zmęczenie dawało mi się we znaki, do tego główne drogi są hałaśliwe i w gruncie rzeczy nudne. Ich zaletą jest to, że są szybsze ( w sensie mniejszy dystans się robi, niż idąc pobocznymi ) i mają stacje benzynowe, gdzie można skorzystać z toalety ( oł je :D ) i nabrać wody do butelki.

Do Janek doszedłem późno bo około 20. Byłem już wyczerpany, a do Warszawy jeszcze spory kawałek. Komunikacja autobusowa kusiła jak cholera, żeby z niej skorzystać, ale chciałem dojść o własnych siłach. Zmierzałem na Służew, gdzie chciałem skorzystać z gościny u Bercika.

Gdy doszedłem na Okęcia byłem wyczerpany. Robiłem przerwy co pół godziny, po pół godziny. Skończyły mi się zasoby nikotyny a wszyscy, których spotykałem tłumaczyli się tym że właśnie skończyli paczkę. Nie polemizowałem ;)

Przed pewnym hotelem zapytałem dwóch mężczyzn o drogę do Galerii Mokotów. Nie mówili po polsku – oboje byli z Rosji ( jeden z nich ma kilka restauracji w Kaliningradzie ). Poczestowali mnie Ballantine's-em i papierosem. Trochę porozmawialiśmy, choć po angielsku szło to opornie, a moja znajomość rosyjskiego jest dość ograniczona. Po pół godziny ruszyłem dalej i na Służew dotarłem po 23.

Umyłem się ( cudowne jak zwykle uczucie, lub jeszcze lepsze ;) ) napiliśmy się z Bercikiem whisky i padłem jak zabity spać. Z tego co google maps mi wyliczył przeszedłem tego dnia 38,1 km i dało mi to mocno w kość.

piątek, 23 sierpnia 2013

Piesza wędrówka po Polsce 2013 r. część 2. Etap Pasierby - Łódź

Pasierby 23.07-31.07. 2013r.









Cudowny czas – odpoczynku, relaksu, jeżdżenia na rowerze, pływania w stawie, rozmów, imprez w barze, poznawania ciekawych osób itd. Ciężko to opisać, nakreślić, odtworzyć z pamięci wszystkie szczegóły. Zostawię to dla siebie jako miłe wspomnienie.











Jestem Wam bardzo wdzięczny, za wszystko co mnie spotkało w Pasierbach. Każda chwila zostanie ze mną na zawsze i mam nadzieję, że jeszcze nie raz uda mi się wrócić, w te strony i odwdzięczyć się za gościnność z jaką się spotkałem. Mam wobec Was ogromny dług. Dziękuję za wszystko. Mam nadzieję, że niebawem uda mi się odwdzięczyć za te wszystkie cudowne chwile.


Czwartek 1.08.2013 r.


Wyruszyłem dziś z Pasierb. Było to bardzo trudne dla mnie i czułem się wewnętrznie rozdarty. Z jednej strony żyło mi się przez ten tydzień cudownie w tym miejscu, a z drugiej pojawił się we mnie wewnętrzny zew i potrzeba po raz kolejny rzucenia się na głęboką wodę i zmierzenia się z życiem.



Wyruszyłem późno – spałem do 12.prawie, choć przebudziłem się dużo wcześniej. Czułem w ciele potrzebę wypoczynku i osłabienie. W nocy oskrzela mi mocno świszczały i miałem zapchane zatoki. Stwierdziłem że pójdę w trasę, jak Kuba będzie szedł do pracy, czyli o 14. Wyszliśmy więc razem, na chwilę wstąpiłem do środka, po czym ruszyłem drogą do Smolic przez Raszewy. Na skrzyżowaniu z główną drogą odpocząłem na ławce na skwerku, a potem przeszedłem koło pięknego kościoła i dworku











Skręciłem w drogę prowadzącą do Długołęki i odpocząłem w tej miejscowości przy stawie rybnym należącym do PZW. Odchodząc z tego miejsca poznałem mężczyznę na rowerze, który zaoferował , że zaprowadzi mnie przez lasy na główną drogę do Baszkowa.



Szło mi się opornie, a do tego komary i muchy końskie nie dawały żyć. W lasach przed Baszkowem nasz drogi się rozdzieliły. Szło się coraz gorzej, a temperatura ciągle się podnosiła. W Baszkowie zrobiłem postój koło kościoła pod sklepem ( kocham te wioskowe sklepy z ławeczkami w cieniu gdzie można się napić w spokoju piwa)


Zaczęło się powoli ściemniać, a mnie czekały do przejścia rezerwaty przyrody na drodze w kierunku Zdun. Szedłem z czołówką na głowie, bo w lesie było prawie całkiem ciemno, ciekawych osłoniętych polanek jak na lekarstwo. Dopiero przed samymi Zdunami, znalazłem wiatę przystankową (o ile tak można nazwać taką betonową konstrukcję, obskurną i zaśmieconą). Stwierdziłem że jestem na tyle zmęczony, do tego nie chce mi się przechodzić jeszcze nocą przez miasto, że zostaję w tym miejscu na noc. Zaparzyłem herbatę ( bez spirytu tym razem), zabarykadowałem się i poszedłem spać.


W nocy budziły mnie albo samochody, albo zwierzęta „baraszkujące” w okolicy (głównie dziki zażerające coś). Miałem okresy głębokiego snu, choć w nocy budziłem się kilkanaście razy. Rano obudził mnie fakt że spadłem z ławki

Nie ma co jednak – jest progres jeśli chodzi o spanie w takich warunkach, bo rok temu nie spałbym prawdopodobnie całą noc w takich warunkach


Piątek 2.08.2013r


Wstałem wcześnie, bo o 5 ( jak do tej pory szybciej jeszcze się nie udało ), wypiłem kawę i ruszyłem przez Zduny ( bardzo miłe miasteczko), potem Chachalna i lasami aż do Chwaliszewa. Robiłem po drodze dużo przerw – znów zaczęły się upały, mało spałem w nocy w tym dwie dłuższe na drzemki.







Z Chwaliszewa szedłem do Chruszczyny, a dalej do 36tki w miejscowości Daniszyn

Dziś śpiąc w lasach przestraszyłem trochę zwierząt – najpierw zająca, który przeze mnie ryzykował przebieganie drogi, potem wiewiórkę, która biegała w mojej okolicy jak spałem i zobaczywszy mnie i obudziwszy mnie ( pięknie szeleszczący ten język polski ) uciekła na drzewo i przemieszczała się już tylko po gałęziach. Na koniec z zarośli wyłoniła się sarna i równie szybko jak się pojawiła , tak szybko uciekła. Szkoda bo przydałby mi się tragarz – plecy mocno odczuwają 30 kilka kg na plecach - dobrze że przez przypadek zostawiłem trochę ciuchów w Pasierbach


Wracając do trasy… gdy wszedłem na główną szło się początkowo dobrze, choć pobocza niestety nie było, choć zawsze lepsze to niż kompletny brak widoczności i gałęzie drzew wchodzące na połowę pasa ruchu.


Wczoraj zauważyłem że czołówka trochę dekoncentrowała kierowców ( szedłem lewą stroną drogi, bo z tyłu nie miałem oświetlenia), więc tym razem skierowałem snop światła na siebie i tak się przemieszczałem. Efekt był w miarę dobry, bo nie oślepiali mnie co chwila długimi światłami, żeby zobaczyć co to świeci.


Za Łąkocinami skręciłem po zmroku w las i na parkingu leśnym napiłem się herbaty. Byłem tak zmęczony, że nie chciało mi się ani iść dalej, ani rozbijać namiotu. Wiata była z dachem, choć blisko głównej drogi i dość mocno odsłonięta. Miałem już to „głęboko w dupie” i stwierdziłem że położę się na stole ( szerszy był niż ławka i wyżej od ziemi) Tym razem bardziej uważałem żeby nie spaść, bo upadek ze stołu mógł być bardziej dotkliwy.



Sobota 3.08.2013 r.




W nocy obudził mnie samochód, który wjechał na parking. Nawrócił i oświetlił mnie światłem. Okazało się że to policja. Spytali się mnie co ja tutaj robię. Wyjaśniłem na spokojnie sytuację, to że czekam do świtu i próbuję się chwilę zdrzemnąć. Zapytali się czy nie boję się zwierząt, życzyli dobrej nocy i pojechali sobie. Poza tym spało mi się całkiem dobrze – jeszcze kilka razy obudziły mnie przebiegające zwierzęta, oraz żołędzie spadające z dębów i odbijające się od dachu wiaty


Wstałem o 7, ugotowałem kawę i uświadomiłem sobie jak będzie gorąco. Droga prowadziła mnie przez Lamki, Zacharzew do Ostrowa Wielkopolskiego. Dłużyła się cholernie, a robiło się coraz cieplej.




Ostrów Wlkp. – piękne miasto, którego nie znałem, choć przejeżdżałem przez nie tyle razy pociągiem, ale nigdy w nim tak naprawdę nie byłem. W rynku ustawiono fontannę, która zraszała głównie dzieci w upał. Skorzystałem z tego źródła wody i w końcu się umyłem. Cudowne uczucie nie lepić się i nie śmierdzieć.

W rynku napiłem się kawy, a po jej wypiciu przestawiłem się na piwo. Siedziałem w restauracji „21”, gdzie przyciągnęła mnie najbardziej potrzeba toalety, bo co by nie mówić, ale napiszę to bez ogródek – sranie w lasach należy do najgorszych elementów podróży, a szczególnie zmasowane ataki komarów. Nie będę wchodził w szczegóły, ale nie ma to formy relaksu jak w warunkach miejskich, a po jest jedynie ulga że ma się to już za sobą i nie chce się tego jak najdłużej się da powtarzać













Dużo pięknych kobiet jest w Ostrowie ( a w szczególności MILFów ), szczególnie dla tak „wygłodniałego” człowieka jak ja. Coś za coś – albo kobiety, albo spełnianie swoich życiowych misji


Siedzę sobie pod parasolem w Ostrowskim rynku. Gorąco jak cholera, piwo się skończyło, a więcej raczej nie będę zamawiał, bo ceny są prawie jak we Wrocławiu w rynku. Zakumplowałem się z barmanem i wyjaśnił mi dalszą drogę przez Ostrów. Staram się przeczekać upał. Delektuję się kobietami, bo wiem że będę w drodze odczuwał ich brak. W żołądku czuję głód i pewnie niebawem trzeba będzie ruszyć i ugotować sobie jakiś obiad. Ciężko się jednak zebrać, bo temperatura odbiera siły.




Droga przez Ostrów dłużyła się, a na granicy miasta skończyły się drzewa przy drodze, a na dodatek złapałem pierwszego w tej podróży kleszcza. Droga wiodła przez Wtórek ( gdzie zrobiłem sobie przerwę na piwo – będzie mi tego brakowało jak skończą mi się niebawem pieniądze ), potem Parczew – coraz lepszy stan wewnętrzny zacząłem łapać, i zatrzymałem się na chwilę chcąc wyciągnąć z plecaka dyktafon i nagrać kilka myśli. W tym momencie dostrzegł mnie z podwórka pewien mężczyzna i zaprosił mnie na kiełbaski i piwo. 

 

Przegadaliśmy z godzinę, po czym poszedłem dalej. Zaczęło się już robić ciemniej, ale szło się coraz lepiej, bo w końcu temperatura powietrza zaczęła spadać, a do tego nieprzerwanie od
Ostrowa szedłem chodnikiem, bo było miłym ułatwieniem. Dalej Sieroszewice, gdzie zrobiłem kilka przystanków, w tym jeden dłuższy pod cmentarzem – siedziałem przy murze patrząc się na gwiazdy i delektując się tym jak przyjemnie się zrobiło. 


 

Kolejną miejscowością była Rososzyca, gdzie trafiłem na wesele i trochę porozmawiałem z weselnikami, oraz z księdzem, który wybiera się w przyszłym roku drogą „Jakubową” do Hiszpanii.

Za Rososzycą rozbiłem namiot ( pierwszy raz od wyruszenia z Pasierb) i uświadomiłem sobie dlaczego zazwyczaj wolę znaleźć jakąś wiatę- komary pogryzły mnie okropnie, rano nie dało się wytrzymać w namiocie z gorąca, a do tego jak na złość na zewnątrz padał deszcz ( w nocy za to była burza )


Niedziela 4.08.2013 r.




Przeczekałem prawie do 12 zanim wszystko wyschło, oprócz ciuchów, które miały się w nocy wietrzyć a zmokły. Trzeba było zrobić z nich „ozdoby” na plecaku.





Gdy już wyruszyłem, to szło się dobrze, choć w miarę czasu robiło się coraz bardziej bezchmurnie i


ciepło. Droga wiodła przez Ołobok (nazwa kojarzy mi się z pewnym cudownie spędzonym czasem, wśród pięknych kobiet, w miejscowości o tej samej nazwie, choć w innym województwie). Na dziś postanowiłem dotrzeć do Iwanowic, gdzie mieszka Kuby rodzina i zgodzili się mnie przenocować. Zebrałem się w sobie i kawałek po kawałku pokonywałem dystans, choć energii w ciele czułem mało.







Trasa wiodła przez Wolę Droszewską, Kąpie, Krzemionkę do Godzieszy. Tu miałem mały problem, bo oznakowania dróg zostawiały wiele do życzenia, ale na szczęście ludzie udzielili mi niezbędnych informacji.

Miałem też bliskie spotkanie z labradorem, który wybiegł z posesji i warcząc zaczął się do mnie zbliżać. Zacząłem się cofać przodem do niego obserwując jego ruchy, ale na szczęście po jakimś czasie się wycofał i do konfrontacji nie doszło.



Dalej droga wiodła przez Skrzatki, Zajączki Bankowe, a potem już szutrowa droga do Iwanowic. Z początku szło mi się świetnie tą drogą, ale z czasem ataki komarów i much, oraz narastające zmęczeni dawały mi w kość. Narzuciłem sobie dość duże tempo marszu, bo chciałem przed zmrokiem dotrzeć na miejsce, więc energia zaczęła szybciej ze mnie uchodzić.

Około 21 dotarłem na miejsce – park w centrum Iwanowic, gdzie gospodarze po mnie przyjechali i zawieźli do domu – jakieś 500m. Zaniosłem rzeczy do pokoju, w którym miałem spać i padłem na podłogę prawie zasypiając. Po jakiejś chwili zebrałem się w sobie i poszedłem się „wypryszniczyć”, bo śmierdziałem już niemiłosiernie. „Orgazmiczne” uczucie lejącej się wody pochłonęło mnie na 10 min.

Przebrałem się w odświętne ciuchy, zjedliśmy razem kolację i napiłem się herbaty, a potem piwa i opowiedziałem swoją podróż w skrócie, oraz odpowiadałem na wszystkie pytania, które się pojawiały. Posiedzieliśmy tak do 23. W tym czasie rzeczy się wyprały, nacieszyłem się widokiem pięknych córek gospodarzy i poszedłem spać.


Poniedziałek 5.08.2013 r

Budziłem się kilkanaście razy od godziny 5. Stwierdziłem jednak, że jeśli mnie nikt nie budzi, to śpię do oporu, bo szybko pewnie takiej możliwości nie będę miał. Od rana świszczało mi w oskrzelach, ale mam nadzieję, że w końcu to przejdzie.

Wstałem dopiero po 9, przywitałem się z domownikami, zjedliśmy śniadanie, wypiliśmy kawę/herbatę, spakowałem się i po 11 ruszyłem w dalszą drogę przez Główczyn i Kamienną do głównej drogi nr. 12 na Błaszki.

Wszedłem w województwo łódzkie

Leżę sobie na płytach chodnikowych pod wiatą przystankową. Gorąco jak cholera, senność mnie łapie, a kawa nie chce pobudzać. Gotuję obiad – kuskus + przyprawy + mięso, które dostałem na drogę, a muszę dziś zjeść, bo może nie dotrwać do jutrwa, a szkoda by było zwierzaczków

W Błaszkach zrobiłem sobie dłuższy postój w parku, napiłem się kawy i porozmawiałem z miejscowymi. Potem Smaszków, gdzie zaproszono mnie na kolację i dostałem drożdżówki na drogę. Zaczął się robić wieczór i temperatura w końcu zaczęła się robić znośna.







Przeszedłem jeszcze kawałek i w Kwaskowie stwierdziłem, że mam totalnie dość. Czułem się wyczerpany. Siadłem pod wiatą przystankową i stwierdziłem że zostaję tutaj na noc – jak na razie najgorsze ze wszystkich miejsc – w centrum wioski, rzucające się w oczy, a do tego mimo wieczora spory ruch samochodowo-ciągnikowy ( żniwa w pełni). Po zmroku rozłożyłem karimatę i śpiwór na ziemi, wziąłem polopirynę i poszedłem spać. W nocy zgrzałem się okropnie przez upał i lek, było niewygodnie, często budziło mnie ujadanie psów. Jakoś minęła ta noc



Wtorek 6.08.2013 r.

Wstałem o 4.30, zjadłem drożdżówkę i ruszyłem w drogę. Kawy nie piłem, bo miałem za mało wody. Przywitałem wschód słońca, po drodze dostałem wodę od pewnej staruszki i powoli i mozolnie szedłem w stronę Warty.










O 8 wiedziałem, że będzie potworny upał. Do Warty dotarłem około godziny 10, spotkałem autostopowiczów ( 1 facet i 3 dziewczyny), którzy podróżują po Polsce. Dali mi jabłko i cukierka z witaminą C. Po dłuższej chwili dotarłem do rynku, przez który przebiega krajowa droga i niszczy to mocno klimat tego miejsca.






Dosiadł się do mnie mężczyzna i pogadaliśmy trochę. Dał mi do zapalenia specyfik, który nie wiem czym był, ale podobny do marychy(do tej pory nie doszedłem do tego ). Uderzył mnie mocno swoją mocą. Nie byłem w stanie rozmawiać i z ledwością udało mi się napić wody z butelki.

Ostrzegano mnie przed Wartą i „substancja” wywołała we mnie stany lękowe. Powiedział mi, że to jedna z lepszych rzeczy jakie próbował. W głowie umysł podsunął mi myśli typu: „crack”, „heroina”. Powiedział: „godzinę będziesz miał ostrą fazę – delektuj się tym”. Po czym poszedł.


Zostałem sam, nie mogąc sobie poradzić z sytuacją, ani nic zrobić. Z jednej strony to mnie uspokoiło, a z drugiej uświadomiłem sobie, że jestem tu obcym i zwracam na siebie uwagę, do tego czując się jakbym miał dostać zapaści – zmysły ostro przeciążone informacjami, które dostają, umysł wariujący od niecodziennej sytuacji. Bałem się...


Po jakimś czasie zebrałem się w sobie, zarzuciłem na siebie plecak i ruszyłem przed siebie, stwierdziwszy, że ruch i wysiłek fizyczny rozrusza i ciało i umysł. Nie wiedziałem gdzie jestem, ani gdzie idę. Zobaczyłem pieszy szlak, który kojarzyłem wcześniej i miałem wrażenie że jeśli będę się nim kierował to pójdę w dobrym kierunku.


Jak to ze szlakami w Polsce bywa ( poza terenami mocno uczęszczanymi turystycznie jak np. Karkonosze ), szybko go zgubiłem, bo oznaczenia pozostawiają wiele do życzenia. Znalazłem jednak skwerek z drzewami a wokół łąki. Zrobiło się potwornie gorąco. Położyłem się pod drzewami w cieniu i patrzyłem na migotające na wietrze liście ( wiatr gorący i suchy nie dający wytchnienia ).Panika ustąpiła i była już tylko jedność z otaczającą mnie przyrodą. Poczułem się oczyszczony i to co leżało w podświadomości wyszło ze mnie. Poczułem że to czego doświadczyłem jest takie dziwnie namacalne.


Pojawiła się myśl, która przeszyła mnie mocno: „kim jesteś nabrało milionów pojęć” - podzieliłem się tym z kilkoma osobami w formie sms-a. Popatrzyłem na zegarek w telefonie – 12. Po kilku minutach wrócił normalny stan świadomości, wzbogacony o to czego doświadczyłem ( wielu rzeczy nie jestem w stanie już odtworzyć – zostały jednak w pamięci nieświadomej ).


Przeleżałem w cieniu ( albo raczej w cieniach, bo słońce wciąż się przemieszczało po niebie ) do 16 tocząc nierówną walkę z muchami – nie wiem jak się nazywają ale wyglądają jak F- 117, mają zielone oczy, dziwne wzory na skrzydłach, są cholernie upierdliwe, a ukąszenie boli i piecze dość długo. Znów idea niezabijania istot poszła do lamusa – nie byłem w stanie inaczej.






Ruszyłem drogą przez Włyń, Dzierżązną – gdzie zrobiłem postój na kawę z „duchem”. Poczęstowałem nią też mężczyznę, który przejeżdżał na rowerze lekko zawiany, a on z kolei powiedział, że jak będę przechodził koło jego chaty, to żebym się zatrzymał to da mi wiejskie jajka. Tak zrobiłem...


Potem Glinno Kolonia i Glinno, gdzie po rozmowie z dwójką mężczyzn o podróży dostałem od nich piwo i sok na drogę. Finalnie doszedłem do Brzegu nad zalewem Jeziorsko i przy Brzegu nad brzegiem rozbiłem namiot ;) Siedziałem jeszcze trochę obserwując fale i pijąc piwo. Nad ranem trochę padało


Środa 7.08.2013 r.


Obudziłem się późno, bo około godziny 9. Umyłem się w zalewie, ugotowałem dwa ostatnie jajka ( pozostałe zużyłem dzień wcześniej wbijając do obiadu) i stwierdziłem że zostaję w tym miejscu do popołudnia, bo nie chce mi się przemęczać.


Przez chwilę myślałem że będę miał psa, bo przyszedł do mnie jakiś wielkości owczarka niemieckiego,z wyglądu czarny jakby podhalański skrzyżowany z bernardynem. Młody i ochoczy do zabawy. Czasami chwytał mnie lekko zębami, lub próbował na mnie skoczyć ( co próbowałem mu bezskutecznie wyperswadować, bo był mokry i w piasku).


Wyciągałem go do wody, by nie robił mi spustoszenia w rzeczach, to albo próbował łowić ryby, albo owady pływające po powierzchni z takim samym skutkiem czyli zerowym. Po jakimś czasie poznałem jego właściciela i okazało się że psiak ma 7 m-cy. Dowiedziałem się trochę o historii zalewu, o tym jak kiedyś były tu łąki nad Wartą i ludzie wypasali krowy, lub łowili ryby ( lub udawali że to robią i pili pod pretekstem łowienia ;) ).


Podobno krajobraz we wrześniu przypomina księżycowy, bo systematycznie spuszczają wodę z zalewu na jesień, a dno jest popękane ( nie będę tego jednak sprawdzać ). Już teraz podobno linia brzegowa cofnęła się o metr – dwa. Fakt faktem jest bardzo płytko i 20m od brzegu woda jest cały czas do pasa.




Dzień spędziłem na pisaniu, słuchaniu Advahuty Gity w moim pijackim nagraniu na dyktafonie, bo chciałem zabrać ten tekst ze sobą w podróż, a lubiłem w tym stanie nagrywać – jakoś pijacki bełkot był tak abstrakcyjny do tego tekstu. Kilka godzin pospałem, zrobiłem sobie też kuskus z sezamem i orzechami arachidowymi.


Zostaję tutaj na noc, chyba że pojawią się jakieś nadzwyczajne okoliczności, poza psem, który już kilka razy się do mnie wyrywał i raz mnie przestraszył, bo podszedł cicho i zaczął mnie lizać po uchu. Problemem jest to, że nie mam wody, ale stwierdziłem że zrobię użytek z tabletki do uzdatniania wody i naczerpnę wody z jeziora.


Jutro ruszam na Łódź, bo w sobotę chcę się spotkać z Festem. Jeśli będzie taka pogoda, jak przez ostatnie dwa dni, to znów będę musiał wędrować jedynie rano, wieczorem i nocą. Problemem jest to że nie da się na dłuższą metę i nocami i od świtu wędrować, bo organizm przy takim długotrwałym wysiłku potrzebuje dużo snu i wypoczynku i naciągając to i tak trzeba później się zregenerować, albo odchorować.


Zachodzi powoli słońce. Za mną słychać świerszcze, szczekanie psów, oraz ciągnik kostkujący słomę. Zaczynają się naloty komarzyc i pewnie znów nie będę mógł się powstrzymać przed zabijaniem, bo płyny przeciwkomarowe niestety są średnioskuteczne.


Cudownie było dziś odpoczywać w cieniu – wiał wiatr więc i komary nie nękały za mocno. Jutro już się kieruję na Łódź, a zostało mi z tego co ludzie mówią od 60-80km. Niestety na mapach, które mam nie ma zaznaczonych odległości, więc nie bardzo wiem jaki dystans przeszedłem i jaki mam do przejścia.


Wrócę do cywilizacji to wujek Google odpowie mi na to pytanie ;)


Słońce już zaszło. Jeszcze herbatka z duchem i kładę się spać. Jak do tej pory miałem tylko jeden dzień całkowicie bezalkoholowy – trza się wziąć za siebie ;)





Czwartek 8.08.2013 r.





Wstałem po 8 i ruszyłem w drogę. Trochę na około bo przez Zagórki, Lubolę i Ferdynandów, a z drugiej strony innej drogi za bardzo nie było chyba że przez pola. Od Ferdynandowa drogą szutrową do miejscowości, której nie mam na mapie o nazwie Józefki. Później lasem i znalazłem czerwony szlak rowerowy, którym dotarłem do Roździałów (Roździały ), gdzie spotkałem pieszą pielgrzymkę z okolic Torunia. Pogadałem trochę z ludźmi, od księdza dostałem błogosławieństwo i ruszyłem dalej. Robił się powoli zmrok i powoli szukałem miejsca na nocleg – myślałem o tym żeby się zdrzemnąć pod mostem, ale nie było za bardzo ciekawego miejsca choć rzeczki były piękne. Finalnie przenocowałem w miejscowości Ralewice.


Piątek 9.08.2013 r.



Wstałem przed świtem, zrobiłem sobie kawę i ruszyłem przez Rzeczycę, Borki Prusinowskie, Prusinowice, Grzybów do Szadka. Po drodze znalazłem ogromną hodowlę gęsi – nigdy nie widziałem takiej ilości ptaków w jednym miejscu. Pełno pierza wokół.




Z Szadka zszedłem na Piaski, gdzie zrobiłem sobie obiad, a potem do Wilamowa, gdzie zgubiłem drogę. Siadłem na rozdrożu wiejskich, szutrowych dróg, nie wiedząc gdzie jestem i poczułem się cudownie. Nadchodziła powoli burza i powietrze zrobiło się przyjemniejsze.


Spotkałem rolnika, którego zagadałem o to czy mógłby mi sprzedać papierosa. Powiedział że nie pali, a zepsuł mu się ciągnik na polu i idzie do wioski po pomoc. Tak też dowiedziałem się gdzie jestem. Wspomógł mnie sam z siebie finansowo dając mi 12,50 na fajki, twierdząc że on i tak by to przepił ;)


Finalnie dotarłem do Dobruchowa. Burza zbliżała się coraz mocniej. Siadłem pod sklepem, który niestety okazał się nieczynny, a chciałem kupić tytoń. Chwilę później poznałem mężczyznę, który spytał się czy nie chciałbym przenocować pod dachem. Oczywiście zgodziłem się


Poznałem jego żonę i syna. Zjadłem naleśniki, napiłem się herbaty i piwa, a finalnie wyszło tak, że rozrobiliśmy 0,4 l spirytusu, który mi jeszcze został z wodą truskawkową w proporcji 1:1 ( gdy jego żona poszła na nockę do pracy ). Finał był taki że rzygałem po tym jak kot około 1 w nocy...


Sobota 10.08.2013 r.



Od rana miałem ciężkiego kaca. Syn gospodarza powiedział, że będzie jechał do Konstancina Łódzkiego po kwiaty na pogrzeb. Tym razem głównie ze względu na samopoczucie i dlatego że chciałem być w miarę wcześnie u Festa zgodziłem się na taką podwózkę i podjechałem 10km samochodem, potem na piechotę do Łodzi – jakieś 15km robiąc częste przystanki. Szło mi się bardzo źle, ciągle deszcz padał – co z jednej strony było miłą odmianą, a z drugiej na tyle mocno, że musiałem być w ciuchach przeciwdeszczowych i się przegrzewałem, bo było jednak dość ciepło.





O godzinie 15 dotarłem na Piotrkowską pod wskazany przez Festa adres, ale nie mogłem się do niego dodzwonić. Oddzwonił po jakimś kwadransie i telefonicznie wyjaśnił mi jak dostać się do mieszkania, które wynajmuje.


Tam wziąłem kąpiel, która była cudownym doznaniem i poszedłem spać. Fest przyjechał około 18. Poznałem współlokatorów, wieczorem napiliśmy się wódki żołądkowej miętowej i zjadłem coś. Chłopaki poszli na imprezę, a ja z braku energii poszedłem spać ;)


Niedziela11.08.2013 – Poniedziałek 12.08.2013 r.


Czas odpoczynku,relaksu, poznawania ludzi i Łodzi. Wieczorem „pifko” pod Gosiipem. W poniedziałek przyjechał Jarek, który dołączył do mnie w podróży. Wieczorem poszliśmy na „off”, gdzie delektowałem się pięknymi kobietami i i piwkiem w pubie „Spaleni Słońcem”



C.D.N ;)