Translate

niedziela, 29 grudnia 2013

Piesza wędrówka po Polsce Etap 5 Bielany ( Mazowsze) - Iława

Sobota 7.09.2013 r.

Na dziś postanowiłem wymarsz, mimo że wewnętrznie czułem się rozdarty. Wiedziałem że piękna pogoda nie będzie trwać wiecznie, tym bardziej że już minął pierwszy tydzień września ( i nie myliłem się oczywiście ). Rano dostałem pamiątkowe wpisy na koszulce, zjadłem śniadanie z gospodarzami i poszedłem jeszcze na chwilę na pole truskawek zrobić kilka pamiątkowych zdjęć, poczuć jeszcze raz to miejsce i pożegnać się jeszcze raz.

Ruszyłem w dalszą drogę do Brodowa. Robiłem dużo przystanków, bo zapasy jedzenia, które dostałem, zwiększyły mocno ciężar mojego plecaka. Potem szutrową drogą do Strzegocina. Przez przypadek poszedłem w nie tą stronę co chciałem, bo na Kowalewice, zamiast na Kościesze.

W Kowalewicach napiłem się piwa pod parasolem i dalej drogą na Ostrzyniewo do Świercz, gdzie porozmawiałem chwilę z policjantem z 4 gwiazdkami na ramieniu ( niestety dawno już zapomniałem jak wyglądają stopnie wojskowe i policyjne ), który wraz z grupą kilkudziesięciu współtowarzyszy osłaniał przejazd grupy kibiców z Legii ( prowadzi tędy trasa kolejowa Warszawa – Gdańsk). Moje ego trochę się uniosło pychą, gdy powiedział mi, że jestem dla niego mistrzem, za drogę którą pokonuję na piechotę ( chwila nieuwagi i taki efekt – na szczęście szybko przytłumiłem w sobie te zapędy ego by czuć się kimś wyjątkowym).

Dalej trasa wiodła na Klukowo i tam skręciłem na Wyrzyki i mam już prostą drogę na Ciechanów.

„Gniazda bocianów opustoszały, pola robią się czarne po orce. Widziałem już kilka kluczy ptaków odlatujących na zimę, pojawiły się pierwsze wrony. Widać już sygnały nadciągającej jesieni. Gdzieniegdzie liście zaczęły się przebarwiać.



Mazowsze jest piękne – wierzby przy drogach, jakie pamiętam z niektórych obrazów wsi, teren robi się coraz bardziej pagórkowaty, do tego dużo czystych sosnowych lasów po drodze. Im dalej od Warszawy, tym ciekawsze krajobrazy się pojawiają”


Na noc rozbiłem się w lesie za Wyrzykami, tuż koło torów kolejowych i poszedłem spać tuż po godzinie 20.

Niedziela 8.09.2013 r.

Spałem długo bo do godziny 9. Zaparzyłem sobie kawy, spaliłem kilka papierosów i wykorzystałem dołek wykopany przez dziki na pewne potrzeby, których jednak nie dotrzymam do Ciechanowa. Zastanawiam się czy dziś uda mi się tam dotrzeć – jest niedziela więc powinno być spokojnie, choć nocleg wolałbym poza miastem. Mam ze sobą jeszcze puszki, które chciałbym tam sprzedać – przestałem co prawda zbierać, ale przydałoby się ich pozbyć, bo to dodatkowy balast, a nie chcę wyrzucać ich, gdy już tyle czasu je ze sobą niosłem.

Trzeba ruszać dalej, bo zrobiło się już południe, a do tego komary zaczęły mnie atakować ;)

Trasa wiodła przez Gąsocin, Sońsk – tam kupiłem sobie niedzielny bonus w postaci coli i słodyczy, a potem piwa. Dalej droga wiodła przez lasy, aż do Ciechanowa. Zatrzymał się samochód w którym był mężczyzna z piękną kobietą i zaproponowali mi podwózkę. Z trudem odmówiłem jednak i ruszyłem dalej piechotą.

Planowałem w lasach przed Ciechanowem rozbić namiot, ale były mocno zachwaszczone i jakoś nagle urwały się i od razu zaczęły się zabudowania. Trudno się mówi, trzeba iść dalej.

Pytałem się po drodze, czy w mieście jest jakiś kemping, bo niby mapa wskazywała na taką opcję, ale niestety nikt nic na ten temat nie wiedział. Zrobiło się już ciemno. Potrzeba komfortu zwyciężyła. Czułem się wyczerpany i rwały mnie mocno mięśnie pleców. Nie miałem ani sił, ani ochoty po nocy iść przez miasto i znalazłem w końcu hotel pierwszy z brzegu – 3 gwiazdki o nazwie Zacisze. Zapłaciłem za noc dużo bo 120 zł, ze śniadaniem ( nie dało się niestety bez). Stwierdziłem, że zostanę na noc, bo nie mam sił szukać czegoś innego.


Wziąłem prysznic, wyprałem rzeczy, umyłem naczynia i otworzyłem piwo zatapiając się w odmóżdżającej telewizji. Zasnąłem późno bo około 4, spędzając noc przy telewizji – medium którego na co dzień mi w ogóle nie brakuje i robi się coraz gorsze.




Poniedziałek 9.09.2013 r.



Wstałem o 8, bo śniadanie miałem około 9. Spakowałem rzeczy i poszedłem zjeść. Szału nie było oczywiście – trochę chleba, kilka plasterków wędlin, pomidora,ogórków, plaster sera + plaster sera topionego + jakiś serek za 59 gr. ( przynajmniej tyle cena mówiła sugerowana na opakowaniu ). Do tego dzbanek kawy rozpuszczalnej z mlekiem. Standard hotelu mnie raczej rozczarował – no cóż raczej tu nie wrócę.

Dobę hotelową miałem do 12. Postanowiłem że wykorzystam ten czas na relaks. Po oddaniu klucza i pilota od telewizora poszedłem do centrum . Ciechanów też mnie rozczarował jako miasto – myślałem że jest dużo ładniejszy. Poza deptakiem i urzędem miasta ( i zamkiem krzyżackim, którego nie widziałem, bo nie było po drodze ) szału nie było. Do Ostrowa Wlkp. nie ma porównania, choć fakt jest taniej w centrum.


Poszedłem jeszcze na kawę + sernik i kupiłem dwie paczki tytoniu na drogę. Już miałem iść dalej, gdy poznałem pewnego mężczyznę po 60 – miał chyba na imię Andrzej. Okazało się że mieszka w Irlandii i jest kolarzem – teraz ściga się w „Old Boyach”. Zaprosił mnie na kawę, którą postawił, a kelnerki ( z tego co mówił, choć była to pewnie jego inicjatywa) ciastka. Porozmawialiśmy z pół godziny, a gdy już wychodziłem, zawołał mnie jeszcze na chwilę i dał mi na drogę 50zł. Zaskoczył mnie tym, ale zgodziłem się wziąć te pieniądze, bo wiedziałem, że mi się przydadzą. Tak więc zwróciły mi się koszta tytoniu z lekką nawiązką.

Podróż przez miasto dłużyła się ( nie jest takie małe ) i w Gołotowicach ( czy jakoś tak ) zrobiłem sobie przerwę na colę + lody.

Podszedł do mnie mężczyzna mniej więcej w moim wieku. Zapaliliśmy tytoniu, który skręciłem i opowiedział mi trochę o swoich eskapadach i o tym jak pracował w cyrku w Holandii. Zaproponował hasz i zgodziłem się bez mrugnięcia okiem, bo nie paliłem tego specyfiku z 6 lat. Było tak dobrze jak myślałem że będzie, a nawet lepiej. Kupił mi jagodziankę, dwa piwa i dał jeszcze mały kawałek na drogę, żałując że nie może ze mną się wybrać.

Zapaliłem go pod betonową wiatą i nadszedł przekaz. Częściowo nagrałem to na dyktafon i możliwe że niebawem gdzieś to zamieszczę. Kilka rzeczy zrozumiałem głębiej. Zacząłem się zastanawiać nad tym czy Bóg nie robi mi dowcipów. Dlaczego ? Dostaję to o co proszę, od chleba po inne specyfiki. Nawet pieniądze. Sęk w tym że dostaję to w momencie kiedy nie oczekuję tego, albo nie jest już mi to potrzebne. Dalej trzymam się zasady, że nie proszę o nic za wyjątkiem wody, bo bez tego nie dam rady. Czasami gdy nie mam pieniędzy chcę odkupić od ludzi papierosa – nikt nigdy w tej podróży nie chciał za to pieniędzy.
Ludzie mnie karmią, dają pracę, pomagają jak mogą, wspierają i robią tak aby moja podróż się udała podnoszą moje morale, gdy nadchodzą chwile zwątpienia. Czasami jeśli mogą oferują schronienie, kawałek miejsca na rozbicie namiotu, lub po prostu goszczą mnie piwem lub tym czym mogą. Staram się też jak najwięcej dawać im od siebie, pokazywać alternatywę, że zawsze gdy wszystko już zawiedzie mogą iść drogą tak jak ja, zrezygnować ze wszystkiego za czym inni gonią, z materializmu i konsumpcjonizmu ;) Odkrywam na nowo wartości, to jak piękny jest drugi człowiek, że jestem to ja tylko w innym wydaniu i z innym bagażem doświadczeń. Staram się też pomóc jeśli mogę jako osoba bezstronna, dać swoją energię, a przede wszystkim otworzyć się na drugą osobę.

W dalszą drogę ruszyłem dopiero przed 19. Poszedłem tylko dlatego, bo pod wiatą tak śmierdziało moczem, że odpuściłem sobie lenistwo w zamian dostając świeże powietrze – inhalowanie się tym przez całą noc nie było zbyt pociągającą opcją.

Na noc postanowiłem zostać pod wiaduktem, tuż przy torach kolejowych za Chruszczewem. Ubrałem się ciepło, a nawet za ciepło. Męczyły mnie komary, czasami budziły zwierzęta, lub przejeżdżające pociągi – 3 m ode mnie, a raz Fest bo zadzwonił do mnie gdy już spałem.

Wtorek 10.09.2013 r.







Wstałem po 7. Było już jasno. Na początku wisiały jeszcze deszczowe chmury, ale z czasem się wypogodziło. Zrobiłem sobie kawę, wypaliłem kilka skrętów siedząc na schodach pod wiaduktem i ruszyłem w drogę. Do Mławy jakieś 30 km. Szło się dobrze. Droga wiodła przez Pawłowo, Pniewo Czermchy, Pniewo Wielkie do Konopek – tam zrobiłem zakupy ( m.in. Nutellę i chleb ). Potem Stupsk (na mapie widniał jako Słupsk) gdzie napiłem się piwa w barze do Woli Szydłowskiej, gdzie pod lasem rozbiłem namiot w pięknie osłoniętym miejscu. Wieczorem rozmawiałem z siostrą i bratem przez telefon. Dobrze było usłyszeć ich głos.

Czuję się już mocno zmęczony podróżą, lecz na szczęście mam już coraz bliżej.





Środa 11.09.2013 r

Wstałem po 10. Od rana padał deszcz, więc w drogę wybrałem się dopiero po 12 wykorzystując przerwę w opadach i chwilę na przesuszenie namiotu.

W miarę dnia deszcz narastał i rozpadało się na dobre. W Trzciance uzupełniłem zapasy wody przy okazji wdając się w miłą pogawędkę z mężczyzną, który miał zakład stolarski. Do Mławy wszedłem po 14. Kupiłem bułki słodkie ( przecenione z dnia poprzedniego) i napój energetyczny Burn – słodkie cholerstwo.

Mława mnie miła zaskoczyła – ładne miasteczko, czysto i czasami moim oczom ukazywały się piękne drewniane domy ( niektóre przepiękne i ładnie odnowione – marzy mi się taka chatka o ile będzie kryta strzechą – te niestety już strzechy nie miały ). Gdy doszedłem do centrum wszedłem do baru Warki, gdzie zjadłem obiad – gulaszową + kotlet schabowy z pieczonymi ziemniakami + 2 pifka ( Specjale, których już od lat nie piłem, a kojarzą mi się z Mazurami i pływaniem na jachtach – niestety od Żywiec przejął je w swoje łapy i ich jakoś spadła ). Podładowałem telefon. Za jakiś czas wszedł do baru pewien chłopak ( Duży Kuba ) - siadł przy barze, zamówił piwo, oglądał teledyski, ale słuchając własnej muzyki z walkmana na kasety, do tego przytupując rytmicznie nogą,

Jakoś tak wyszło że, poznaliśmy się, opowiedziałem mu o swojej podróży i … zaczęło się. Najpierw po kolejce Wyborowej, potem znów piwa, a na koniec poznałem jego ekipę – świetni ludzie. Nawet nie wiem kiedy ten czas zleciał i zrobiło się ciemno ( pogoda nie rozpieszczała więc przyjąłem postawę Zen i akceptowałem co przyniesie życie ).

Finalnie poszliśmy do jego piwnicy z piwami kupionymi po drodze i rozmawialiśmy o życiu, wszechświecie i całej reszcie tematów pijąc piwko, paląc susz autdorowy ( trochę dostałem na drogę ), jedząc ogórki kiszone i wiśnie w zalewie – ech zalety piwnicy. Finalnie zostałem spać w piwnicy. Było trochę niewygodnie, ale co najważniejsze ciepło i sucho.

Jak tylko Kuba pojawi się we Wrocku, to wyciągam go na Kalamburowe eskapady odwdzięczyć się za wszystko.

Stwierdził że mi pomógł, bo nie ufa ludziom. Ja wychodzę z odwrotnego założenia, tym bardziej że po tym co mnie spotyka po drodze ciężko żebym ludziom nie ufał. Co mi innego zostaje ?


Czwartek 12.09.2013 r.

Kuba obudził mnie jakoś o 9. Dziwnie się spało w piwnicy, bo było ciągle ciemno, nawet rano, więc nie wiedziałem która jest godzina. A że nie chciało mi się szukać po omacku telefonu... Kilka dziwnych rozmów w piwnicy słyszałem będąc od rana w stanie półsnu i w ciemności. Trochę psychodeliczne doświadczenie.

Od rana miałem ciężkiego kaca. Umyłem się, zjadłem z Kubą parówki + pomidory+ chleb, napiłem się barszczu, który zadziałał jak ambrozja, wypaliłem ze dwa skręty słuchając o tym jak się żyje w mieście, z którego młodzi ludzie uciekają nie mając za bardzo perspektyw i trza było się żegnać.


Poszedłem do centrum, po drodze wstępując do cukierni na kawę i ciasto. Potem droga na Działdowo. Trochę się jeszcze szło i ciągle mocno padało, a po ulicach płynęły deszczowe rzeki. Gdy wyszedłem za Mławę ukazała się moim oczom tablica z informacją „Województwo Warmińsko – Mazurskie ...” Tak to wkroczyłem w końcu do 5 województwa po drodze, opuszczając w końcu Mazowsze, w którym jak dotąd byłem najdłużej i też największy dystans przez nie przeszedłem. Postanowiłem to uczcić i napić się piwa ) zostało mi jedno z poprzedniego wieczora ). Nie było wiaty więc schowałem się w betonowym przelocie dla zwierzyny pod torami kolejowymi. Było betonowo, nisko, ale sucho.


Podzieliłem się informacją ze znajomymi, wypiłem piwo i ruszyłem dalej przez Mławkę, gdzie zatrzymałem się w barze „U Ewy” na grochówkę i herbatę na rozgrzanie ( oraz potrzeby fizjologiczne pierwszego rzędu ). Potem pagórkowata droga do Iławo – Osady. Tam na szczęście skończył się deszcz.

Pod wiatą zaparzyłem sobie kawy i chwilę podsuszyłem buty...

Przeszedłem jeszcze przez Iławo – Wieś i na noc rozbiłem namiot koło małego lasu, pod brzozami w otoczeniu muchomorów. Na wieczór miła niespodzianka, bo na chwilę się przejaśniło i cudownie zachodziło słońce – aż zapaliłem sobie zieleniny z tej okazji.


Piątek 13.09.2013 r



Noc była raczej chłodna – z rana rosa dostała się do namiotu i było nieprzyjemnie. Wstałem po 9, zaparzyłem kawy i poczekałem aż namiot trochę przeschnie. Było mgliście więc niewiele z tego wyszło. Zebrałem się w drogę około 12 i w międzyczasie spotkałem jeszcze grzybiarza, który nic nie mógł znaleźć ( muchomorów nie reflektował ).

Wyruszyłem w samą porę, bo jakieś pół godziny później się rozpadało. Po drodze zatrzymałem się na żurek i kawę. Nim dotarłem do Działdowa miałem już w butach kałuże.




Działdowo okazało się ładnym miasteczkiem położonym na wzgórzu, przy rzece. Panorama miasta prezentowała się zacnie ( zdjęć nie robiłem, bo aparat dawno się rozładował, a ładowarkę zgubiłem w niewyjaśnionych okolicznościach jeszcze w woj. łódzkim, a telefon miał może połowę baterii) z zamkiem krzyżackim i kościołem o kolistej kopule.

W rynku wstąpiłem do jedynej knajpy jaka byłą – jakaś pizzeria. Zjadłem tortillę i wypiłem kawę. Potem trochę drogi mnie czekało przez miasto, dalej droga z pięknymi lipami, klonami i dębami – niektóre miały po 3m średnicy pnia, aż finalnie doszedłem do miejscowości Burkat – tam kupiłem 2 bułki, 2 pączki, pasztet i 100' wiśniówki na rozgrzanie i poszedłem pod wiatę.

Dosiadłem się do dwóch chłopaków, którzy tam siedzieli i zjedliśmy trochę czekolady, a ja już samotnie jeszcze pączki. Krążyli później po okolicy z braku planów – pogoda nie rozpieszczała, ale nie chciało im się raczej siedzieć po domach. Kilka razy jeszcze się dosiedli. Ja czekałem na zmrok.

Powinno mi być głupio, bo po tym jak mnie poprosili ( chcieli odkupić, ale oczywiście nie wziąłem od nich pieniędzy ) zrobiłem im 3 skręty, ale jakoś nie było – nie ja ich nauczyłem palić i sam w ich wieku czasami popalałem.

W śpiwór wskoczyłem około 20, ale jeszcze długo nie dane mi było pospać – dużo ludzi się kręciło do sklepu, który był czynny do 22 ( pieszo, rowerami i samochodami mimo niesprzyjającej aury bo lało jak z cebra ). Po 22 przyszła ekipa 4 chłopa i myślałem już że będzie „gorąco”, bo byli mocno wcięci, ale jakoś się dogadaliśmy.

Dali mi piwo, a ja z nimi spaliłem zapasy w fajce pokoju. Miło się rozmawiało. Około północy, zostałem sam, ale ruch samochodowy nie ustał, a jedynie trochę się zmniejszył. Co chwila mnie coś budziło – od samochodów, odgłosy kroków, rozmowy w oddali, po psa który przebiegał.

Zasnąłem jakoś po 2 i spałem z przerwami do 6.40


Sobota 14.09.2013 r.


Nie powiem żebym się wyspał. Dalej deszcz choć już raczej mżawka niż prysznic jak wczoraj. Buty i skarpety oczywiście nie wyschły przez wilgoć w powietrzu. Zaparzyłem kawy, zjadłem bułki z pasztetem i serem ( ser i pasztet dostałem jeszcze w Bielanach jako wyprawkę ) i ruszyłem w drogę.

Ciężko było wejść w zimne spodnie przeciwdeszczowe, mokre skarpety i buty, ale po chwili nieprzyjemne odczucie zaczęło ustępować. Ruszyłem na Filice ( a raczej ich skraj gdzie zrobiłem sobie przerwę ), a potem kilka kilometrów lasami, gdzie również znalazłem wiatę i chwilę na pisanie i skręta.

Stwierdziłem że nie idę na Grunwald ( chyba że się wypogodzi ), bo wiąże się to z nadłożeniem drogi, tylko najkrótszą drogą na Iławę, Malbork, potem Nowy Dwór Gdański i na Stegnę – zostało mi jakieś 120km do przejścia, czyli jakieś kilka dni drogi w sprzyjających warunkach, na które się na razie nie zapowiada. Teoretycznie mógłbym tą trasę zrobić w jakieś 3 dni, choć to gdybym był wypoczęty i miał dużo jedzenia, a z tym jest już problem.

Budżetu zostało mi 29,50 zł z czego chcę wysłać dwie kartki pocztówki. Zobaczymy jak z tym wszystkim wyjdzie, bo wiele od pogody już zależy i od sił fizycznych.

Droga ciągnęła się męcząco aż do Użdowa, gdzie posiedziałem trochę pod stacją benzynową pijąc kawę za 6,5 zł ze wszystkimi dodatkami jakie można było dostać ( cynamon, czekolada i dwa syropy, oraz 3 saszetki brązowego cukru), potem jeszcze w sklepie kupiłem bułkę i zjadłem pod wiatą.

Zastanawiam się czy iść jednak na Rybno, czy tak jak planowałem na Dąbrówno. Wybrałem tą drugą opcję. W ciągu dnia już nie padało. Trasa prowadziła przez Brzeźno Mazurskie i miejscowość, której nie mam na mapie ( tym razem ze względu na mniejszą dokładność mapy – 1: 300 000 ), gdzie pod wiatą zrobiłem sobie przerwę.

Cały dzień szedłem w sandałach i wełnianych skarpetach – nogi się rozgrzewały ale bez rewelacji. Było jednak względnie ciepło i nie padało więc lepsze to wyjście niż być cały dzień w mokrych bytach. Zastanawiałem się czy nie zostać w tym miejscu – robiła się 16. Ugotowałem obiad i z bólem serca ruszyłem dalej.



Po jednej i drugiej stronie lasu były jeziora, a droga urokliwa, pagórkowata. Po jakimś czasie doszedłem do miejscowości Dąbrówno. Znak informował mnie że ma 680 lat, ale przechodząc przez nią nie zauważyłem, żadnych ciekawych chat, ani domów. Nie zachwyciła mnie ta miejscowość. Z niemieckości został jedynie układ dróg i lokalizacja, a reszta współczesna.

W centrum wyrzuciłem śmieci do kosza i zapaliłem skręta pod wiatą. Przysiadły się do mnie dwie miejscowe dziewczyny – ja byłem w nastroju mało gadatliwym, a że one też same z siebie nie prowadziły rozmowy to sobie po prostu siedzieliśmy paląc sobie. Zapaliły jeszcze po jednym papierosie i po kilku minutach poszły dalej i kręciły się po okolicy, czekając aż ktoś je zaczepi i udało się to miejscowym chłopakom z żółtego golfa ze spojlerem. Zapaliłem jeszcze jednego skręta obserwując sobie życie w tej miejscowości turystycznej ( pięknie położona nad jeziorem ), ale po sezonie więc raczej opustoszałej. Zebrałem się w sobie i ruszyłem w dalszą drogę.

Trochę przeszedłem i zaczęła się mżawka, która przerodziła się w obfity deszcz. Oj zacząłem klnąć, złorzeczyć i krzyczeć wznosząc pięści do nieba. Skarpety w sandałach momentalnie zamokły. Trochę mi zajęło, aż zrezygnowany, przmoczony i zmęczony dotarłem w końcu do miejscowości Samin ( 3-4 km od miejsca bitwy pod Grunwaldem), gdzie pod wiatą przy ujadaniu psów położyłem się spać. Psy jak na złość uwzięły się na mnie i ujadały przez długi czas biegając puszczone wolno po okolicy – bały się jednak podejść pod samą wiatę ale nie dawały spać i informowały o mojej obecności. W końcu dały za wygraną a i ja zasnąłem.

Niedziela 15.07.2013 r.


Zaparzyłem kawę i ruszyłem w drogę. Rozpogodziło się na tyle, że widziałem prześwity słońca. Humor mi się poprawił i stwierdziłem, że będąc tak blisko miejsca bitwy pod Grunwaldem, jednak tam się wybiorę, mimo że nadłożę z 10 km drogi. Około 11 dotarłem na miejsce ( 603 lata i dokładnie dwa miesiące po rozpoczęciu właściwej bitwy ;) ). Zrobiło się pięknie i w końcu wyszło upragnione słońce





Posiedziałem trochę przy muzeum, obejrzałem wystawy zdjęć, zaparzyłem kawę i skorzystałem z toalety, umyłem się z grubsza, podładowałem lekko telefon i napełniłem butelki wodą.

Zobaczyłem też w końcu po dłuższej przerwie swoją twarz w lustrze i wydała mi się jakoś dziwnie inna ( człowiek jeśli nie dostrzega swojego oblicza, przestaje się identyfikować ze swoją fizjonomią :) )



Ruszyłem po 14 dalej. Najpierw na Stębark, później droga na Frygnowo. Postanowiłem że idę jednak mniejszymi drogami i przejdę przez Lubawę, a potem na Iławę, a nie przez Ostródę i na Elbląg głównymi drogami jak wcześniej ( zmęczony i zrezygnowany ) zakładałem i w ten sposób zahaczę jeszcze parki krajobrazowe Wzgórz Dylewskich i Pojezierza Iławy.

We Frygnowie ( bardzo ładna wioska, a na przystanku nawet stolik i popielniczka zrobiona ze słoika ) ugotowałem sobie resztkę kuskusu ze słonecznikiem przyprawami. Zapas jedzenia skurczył się do resztki kaszy manny, żurawiny i 50g słonecznika. Trudno się mówi :)





Droga prowadziła przez Marcinkowo do miejscowości Tułodziad. Tam widząc ludzi pod sklepem stwierdziłem że zatrzymam się na piwo ( najtańszy jak do tej pory żubr w podróży – nie licząc kaucji kosztował 1,78 zł ) i trochę pogadam z ludźmi ( zostałem na dwa). Poznałem kilka ciekawych osobistości i polecili mi abym na nocleg zawitał na trasie do leśniczówki za Wygodą, to ugoszczą mnie za darmo, bo leśniczy zawsze podróżników tak gości.

Jakoś po 18 ruszyłem dalej. Wokół piękne lasy i wzgórza ( szkoda że aparat się rozładował i zgubiłem ładowarkę i tylko telefonem mogę coś pstrykać, a efekt jest jak widać ).



Postanowiłem że na noc zostanę na jednym ze wzgórz oddalonym o kilkaset metrów od drogi – znalazłem ciekawe miejsce pod brzozami i stwierdziłem , że pożegnam dzień oglądając zachód słońca. Odpaliłem szałwię, skręciłem tytoń z resztką zielska i usiadłem na wzgórzu. Z zachodu były nici, bo finalnie chmury go zasłoniły, ale i tak było pięknie a niebo miało intensywne kolory.


Rozbiłem namiot po brzozami – teren wydawał się równy, ale w namiocie okazało się że taki nie był i musiałem się „kompresować” między nierównościami, aby jako tako się wyspać.

W nocy jeleń ryczał w mojej okolicy, ale zasnąłem spokojnie i błogo wsłuchany w odgłosy w jakie wydaje. Znieczuliłem się już na takie odgłosy i choć robią na mnie dużo wrażenie estetyczne to śpię już spokojnie, zwłaszcza w namiocie.




Poniedziałek 16.09.2013 r.

Obudziłem się po 9. W nocy padało, do tego była rosa i namiot oczywiście był mokry. Stwierdziłem że poleżę trochę i około południa wyruszę dalej w drogę. W międzyczasie słuchałem Advahuty. Spakowałem jako tako rzeczy, wierzchnią część namiotu powiesiłem na drzewie, aby podeschła i ugotowałem sobie ostatnią porcję mate. Chwilę później zaczęła się mżawka. Spakowałem namiot po czym zaczęło mocno padać. Zanim się pozbierałem to plecak mi dość mocno przemókł, do tego przez przypadek wylałem wodę na yerbę i finalnie wypiłem jedynie jedno zalanie.

Siadłem zrezygnowany pod drzewem i zapaliłem skręta, którego jakimś cudem udało mi się stworzyć w deszczu. Nerwy puściły i poczułem tylko spokój. Stwierdziłem że nie ma sensu walczyć i ścierać się z przyrodą i zjawiskami na które nie mam wpływu ( lub nie umiem mieć wpływu ;) ).

Dostałem od Boga kolejną lekcję i prztyczka w nos za moją nieakceptację i brak pokory, oraz pychę. Pomodliłem się dziękując za deszcz i ruszyłem powoli w drogę w butach, które już prawie zdążyły wyschnąć ;) Szło się dobrze, deszcze nie przeszkadzał. W Marwałdzie kupiłem kaszę jęczmienną i dwie bułki słodkie z makiem. Zapaliłem ostatniego skręta – tytoń i bletki się skończyły. Zjadłem buły, wypiłem kawę i ruszyłem. Zostało mi 12 zł.


Okolica piękna. Wszedłem w Park Krajobrazowy Wzgórz Dylewskich i porozmawiałem z pewnym staruszkiem, który akurat pielił. Nastrój miałem świetny i chwilę wcześniej przepełniała mnie radość, śpiewałem i na twarzy pojawił się „uśmiech buddy”.

Uświadomiłem sobie, że przez moją nieakceptację pojawiło się spięcie w ciele, że nie ma sensu walczyć z tym na co się nie ma wpływu.

Od staruszka wysępiłem papierosa ( ech te nawyki ) starym sposobem i ruszyłem dalej.

Po drodze jadłem trochę owoców bzu, ale stwierdziłem że źle mi służą ( później dowiedziałem się że są w takim stanie trujące więc już wiem dlaczego bolał mnie żołądek ), więc zrezygnowałem z tego mimo że były mocno dostępne.

Minąłem wspomnianą leśniczówkę, gdzie pasły się kuce, osioł i dwa bociany, ale nie wszedłem się przywitać tylko poszedłem dalej. W jednej z następnych miejscowości zapytałem się kobiety o wodę. Zrobiła mi dodatkowo kanapki, herbatę i poczęstowała papierosem i trochę porozmawialiśmy.

Po drodze uciąłem jeszcze pogawędkę z dwoma mężczyznami układającymi kostkę brukową. Na wieczór dotarłem do Lubawy. Szukałem noclegu po parafiach ( dwóch ), ale nikogo nie zastałem. Spotkałem trzech mężczyzn, którzy pili wino ( zdecydowanie tanie ) i poczęstowali papierosem, a potem starszego mężczyznę, który bardzo przejął się moim losem i tym że nie mam noclegu i dał mi 13 zł w monetach na jakąś kolację.

Poszedłem więc do sklepu, kupiłem śledzie, chleb i kuskus. Czekał na mnie. Zaoferował że pomoże mi znaleźć nocleg. Poszliśmy na parafię, gdzie wcześniej byłem, ale dalej nikogo nie zastaliśmy. Zaprowadził mnie jeszcze do szpitala, którym zarządzały siostry zakonne, ale również nikt nam nie otworzył ( nie mam coś szczęścia do duchowieństwa, bo jak do tej pory nikogo jeszcze nie udało mi się zastać wieczorem na parafiach) .

Powiedział mi, że mu bardzo przykro, z tego powodu, ale będzie się za mnie modlił. Ja za niego też.

Siadłem sobie na rynku, zjadłem śledzie i chleb, załatwiłem sobie kolejnego papierosa i poznałem jeszcze troje młodych ludzi, z którymi trochę porozmawiałem i również zaoferowali mi pomoc z noclegiem i również z tego nic nie wyszło. Ech taki dzień widocznie. Nie zmartwiło mnie to za bardzo, choć wiedziałem że nie chcę spędzić nocy w mieście i postanowiłem wyjść na trasę i znaleźć jakąś ładną wiatę, albo nawet jakąkolwiek ;)

Lubawa jest bardzo ładnym miasteczkiem z urokliwymi niskimi kamienicami typowo w stylu niemieckim; kościołami ( jeden był cały z drewna, a drugi wyglądał na gotyk). Szkoda że nie było za dużo czasu na zwiedzanie, oraz to że widziałem je tylko w nocy, ale i tak zrobiło na mnie dużo wrażenie.

Ruszyłem w dalszą drogę mimo dużego zmęczenia i późnej godziny – było po 22. Doszedłem do głównej trasy na Toruń i szedłem nią jakieś kilka km. Zacząłem czuć już ostry ból w mięśniach ( i pleców i ud) , oraz ciągłe skurcze, które nie dawały mi spokoju. Finalnie znalazłem wiatę koło drogi krajowej i poszedłem spać

Wtorek 17.09. 2013 r.


Pogoda bez większych zmian – chmury i przelotne opady. Wstałem po 6.30 i ugotowałem kawę. Spotkałem kilku mężczyzn, którzy jechali do pracy i wysiedli akurat z samochodu w zatoczce autobusowej za potrzebą. Porozmawialiśmy chwilę i poczęstowali mnie papierosami. Zacząłem nadrabiać zaległości z opisu podróży

Gotuję kolejną kawę. Jest mżawka a ruch na drodze spory. Zjadłem winogrona, które dostałem wczoraj od kobiety, która zrobiła mi herbatę i kanapki wczorajszego dnia... wilgoć wdziera się wszędzie – ogólnie jest nieprzyjemnie.

Do Iławy jakieś 11 km i dziś planuję tam dotrzeć. Skończyła mi się ostatnia ( w miarę ) szczegółowa mapa, bo do Lubawy miała zasięg i teraz pozostało mi korzystanie z dwóch poglądowych ( jednej znalezionej miesiąc temu ), gdzie najdokładniejsza jest w skali 1:650 000 czyli widać niewiele, dla tych co się nie orientują ;)

Niebawem będę musiał uzupełnić wodę. Czuję się lepki i śmierdzący – mam nadzieję że uda mi się po drodze gdzieś umyć i gdzieś podładować telefon, bo bateria już na wyczerpaniu

Droga dłużyła się. Dość szybko zszedłem z głównej trasy w Sampławie i ruszyłem drogą nr 536 przez Radomno. Potem już tylko lasy i remontowana droga. Znów zaczęło padać i deszcz rozkręcał się coraz mocniej. Zjadłem obiad przy nieczynnej jadłodajni na parkingu leśnym. Ugotowałem sobie kuskus w deszczu i miałem plan wykąpać się w jeziorze, które było tuż obok. Już się rozebrałem, ale zimne krople deszczu kapiące na kark, szybko ostudziły mój zapał. Wyszło na to że się lekko przepłukałem i przeczekałem największy deszcz pod drzewem.

Doszedłem w końcu do Iławy. W parku ( bardzo ładnym ) zaparzyłem sobie kawy i poprosiłem właściciela jednej z kawiarenek o podładowanie telefonu, na co się zgodził, a przy okazji zorganizowałem sobie jeszcze papierosa, od pewnego chłopaka do kawy. Napiłem się czarnej mocnej mazi, zapaliłem i ruszyłem dalej.



Przy mapie nieopodal, gdy sprawdzałem trasę przez miasto zagadały do mnie 3 kobity ( w słusznym wieku, będące prawdopodobnie na wywczasie ) i opowiedziałem im swoją historię. Chwilę mi towarzyszyły, wytłumaczyły jak mam iść i jedna dała mi 20 zł, żebym mógł się dziś wyspać na polu namiotowym. O dziwo trochę oponowałem, ale nie było wyjścia. Wytłumaczyły mi jak znaleźć pole namiotowe i nasze ścieżki się rozdzieliły.


Za pole zapłaciłem 13 zł i starczyło mi jeszcze na tytoń ;) Na polu byłem jedyną osobą z namiotem ( było kilka kamperów i przyczep, a tak to kilka osób w domkach ) i najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że czułem się wspaniale i luksusowo. Ciepła woda pod prysznicem w budynku sanitarnym, prąd, równy teren, ludzie. Wziąłem prysznic, wyprałem wszystko co się dało, podładowałem telefon i radowałem się słuchając muzyki w namiocie i paląc skręty. Żyć nie umierać – ale mam dziś cholerne szczęście ;)


C.D.N