Część 3.
Ta część podróży ma na celu pokonanie odcinka Wrocław –
Krzepice. Teren jest raczej płaski, lesisty, po drodze występuje też wiele
terenów podmokłych.
Po przyjeździe do Wrocławia odkładałem w czasie z kilku względów
moment wyruszenie w ten etap podróży. Niestety organizm „zauważył”, że trudy i
obciążenia wędrówki już minęły i pozwolił sobie na chorobę i osłabienie. Często
zapominamy jak nasze ciała są skomplikowanymi, ale i mądrymi urządzeniami. W
chwilach gdy przed czymś uciekamy, żyjemy w stresie, napięciu, przemęczamy się
ponad siły potrafią „powiedzieć” stop i zmusić nas , czy nam się podoba czy
nie, do odpoczynku, regeneracji, oraz odnowienia zapasów, które organizm
potrzebuje na „ciężkie czasy”
Zmieniło się mocno moje spojrzenie na rzeczywistość, na system
społeczny, pracę zarobkową, realne problemy. Uświadomiłem sobie, że ilość
iluzji, na które pozwalamy sobie w codziennym życiu, jest o wiele większa niż
sądziłem. Ludzie żyją w „czasie zegarowym”, który jest pośrednią przyczyną
stresu, a problemem staje się to, że nie „czytają” swoich organizmów, żyją ponad
to co jest im naprawdę potrzebne i robią ze swoich ciał śmietniska spożywają
ogromne ilość rzeczy, które nie są niezbędne.
W czasie tych poprzednich etapów nauczyłem się jeść na zapas,
ale nie w sensie obżarstwa, ale naturalnej konieczności uzupełniania zapasów.
Nie jadłem praktycznie cukru ( poza cukrami prostymi zawartymi w owocach i
fruktozą, którą słodziłem kawę ) i tłuszczy ( poza pojedynczymi przypadkami,
oraz nie licząc tłuszczu zawartego w orzechach i słoneczniku ). Moim głównym
składnikiem pokarmowym były różnego rodzaju kasze, owoce ( suszone lub świeże
), oraz zioła ( głównie suszone, bo za każdym razem zapominałem o zbieraniu ich
po drodze) herbaty, yerba oraz od czasu do czasu kawa.
Jeśli popatrzymy się na zwierzęta, zauważymy, że w naturalnym
środowisku okresy niejedzenia i jedzenia się wzajemnie przeplatają. Zwierzęta
nie mają sklepów, gdzie mogą kupić dowolne produkty niezależnie od miejsca,
pory roku i strefy klimatycznej, więc poza krótkimi okresami dostępu do
żywności w sposób ciągły ( skupisko owoców i innych potraw w jednym miejscu,
lub upolowana zwierzyna ), dużo swojej aktywności poświęcają właśnie w
poszukiwaniu nowych miejsc, gdzie będą miały okresowo pod dostatkiem jedzenia.
Stopniowo zaczynałem przechodzić w ten stan aktywności – jeść na
zapas, aby stopniowo uwalniać energię z organizmu, tym bardziej że moje zapasy
tłuszczu odłożonego przez organizm mocno się zmniejszyły ( nie wiem dokładnie w
jakim czasie czas, ale od momentu gdy ostatnio się ważyłem, straciłem już około
15 kg wagi, co odczuwam w swoim ciele, i czuję lekkość). Najbardziej
powszechnym pokarmem, do jakiego miałem dostęp były oczywiście owoce. Na tym
etapie podróży najczęściej były to jabłka, śliwki, mirabelki, oraz gruszki.
Jednak owoce mimo swoich oczywistych zalet, jak duża dostępność
i szybko przyswajalna energia (po kilku do kilkunastu minut odczuwałem wzrost
energii w ciele po zjedzeniu owocu), lecz z drugiej strony okres najedzenia i
tej podniesionej energii trwał od pół godziny do godziny w zależności od intensywności
ruchu, temperatury powietrza itd. Z czasem organizm nauczył się dysponować
energią w sposób bardziej wydajny, dłuższy i nie wymuszał bardzo długich
okresów odpoczynku jak było to w pierwszym etapie mojej podróży.
W tym okresie podróży pojawiły się inne przeszkody, które mnie
spowalniały. Największą z nich była temperatura powietrza, bo praktycznie
codziennie było duszno i gorąco, a w skrajnych dniach nawet miejsca zacienione
nie dawały wytchnienia. Na szczęście na tym odcinku drogi pojawiło się inne
udogodnienia – jeziora i rzeki. Więc nie dość że mogłem się schłodzić, to do
tego nie chodziłem już tak brudny jak w górach ;) Uciążliwe stały się też
komary, które były dla mnie zjawiskiem nowym w czasie tej podróży. Wcześniej
męczące były gzy i kleszcze, a tym razem ich miejsce ze zdwojoną siłą zajęły
komary. W lasach atakowały praktycznie bez względu na porę dnia i to że było
się w ruchu,a poza mocno zadrzewionym terenami były to okresy tuż przed
zmrokiem. Od godziny 19 do 21. był ich zmasowany i najbardziej dokuczliwy atak
i nie zważały na to czy się było spryskanym jakimś środkiem mającym je
odstraszyć, czy nie.
Kolejną, największą chyba zmianą, było to, że tym razem nie
wędrowałem sam, ale z dobrym znajomym i byłym współlokatorem. Miało to wiele
różnych skutków, w większości pozytywnych, choć z drugiej strony zmniejszyła
się moja czujność i ciężej mi było wcześniej wstawać. Jednak jeśli chodzi o
całość podróży nie było większych spięć, a jedynie lekkie niedomówienia, które
sobie dość szybko wyjaśniliśmy.
Idąc z kimś trzeba zawsze
iść na jakiś kompromis, ale mieliśmy dość podobne poglądy co do celów tej
wyprawy, znaliśmy się dobrze, więc uzupełnialiśmy się nawzajem. Kuba jednak nie
miał wyczucia, co do pieszego wędrowania na taką odległość, przez co trochę za
mocno narzucał tempo wędrowania, co czasami skutkowało zbyt dużym zużywaniem
energii i późniejszymi jej brakami. Nie skutkowało to na szczęście zużyciem
nadmiaru zapasów w jego przypadku, bo jest w dobrej kondycji fizycznej i
poradził sobie z tym doskonale ( częściej lepiej ode mnie ;) )
Wystarczy już chyba wprowadzenia... teraz opis wędrówki ;)
Sobota 18.08.2012 r
Wczoraj spotkałem się z Kubą, Wojtkiem i Wiktorem na piwie w
„Bałaganie”. Wypiliśmy po dwa – trzy piwka i „urodził” się plan, że Kuba rusza ze mną. Postanowiliśmy że
ruszamy dziś po południu, a wcześniej zrobimy jeszcze jakieś wstępne zakupy.
Umówiliśmy się na południe w rynku, kupiliśmy co potrzeba, a
godzinę wymarszu ustaliliśmy na godzinę 15. Spakowałem się i lekko po 15tej
stawiłem się w rynku, gdzie było miejsce skąd zaczęliśmy wyprawę.
Poczekaliśmy jeszcze na Wojtka, bo obiecał że nam pożyczy mapę i
ruszyliśmy w kierunku „Niskich Łąk”. Przed Galerią Dominikańską spotkaliśmy
Wiktora, który z niej akurat wychodził, więc jeszcze chwilę wszyscy sobie
porozmawialiśmy i ruszyliśmy dalej. Wojtek towarzyszył nam do kładki nad
Odrą koło zoo,
a potem poszliśmy już we dwójkę dalej. Najpierw Międzyrzecką, a dalej Opatowicką, gdzie niebieski szlak rowerowy pokrywał się z drogą św. Jakuba.
Wyszliśmy za Wrocław w miejscowości Trestno,a za wioską skręciliśmy w lewo polną drogą, która wiodła przez łąki wzdłuż Odry. Idąc tak spotkałem Kasię – stałą klientkę z restauracji w której pracowałem ostatnio. Była bardzo zaskoczona tym spotkaniem i wyjaśniła że niedaleko jest jej towarzysz Jacek. Próbowaliśmy go znaleźć, ale zmasowany atak komarów nas skutecznie przed tym zniechęcił
a potem poszliśmy już we dwójkę dalej. Najpierw Międzyrzecką, a dalej Opatowicką, gdzie niebieski szlak rowerowy pokrywał się z drogą św. Jakuba.
Wyszliśmy za Wrocław w miejscowości Trestno,a za wioską skręciliśmy w lewo polną drogą, która wiodła przez łąki wzdłuż Odry. Idąc tak spotkałem Kasię – stałą klientkę z restauracji w której pracowałem ostatnio. Była bardzo zaskoczona tym spotkaniem i wyjaśniła że niedaleko jest jej towarzysz Jacek. Próbowaliśmy go znaleźć, ale zmasowany atak komarów nas skutecznie przed tym zniechęcił
Rozbiliśmy się w pobliżu prawie skończonej trasy przez Odrę w
kierunku Łan i poszliśmy spać. Nauczony doświadczeniami w górach ubrałem się
ciepło,ale okazało się, że za bardzo. Noce na nizinach były o wiele cieplejsze
tak więc ściągnąłem bluzę , spodnie
dresowe i wełniane skarpety i spałem w samej koszulce i bieliźnie. Nawet mimo
tak skąpego stroju noc była bardzo ciepła.
Niedziela 19.08. 2012 r
Wstaliśmy przed 7 i ruszyliśmy wałem przeciwpowodziowym, po
pewnym czasie okazało się że jest tak zarośnięty wysoką trawą, że wróciliśmy do
wiaduktu i drogą w kierunku Siechnic. Minęliśmy górą Siechnice i polną drogą dotarliśmy
do wiaduktu kolejowego. Po dłuższej analizie mapy poszliśmy wzdłuż torów.
Szło się niewygodnie, a potem były chwile grozy na starym
drewnianym moście kolejowym, gdzie nie byłem pewien trwałości desek po których
idę, a upadek z takiej wysokości mógł być groźny, a na pewno bolesny.
Stwierdziłem że jednak belki od podkładów kolejowych powinny być solidne,
jednak idąc tak widziało się pod nogami przestrzeń kilku metrów do ziemi.
Adrenalina skoczyła w górę ;)
Po pewnym czasie takiego wędrowania znaleźliśmy jakąś drogę po
naszej prawej stronie i jak tylko zarośla zmniejszyły swoją gęstwinę, to
zamieniliśmy ją zamiast torów kolejowych. Okazało się po kilku minutach, że
jest to pożądany przez nas żółty szlak i niebieski rowerowy.
Na mapie zauważyliśmy jeziorko w lesie ( Dziewicze ), które było
tuż obok naszego szlaku. Gdy tam doszliśmy okazało się, że prezentuje się
bardzo ciekawie. Znaleźliśmy huśtawkę zawieszoną na drzewie, oraz małą plażę.
Skakaliśmy do wody z hustawki, co znów zwiększyło poziom energii i adrenaliny w
organizmie. Było magicznie ;)
Posiedzieliśmy tam dobrą chwilę, przybyło trochę ludzi i
narobili nam smaka otwierając piwa i smakując się nim. Upał się zwiększył,
zjedliśmy obiad ugotowany na ognisku ( według techniki proponowanej przez Kuby
podręcznik survivalowy – w kształcie gwiazdy) – kaszę jaglaną z soczewicą i
ostrymi przyprawami.
Wróciliśmy w końcu na nasz szlak ( dalej niebieski rowerowy ). W
Kotowicach pytałem się ludzi o wodę, mówiąc że podróżuję bez pieniędzy. Kobieta
nalała nam wody po czym zniknęła jeszcze na chwilę w domu. Spojrzeliśmy z Kubą
po sobie, bo myśleliśmy że poszła po coś jeszcze do jedzenia. Wróciła dała nam
wodę i 10zł mówiąc żebyśmy kupili sobie jeszcze jakąś w sklepie ;)
Kupiliśmy piwo ( warkę cytrynową, bo nie miałem jeszcze okazji
tego trunku próbować ). Pierwszy łyk był cudowny :D
Dalej trasa prowadziła przez Zakrzów i Siedlce. Na noc
rozbiliśmy się przed Oławą. Nie było już za bardzo wyjścia, a nie chcieliśmy
wchodzić do miasta. Znalazłem kawałek wysokiej trawy, pod Dębem. Nie było to
miejsce idealne,ale też nie najgorsze, więc było całkiem nieźle.
Poniedziałek 20.08.2012 r.
Wstaliśmy rano i już temperatura była męcząca. W nocy straszliwy
upał był w namiocie. W Oławie umyliśmy się na stacji benzynowej, zrobiliśmy
zakupy i koło ratusza zmoczyliśmy się w sztucznej fontannie.
Kuba kupił blok i napisał „ Jesteś Doskonały” i pokazywał to
ludziom na trasie. Było z tym dużo zabawy.
Przeszliśmy przez Oławę i ruszyliśmy dalej czerwonym szlakiem
wzdłuż Odry. Upał był straszliwy i często robiliśmy przystanki. Szlak
zgubiliśmy gdzieś w lesie mimo mapy, ale postanowiliśmy że pójdziemy do
Bystrzycy Oławskiej, bo tak pokazywały nam drogę oznaczenia w lesie.
Przed Bystrzycą zatrzymaliśmy się nad rzeką o nazwie Smortawa,
wykąpaliśmy się, zjedliśmy obiad i podjęliśmy decyzję że zostajemy w tym
miejscu na noc.
Kuba umówił się z dziewczynami, które siedziały niedaleko nas na
20tą, a ja na ochotnika poszedłem do sklepu po piwo. Mimo braku plecaka i
niedużej odległości do sklepu zgrzałem się potwornie.
Wieczorem rozpaliliśmy ognisko i delektowaliśmy się piwem (
dziewczyny nie przyszły ) i przed 22gą poszliśmy spać. Nie udało się to dość
szybko, bo sąsiedzi byli bardzo głośni, a do tego nadciągała burza i wiał
huraganowy wiatr. Spało mi się dobrze, choć nie wyspałem się tak jakbym chciał.
Wtorek 21.08.2012 r.
Zebraliśmy się około godziny 8ej w drogę. Mimo burzy,
która była w nocy było dość ciepło i parno. Poszliśmy do Bystrzycy, gdzie Kuba
kupił wodę. Potem ruszyliśmy na Leśną Wodę, gdzie napiliśmy się kawy i dalej
drogą przez Sioła, Szydłowice. Myśliborzyce.
Energia zaczęła coraz bardziej spadać, słońce wyszło zza chmur i
zaczęło znów być gorąco. Szliśmy jednak dalej przez Michałowice, Pisarzowice do
Kościerzyc, wzdłuż głównej trasy. Tam koło stacji benzynowej zatrzymaliśmy się
na postój, skorzystaliśmy z toalety i umyliśmy się lekko.
Stwierdziliśmy że, idziemy nad jezioro o nazwie Babi Loch. Po
drodze Kuba się wracał jakieś dwa kilometry, bo zapomniał mapy wziąć z
przystanku, na którym odpoczywaliśmy.
Ostatni odcinek drogi szliśmy w milczeniu, mnie niósł do przodu
głód, a Kuba stracił swoją energię i został gdzieś w tyle. Zmęczenie było
ogromne w żołądku ostre poczucie głodu, a w ciele odczuwalny brak energii.
Po przybyciu na miejsce ja zacząłem robić obiad (kuskus z
cebulą, żurawiną, jabłkiem i musli ), a Kuba poszedł pływać. Po obiedzie
przenieśliśmy nasze rzeczy na plaże i uciąłem sobie półgodzinną drzemkę, po
czym poszedłem pływać.
Zastanawialiśmy się co robimy dalej, bo miło byłoby rozbić
namiot w takim miejscu i delektować się już tylko odpoczynkiem ( było około
18tej ). Stwierdziliśmy, że jednak idziemy dalej, bo mamy przy sobie za mało
wody.
Po drodze dostaliśmy jeszcze propozycję podwózki ( to był mój 6
przypadek jak ktoś z własnej woli proponował mi transport i za każdym razem
ciężko się odmawia ;) ), ale według naszego założenia nie skorzystaliśmy.
Dalej trasa wiodła nas wałem przeciwpowodziowym, gdzie prowadził
nas ( średnio skutecznie i gdyby nie mapa to nie wiedzielibyśmy jak iść )
zielony szlak. Tak doszliśmy do Stobrawy. Zatrzymaliśmy się koło małego stawy
niedaleko boiska szkolnego, dostałem wodę od pewnej kobiety, która mieszkała
obok i ugotowałem ostatni kisiel jaki miałem z gruszkami i jabłkami.
Zrobiło się już szaro, więc plan był taki, że wychodzimy za
Stobrawę i gdzieś na szybko rozbijamy się na dziko w mało rzucającym się w oczy
miejscu.
Po drodze zagadał do nas pewien mężczyzna ( lekko wcięty ),
pytając się nas czy nie chcemy kupić wódki. Powiedziałem że, nie bardzo bo nie
stać nas na takie przyjemności, bo podróżujemy bez pieniędzy, a do tego szukamy
już jakiegoś miejsca gdzie będziemy mogli się rozbić. Zapytałem się czy nie zna
gdzieś w okolicy , czegoś takiego, żeby nie rzucać się za bardzo w oczy.
Od słowa do słowa wyszło na to, że zaproponował nam nocleg na
swoim terenie, z tyłu domu, gdzie miał niewielki sad. Wyciągnąłem swoją
piersiówkę i napiliśmy się wspólnie resztki wódki jaka mi została z podróży, po
czym pan Wiesław, bo tak miał na imię przyniósł jeszcze swoją ćwiartkę i piwo o
pamiętnej dla mnie nazwie Tatra. Do tego były jeszcze kiszone ogórki.
Posiedzieliśmy rozmawiając o życiu, powodzi, która w 1997 roku
mocno spustoszyła te tereny, o tym że był Sołtysem itd. Potem zostaliśmy sami,
oglądaliśmy gwiazdy tak piękne poza miastami i cieszyliśmy się beztroską.
Standardowo około 22giej poszliśmy spać w doskonałych humorach
Środa 22.08.2012 r.
Spaliśmy długo – szczególnie ja :D Udało mi się zebrać około 9tej,
Kuba napisał kartkę z podziękowaniami dla pana Wiesława, bo już rano się nie
spotkaliśmy i powoli ruszyliśmy w drogę.
Poszliśmy zielonym szlakiem i w miejscowości Stare Kolnie
zatrzymaliśmy się na yerbę ( już
ostatnią, bo zapasy się skończyły). Nadeszła burza, którą przeczekaliśmy pod
wiatą przystanku.
Dołączył do nas pewien leśniczy, który również schronił się
przed deszcze wracając na rowerze. Posiedzieliśmy jeszcze trochę rozmawiając (
mnie zainteresował wiedza na temat gospodarki leśnej, sadzenia lasów, oraz tego
jak eksploatuje się takie tereny ). Dostaliśmy z Kubą fachowy produkt na
kleszcze i komary, od naszego „burzowego” towarzysza.
Gdy się przejaśniło ruszyliśmy dalej w kierunku Popielowa. Po
drodze jeszcze moczył nas od czasu do czasu deszcz, ale po dość krótkim czasie
się wypogodziło.
Droga na początku miła, zaczęła się robić coraz bardziej
uciążliwa – znów wyszło słońce i zrobiło się gorąco, a zmęczenie dodatkowo
dawało o sobie znać.
Dalej były Stare Siołkowice, gdzie pewna kobieta, widząc że
zrywamy z drzew jabłka zaprosiła nas do siebie do sadu, abyśmy wzięli od niej
trochę jabłek, bo nie ma co z nimi robić.
Dalej szliśmy przez Chróścice, mijając coraz więcej
dwujęzycznych miejscowości,a i akcent wielu ludzi był bardziej śląski. Pamiętam
jak pewna kobieta powiedziała coś w takim stylu o nas, do swojej koleżanki:
„ Patrz te chopy to nie z grzybów ido, to so turisty”
Docelowo doszliśmy do Dobrzenia Wielkiego, nad jeziorko Balaton,
ze ślicznym widokiem na elektrownie;) Na miejscu spotkaliśmy bardzo miłą ekipę
podróżników, którzy mają tam swoje miejsce spotkań, kajaki i tam obmyślają
plany swoich podróży ( głównie spływy,ale też i była mowa o jachtach, o tym jak
organizowali rejs z Danii żaglowcem, a do tego było kilku zapalonych rowerzystów
)
Na wieczór zaplanowali
ognisko. Stwierdziliśmy z Kubą, że też się w coś zaopatrzymy i kupiliśmy w
sklepie po dwa piwa. Wyszło jednak tak, że praktycznie jako jedyni piliśmy
alkohol, bo wszyscy zmotoryzowani, kiełbasek nie było, bo gdzieś im przepadły
kije, które mieli specjalnie w tym celu, ale mimo to było bardzo miło. Jeśli
kiedykolwiek to przeczytacie, to wiedzcie że było to bardzo miłe spotkanie i
pozdrawiam Was serdecznie, a kajakiem się z chęcią przepłynę ;)
Czwartek 23.08.2012 r.
Rano włączyłem telefon i dostałem sms-a od brata, żebym się z
nim pilnie skontaktował. Nim to zrobiłem brat zadzwonił do mnie i poinformował,
żebym jeśli to możliwe dotarł do Wrocławia najpóźniej w piątek wieczorem. Ta
sytuacja sprawiła, że zmieniłem plany podróży. Postanowiłem że idę z Kubą do
Turawy i w piątek wspólnie wracamy do Wrocławia ( pierwotnie mieliśmy się tam
rozdzielić i ja miałem ruszać na północny wschód w kierunku Krzepic )
Kuba był w tym czasie w sklepie, po śniadanie. Ja wykąpałem się
w jeziorze, ubrałem, wstępnie spakowałem rzeczy, po czym jak wrócił zjedliśmy
wspólnie śniadanie ( bułki z serem – dawno mi tak nie smakowały )
Ruszyliśmy przez Brzezie, potem lasem drogą rowerową do
Świerkli, dalej lasami, do Masowa, Osowca i Trzęsiny. Postanowiliśmy że
podejdziemy przed Turawą nad jezioro Srebrne, bo słyszeliśmy po drodze, że jest
to bardzo ciekawe miejsce na kąpiel i odpoczynek. Trasa była bardzo piękna, ale
pogoda nam nie odpuszczała i było jak zwykle gorąco. Dotarliśmy tam około
15tej, zjedliśmy posiłek z gazówki ( jak zwykle kuskus ) i po jakiejś półtorej
godziny poszliśmy do Turawy, aby znaleźć jakiś nocleg nad jeziorem.
Kuba chciał na ostatnią noc wziąć pokój, żeby wyspać się w
luksusie – tj. w łóżku. Namówiłem go jednak, że taniej wyjdzie pole namiotowe,
a do tego to co zaoszczędzimy, to możemy wydać na jakąś dobrą kolację. Tak też
się stało, choć najpierw odwiedziliśmy kilka miejsc gdzie oferowali domki
letniskowe, pensjonaty a nawet hotele. Najtańsze noclegi w Turawie zaczynały
się od 30 zł za osobę w pokoju, lub
domku bez łazienki. Na polu namiotowym zapłaciliśmy też dużo jak za warunki,
które tam były, bo po 12 zł za osobę ( zwie się Turawik,ale nie polecam tego
miejsca – pole ładne,ale takie koszta są nad morzem, do tego łazienki jak z lat
80tych, brak papieru w toaletach) ,ale jakby nie patrzeć i tak było to o wiele
tańsze niż cokolwiek innego.
Wieczorem zjedliśmy kolację, napiliśmy się piwa i jak zwykle nic
nie wyrwaliśmy :D Nie specjalnie mi to przeszkadzało i nie taki jest cel mojej
wyprawy, ale jednak wspomnienia siedzą mi mocno w głowie, gdy poprzednim razem
po wyprawie autostopem przez Polskę, przeżyliśmy bardzo romantyczne znajomości.
Było minęło i se ne wrati jak to się mówi, ale nie ma co się tym już
przejmować.
Rano powrót do Wrocławia busem z Turawy do Opola,a potem pociąg
do Wrocławia ( choć do samego miasta to już mam słaby pociąg ). W Opolu
spotkałem znajomego z którym uczęszczałem do podstawówki, więc była to miła
niespodzianka ( nie podam tu imienia, bo nie wiem czy nie chce, pozostać
anonimowy)
Mam spory niedosyt po tym etapie, bo chciałem mocno iść dalej i
jeszcze bardziej otwierać się na świat. Mieliśmy wiele ciekawych sytuacji,
których tu nie opisywałem i często zdarzało się, że świat dawał nam to o czym
mówiliśmy ( piwo, chipsy, colę, wódkę, jedzenie, nocleg u kogoś, bo nie chciało
nam się szukać miejsca do rozbicia, jeziora ) Nie było najmniejszego problemu z
wodą – nikt mi nie odmówił nalania butelki wody ( często ludzie nawet
proponowali mineralną).
Chcę jeszcze ruszyć w następny etap, albo od tego miejsca gdzie
skończyłem, albo już z Krzepic, gdzie chciałem się dostać, a byłem już około
2-3 dni drogi po czym musiałem wrócić do Wrocławia, jak się okazała na ślub
brata, który przesunął termin o tydzień
wstecz. Niestety największym problemem na chwilę obecną są pieniądze ( nie
chodzi o pieniądze w podróży, bo nie są one niezbędne,choć wiele pomagają), ale
o należności, które zaciągnąłem na miejscu jak za mieszkanie, które wynajmuję u
Adama
Wyjściem może być pójście do pracy i zarobienie pieniędzy, choć
z drugiej strony wiąże się to z większymi kosztami podróży i odłożeniem jej w
czasie. Dochodzi wrzesień a wędrowanie w późniejszym terminie, wiąże się z
kosztami związanymi ze sprzętem – musiałbym kupić cieplejszy śpiwór, bo noce
będą coraz chłodniejsze, choć ten co mam jeszcze miesiąc – dwa może dawać mi
względny komfort spania. Wszystko rozwinie się do końca miesiąca i nawet jeśli
nie ruszę już w następny etap, to będę cały czas w nim mentalnie, przygotowując
się dalej psychicznie, fizycznie i sprzętowo. Wtedy gdy minie zima to kolejny
etap podróży nadejdzie, który możliwe że połączę od razu z drogą św. Jakuba. Po
prostu będę musiał zaakceptować sytuację zastaną, tak jak to robiłem do tej
pory w czasie podróży
Podróżowanie jest wspaniałym sposobem szukania siebie, zmiany
nastawienia do świata, odzyskania szacunku i do siebie i do życia, które nas
otacza. Wszechświat jest z nami połączony, więc i współtworzymy go, a życie
jest nieocenionym darem.
Już na tym etapie, pojawił mi się głęboki szacunek do istot, do
przyrody ożywionej i nieożywionej. Nie marnotrawię zasobów, a używam tylko tyle
ile jest mi potrzebne, nie zaśmiecam niepotrzebnie świata, aby i przyszłe
pokolenia mogły się nim w taki sposób cieszyć.
Mamy jedno życie w obecnej formie i naszym największym darem
jaki otrzymaliśmy jest wolność. Nie jako hasło, czy pochwała hedonizmu, ale
jako możliwość życia w taki sposób jak chcemy, przy jednoczesnym szacunku do
wolności innych osób. Jeśli tego nie czujemy, to po prostu albo uwierzyliśmy że
jest inaczej, albo nie pozwalamy sobie wyjść poza to co nas niewoli.
Twórzmy Nową Ziemię, taką jaką chcielibyśmy aby była, i aby
otrzymały po nas w spadku nowe pokolenia, to jest to naszym prawem i
obowiązkiem być odpowiedzialnym za życie.