Translate

piątek, 17 sierpnia 2012

Piesza wędrówka po Polsce część 2


Część 2.

Wtorek 17.07.2012 r. - wtorek 31.07.2012 r.

Etap Wolimierz


    Postój w Wolimierzu mi się mocno przedłużył. Pierwotnie planowałem zostać dwa – trzy dni, ale plany uległy zmianom z kilku powodów. Po pierwsze chciałem dać odpocząć kolanu, lecz niestety dalej czułem w nim ból. Drugi powód związany był z festiwalem, który zaczynał się tu w ostatni tydzień lipca.














     To miejsce tak wciąga, że ciężko stąd się ruszyć. Roboty było sporo, więc znalazłem sobie jakieś zajęcia – od wyrównywania bruku, po malowanie belek wspierających wiatę, prace porządkowe itd. Nie nudziłem się, a czas wolny przeznaczałem na rozmowy, piesze i rowerowe wycieczki po okolicy, oraz do Czech

     Codziennie coś się działo, a w momencie festiwalu było apogeum i ludzi i pracy. Utrzymywałem się też ze sprzedaży puszek na złom, oraz butelek za kaucję do sklepów, tak więc czasami nawet zdarzało mi się kupić piwo w sklepie i delektować się jego smakiem.

     Miałem plan w międzyczasie wstawać rano i chodzić w góry zbierać jagody, ale nie udało mi się to ani razu. Podobnie było z rannym wstawaniem – 9ta to było maksimum co udało mi się osiągnąć, a i tak 12ta była moją średnią :)


Środa 1.08.2012

    Na dziś zaplanowałem bezapelacyjnie wymarsz z Wolimierza. Odkładałem to już od dwóch dni – najpierw pranie, które postanowiłem zrobić mi w tym przeszkodziło, potem się zasiedziałem ze znajomymi i zrobiło się późno itd.

     Nie mogłem się zebrać – oddałem jeszcze w sklepie butelki i kupiłem jakiś prowiant na drogę i po godzinie 17tej po pożegnaniu się ze znajomymi wyszedłem z tego wciągającego miejsca.

     Ruszyłem niebieskim szlakiem w stronę trasy 361, a po przekroczeniu jej wiejską drogą przez Kamień i Krobicę.



     Potem odbiłem w lewo na Gierczyn, a następnie w prawo na Kotlinę, koło Geoparku. Podejście pod tą wioskę kosztowało mnie wiele sił. Dziś postanowiłem, że nie będę się przemęczał, bo trochę odwykłem od chodzenia z wyładowanym plecakiem, więc trochę za Kotliną, przy rozwidleniu szlaku zielonego, koło małego stawu rozbiłem namiot.



     Mapa wskazywała w tym miejscu wiatę biwakową, ale niestety jej już tu nie było. Zostały jedynie stolik i ławka. Zrobiłem sobie obiado-kolację i cieszyłem się z tego że znów jestem na szlaku.

     Wieczorem latał nisko nad górami śmigłowiec czegoś szukając – mam nadzieję, że nie jestem poszukiwany listem gończym ;)

Czwartek 2.08.2012 r

     Wstałem o 5.30. Uporządkowałem rzeczy, złożyłem namiot, ale że był wilgotny, to zostawiłem go do suszenia w pierwszych promieniach słońca, które przedzierały się przez las. Siedziałem do 8ej, zjadłem kisiel i ruszyłem dalej w drogę.

     Już od rana było bardzo ciepło i uświadomiłem sobie, że będzie spory upał tego dnia. Szło mi się źle i przez przypadek zamiast niebieskim szlakiem poszedłem również niebieskim, ale rowerowym ( nie lubię ich bo są źle oznakowane ).


     Robiłem częste postoje przy szutrowej drodze, którą szedłem, oraz uciąłem sobie kilka drzemek. Zjadłem też kuskus ze słonecznikiem i wypiłem yerbę, którą dostałem od Piotrka ( odwiedził mnie w Wolimierzu – moje zapasy skończyły się podczas festiwalu ).

     Dziś dzień szamana – dziękuję wodzie, za to że jest zimna i orzeźwiająca, jagodom i malinom za to że dają mi energię i mnie żywią; lasowi za to że daje mi cień i przyjemne zapachy, które chłonę swoimi nozdrzami.

     Jestem bardziej zespolony z naturą niż z ludźmi i bardziej ją odczuwam. Zrobiło mi się nawet bardzo smutno widząc powycinane drzewa i poszycie leśne rozjeżdżone przez ciężki sprzęt – gałęzie i kora porozrzucane po lesie i drodze i głębokie koleiny zamiast naturalnej gleby.

     Uświadomiłem sobie, że do tej pory też podchodziłem do natury użytkowo, zamiast cieszyć się nią i szanować, oraz dziękować za to czym chce się ze mną podzielić.

     W czasie postoju medytowałem nad latającymi trzmielami i pszczołami, które zapylały jeżyny. Pięknie i harmonijnie to funkcjonowało – pokojowa współegzystencja gatunków mających z tego układu wzajemne korzyści. Miałem dziś wiele czasu na podziwianie i obserwowanie jak pięknie ten świat działa.

     Schodząc do pierwszych domów wioski Radoszków uświadomiłem sobie jak bardzo jest gorąco – tu nawet cień niewiele chłodził.

     Krótki odpoczynek i dalsza trasa tym rowerowym szlakiem. Dziś bez pośpiechu – jak znajdę jakieś ciekawe miejsce to zostanę tam na noc, bo dziś mój organizm nie jest za bardzo skory do wysiłku.

     Przykucnąłem nad pięknym strumieniem, tuż obok drogi, schowany pod drzewem. Dziś postanowiłem, że będę w tym miejscu nocował i do tego pod gołym niebem ( oby tylko nie padało ), bo teren choć piękny nie nadaje się na rozbicie namiotu ( skały, chaszcze tuż obok i kamienne podłoże ). Rozłożę tylko karimatę i śpiwór i ubiorę się grubiej, żeby zatrzymać ciepło ciała, bo poranki są dość chłodne zwłaszcza w górach, a do tego często rano pojawiają się mgły i rosa ( dziś miałem cały mokry namiot z tego powodu ). Jak tylko będzie świtać to ruszam dalej.


     Czytam sobie teraz „ Nową Ziemię” E. Tolle'a popijając yerbę i czekam na zmierzch, aż ludzie przestaną się kręcić i idę spać – muszę wstać zanim pojawią się drwale, czyli pewnie chwilę przed świtem. To tyle na dziś – jutro jak pogoda i siły dopiszą to powinienem dotrzeć w Góry Kaczawskie, a potem odbić w stronę Strzelina. Mam nadzieję że za  1,5 tygodnia dotrę do Krzepic.

„Trzeba zrozumieć, że cała twoja życiowa wędrówka składa się w istocie z kroku, jaki stawiasz w tym momencie. Zawsze jest tylko ten jeden krok i dlatego poświęcasz mu całą swoją uwagę. Nie znaczy to, że nie wiesz dokąd zmierzasz, lecz znaczy, że ten krok jest najważniejszy, a twój dalszy los ma znaczenie drugorzędne”

E. Tolle „Nowa Ziemia”

Piątek 3.08.2012 r.

     W nocy czekała mnie niespodzianka. Powoli zasypiałem, gdy coś mi zaczęło świecić. Otworzyłem oczy i zauważyłem że w oddali się błyska. Stwierdziłem że poczekam, bo możliwe że burza przejdzie bokiem ( w górach można dostrzec burzę, która jest oddalona o wiele kilometrów ). Przybliżała się jednak coraz bardziej.

     Stwierdziłem że udam się do najbliższej wioski i przykucnę pod jakąś wiatą przystankową. Nie udało mi się to, bo zaczęło się małe piekło – błyski były bardzo częste, grzmoty ogłuszały i zerwał się silny wiatr a potem ulewny deszcz. Rozbiłem się na szybko z namiotem ( choć jeśli chodzi o czas to średnio mi to wyszło ;) ), ale lało już tak, że i ja i namiot byliśmy mokrzy, a do tego jak to w górach szpilki nie chciały się wbić w kamieniste podłoże.

     Około 24tej byłem już gotowy do snu, a burza się powoli oddalała. Cały parowałem od gorąca ( szybko szedłem w rzeczach przeciwdeszczowych i mocno się nagrzałem ), tak że gdy zapaliłem „czołówkę”, to nie widziałem dalej niż kilkanaście centymetrów tyle było ze mnie dymu ;)

     Było wilgotno, ale względnie ciepło więc usnąłem dość szybko zmęczony jak cholera.

     Obudziłem się około 5.30. Słysząc że koło mnie drwale nie pracują, pozwoliłem sobie jeszcze na chwilę drzemki ( byłem jakieś dwa metry od drogi ). Około 6tej zwinąłem rzeczy i mokry namiot i ruszyłem w dalszą drogę. Chwilę później znów nadeszła burza, a potem prawie nieprzerwanie cały czas padało.

     Przeczekałem największy deszcz pod małą brzozą ( licząc że w małe drzewo piorun nie uderzy i tym razem się nie pomyliłem ), po czym ubrałem kurtkę przeciwdeszczową i poszedłem w kierunku Kwieciszowic.

     Zajęło mi to dłużej niż myślałem, więc dobrze się stało, że w nocy nie próbowałem tam dotrzeć w ulewie.

     Pod wiatą zjadłem kuskus z rodzynkami i porozmawiałem trochę z miejscowymi ludźmi, którzy stali pod tą wiatą czekając na swoje autobusy.

     Poszedłem drogą w kierunku Starej Kamienicy, zatrzymując się na chwilę w Małej również kamienicy. Tu chwila odpoczynku, przekąska i pisani ;)

     W Starej Kamienicy kupiłem chleb i konserwę, a gdy dochodziłem do tego miejsca w końcu przestało padać i zaczęło nieśmiale świecić słońce.

     Dalej trasa wiodła mnie do Rybnicy i idąc w jej kierunku zauważyłem że goni mnie kolejna burza.


     Schroniłem się pod wiatą autobusową, zdrzemnąłem się i około 18tej ruszyłem w dalszą drogę niebieskim szlakiem, który jednak po chwili zgubiłem. Wszedłem na górkę o nazwie Młyńska i na polance z widokiem na trasę '30' urządziłem sobie nocleg. Jutro powrót na szlak ;)

     Zmiana planów – teraz idę drogami, bo szlaki często kręcą się w kółko, a do tego jak dzisiaj łatwo je zgubić i są źle lub niedokładnie oznakowane. Jutro idę 30tką na Jelenią, a potem w górę na Kaczawy. Od razu sprzedam jutro złom. Od jutra zostaję bez dokładnej mapy, mając jedynie poglądową Polski, gdzie nie ma zaznaczonych mniejszych miejscowości i dróg. Będę się więc trzymał dróg krajowych i lokalnych.


Sobota 4.08.2012 r.

     Dziś praktycznie cały dzień przespałem. Obudziło mnie słońce około 10tej i potworny upał w namiocie. Wyszedłem na zewnątrz w cień i do 18tej z przerwami cały czas spałem w cieniu. Na wieczór na namiocie mrówki zrobiły sobie harce. Było ich kilka setek i oblazły cały namiot. Na szczęście były zbyt duże żeby dostać się do środka.


Niedziela 5.08.2012 r.

    Wstałem koło 8ej. Ruszyłem Rybnicą, po czym wszedłem na 3kę i poszedłem w kierunku Jeleniej. Po drodze na stacji benzynowej umyłem się i napełniłem butelki wodą. Przemarsz przez miasto dłużył mi się strasznie. Od razu poczułem smród spalin i zaduch miejskiego życia ;).



     O dziwo nazbierałem trochę jabłek i znalazłem kilka puszek, choć odpuściłem sobie szukania skupu złomu, chcąc jak najszybciej opuścić miasto.

     Dalej trasa 365 cały czas pod górę. Zaczęły się góry Kaczawskie. Robiłem kilka przystanków i w końcu trochę za Dziwoszowem zrobiłem sobie postój,a potem nocleg z pięknym widokiem na Karkonosze.











Poniedziałek 6.08.2012 r.

     Obudziło mnie słońce i upał. Wstałem, pozbierałem wszystkie rzeczy i ruszyłem w drogę. Od samego rana miałem problem z wodą, a upał był niemiłosierny. Na szczęście w jednej z wiosek po drodze, pewna kobieta dała mi 1,5 l wody, która jednak bardzo szybko mi się skończyła.



     Doszedłem do skrzyżowania z drogą 328 i ruszyłem pomniejszymi drogami. Przed miejscowością Dobki umyłem się w rzecze, zjadłem kasze jaglaną z jabłkami, które nazbierałem po drodze, zaczerpnąłem wody i ruszyłem dalej. Pod sklepem zapoznałem kilku bardzo sympatycznych piwoszy, którzy powiedzieli, że będą mi dopingować w dalszej podróży.











     Dalej droga wiodła przez Lipę, a potem Jastrowiec. Zacząłem się rozglądać za noclegiem,a po zagadaniu do pewnego faceta o to czy by mi odsprzedał papierosa, zostałem zaproszony i na papierosa, na kolację i na kawę ;D Poznałem jego rodzeństwo i matkę, pogadaliśmy trochę o życiu, wszechświecie i całej reszcie, oraz wskazali mi skrót. Pożegnałem się i poszedłem szukać noclegu.

     Znalazłem w samą porę ( ideał to nie był, ale dobre ściernisko, choć błotniste nie jest złe ;) ), bo 15 minut później się rozpadało i tak do 2giej w nocy.


Wtorek 7.08.2012 r.

    Dziś prawie nie spałem. Wstałem o 5tej, szybko zwinąłem mokry i ubłocony namiot i ruszyłem w dalszą drogę. Po pół godziny byłem na trasie, a po półtorej dotarłem do Bolkowa, gdzie oddałem puszki i kupiłem wodę i ruszyłem dalej. Po drodze napiłem się yerby i zgubiłem w okolicach. Na szczęście udało mi jakoś trafić do Bolkowa, a potem na drogę.




     Dalej trasa nr. 5 na Dobromierz, gdzie po konsultacjach z miejscowymi skróciłem sobie dystans przynajmniej o kilka kilometrów przez miasto. Docelowo chciałem dziś dotrzeć do Bystrzycy Górnej niedaleko Świdnicy, bo tam pracuje mój znajomy z poprzedniej pracy Patryk, a stwierdziłem że skoro jestem tak blisko to go odwiedzę.









     Z Dobromierza skierowałem się drogą nr 34 na Świebodzice, gdzie zatrzymałem się w pięknie położonej wiosce Siodłkowice na piwo, żeby złapać trochę energii.

     Złapałem jej sporo, bo wypiłem 5 piw, a stać mnie było na jedno ;D Ludzie tam byli tak gościnni, że nie dość, że mi postawili piwa, to do tego busa, którym dojechałem do Witoszowa Górnego, mając w kieszeni więcej niż gdy wstąpiłem na piwo. Zostawiłem tam co prawda swój kij wędrowny, bo stwierdziłem że nie będę z nim wchodził do busa.

     Do Bystrzycy Górnej dotarłem już o zmroku, bo miałem do przejścia jeszcze około 10km. Znalazłem po konsultacjach Patryka, do którego się wybrałem i spędziłem u niego dwa dni, odpoczywając od trudów wędrówki.





Następnym etapem było dotarcie do Świdnicy, gdzie już wsiadłem w busa i wróciłem do Wrocławia po cieplejsze rzeczy. Dojechałem w piątek i miałem zostać do Niedzieli, ale niestety dopadła mnie choroba, którą musiałem odcierpieć. Dalsza podróż zaczyna się więc już wkrótce i za jakiś czas opiszę swoje kolejne etapy wędrówki ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz