Translate

niedziela, 29 grudnia 2013

Piesza wędrówka po Polsce Etap 5 Bielany ( Mazowsze) - Iława

Sobota 7.09.2013 r.

Na dziś postanowiłem wymarsz, mimo że wewnętrznie czułem się rozdarty. Wiedziałem że piękna pogoda nie będzie trwać wiecznie, tym bardziej że już minął pierwszy tydzień września ( i nie myliłem się oczywiście ). Rano dostałem pamiątkowe wpisy na koszulce, zjadłem śniadanie z gospodarzami i poszedłem jeszcze na chwilę na pole truskawek zrobić kilka pamiątkowych zdjęć, poczuć jeszcze raz to miejsce i pożegnać się jeszcze raz.

Ruszyłem w dalszą drogę do Brodowa. Robiłem dużo przystanków, bo zapasy jedzenia, które dostałem, zwiększyły mocno ciężar mojego plecaka. Potem szutrową drogą do Strzegocina. Przez przypadek poszedłem w nie tą stronę co chciałem, bo na Kowalewice, zamiast na Kościesze.

W Kowalewicach napiłem się piwa pod parasolem i dalej drogą na Ostrzyniewo do Świercz, gdzie porozmawiałem chwilę z policjantem z 4 gwiazdkami na ramieniu ( niestety dawno już zapomniałem jak wyglądają stopnie wojskowe i policyjne ), który wraz z grupą kilkudziesięciu współtowarzyszy osłaniał przejazd grupy kibiców z Legii ( prowadzi tędy trasa kolejowa Warszawa – Gdańsk). Moje ego trochę się uniosło pychą, gdy powiedział mi, że jestem dla niego mistrzem, za drogę którą pokonuję na piechotę ( chwila nieuwagi i taki efekt – na szczęście szybko przytłumiłem w sobie te zapędy ego by czuć się kimś wyjątkowym).

Dalej trasa wiodła na Klukowo i tam skręciłem na Wyrzyki i mam już prostą drogę na Ciechanów.

„Gniazda bocianów opustoszały, pola robią się czarne po orce. Widziałem już kilka kluczy ptaków odlatujących na zimę, pojawiły się pierwsze wrony. Widać już sygnały nadciągającej jesieni. Gdzieniegdzie liście zaczęły się przebarwiać.



Mazowsze jest piękne – wierzby przy drogach, jakie pamiętam z niektórych obrazów wsi, teren robi się coraz bardziej pagórkowaty, do tego dużo czystych sosnowych lasów po drodze. Im dalej od Warszawy, tym ciekawsze krajobrazy się pojawiają”


Na noc rozbiłem się w lesie za Wyrzykami, tuż koło torów kolejowych i poszedłem spać tuż po godzinie 20.

Niedziela 8.09.2013 r.

Spałem długo bo do godziny 9. Zaparzyłem sobie kawy, spaliłem kilka papierosów i wykorzystałem dołek wykopany przez dziki na pewne potrzeby, których jednak nie dotrzymam do Ciechanowa. Zastanawiam się czy dziś uda mi się tam dotrzeć – jest niedziela więc powinno być spokojnie, choć nocleg wolałbym poza miastem. Mam ze sobą jeszcze puszki, które chciałbym tam sprzedać – przestałem co prawda zbierać, ale przydałoby się ich pozbyć, bo to dodatkowy balast, a nie chcę wyrzucać ich, gdy już tyle czasu je ze sobą niosłem.

Trzeba ruszać dalej, bo zrobiło się już południe, a do tego komary zaczęły mnie atakować ;)

Trasa wiodła przez Gąsocin, Sońsk – tam kupiłem sobie niedzielny bonus w postaci coli i słodyczy, a potem piwa. Dalej droga wiodła przez lasy, aż do Ciechanowa. Zatrzymał się samochód w którym był mężczyzna z piękną kobietą i zaproponowali mi podwózkę. Z trudem odmówiłem jednak i ruszyłem dalej piechotą.

Planowałem w lasach przed Ciechanowem rozbić namiot, ale były mocno zachwaszczone i jakoś nagle urwały się i od razu zaczęły się zabudowania. Trudno się mówi, trzeba iść dalej.

Pytałem się po drodze, czy w mieście jest jakiś kemping, bo niby mapa wskazywała na taką opcję, ale niestety nikt nic na ten temat nie wiedział. Zrobiło się już ciemno. Potrzeba komfortu zwyciężyła. Czułem się wyczerpany i rwały mnie mocno mięśnie pleców. Nie miałem ani sił, ani ochoty po nocy iść przez miasto i znalazłem w końcu hotel pierwszy z brzegu – 3 gwiazdki o nazwie Zacisze. Zapłaciłem za noc dużo bo 120 zł, ze śniadaniem ( nie dało się niestety bez). Stwierdziłem, że zostanę na noc, bo nie mam sił szukać czegoś innego.


Wziąłem prysznic, wyprałem rzeczy, umyłem naczynia i otworzyłem piwo zatapiając się w odmóżdżającej telewizji. Zasnąłem późno bo około 4, spędzając noc przy telewizji – medium którego na co dzień mi w ogóle nie brakuje i robi się coraz gorsze.




Poniedziałek 9.09.2013 r.



Wstałem o 8, bo śniadanie miałem około 9. Spakowałem rzeczy i poszedłem zjeść. Szału nie było oczywiście – trochę chleba, kilka plasterków wędlin, pomidora,ogórków, plaster sera + plaster sera topionego + jakiś serek za 59 gr. ( przynajmniej tyle cena mówiła sugerowana na opakowaniu ). Do tego dzbanek kawy rozpuszczalnej z mlekiem. Standard hotelu mnie raczej rozczarował – no cóż raczej tu nie wrócę.

Dobę hotelową miałem do 12. Postanowiłem że wykorzystam ten czas na relaks. Po oddaniu klucza i pilota od telewizora poszedłem do centrum . Ciechanów też mnie rozczarował jako miasto – myślałem że jest dużo ładniejszy. Poza deptakiem i urzędem miasta ( i zamkiem krzyżackim, którego nie widziałem, bo nie było po drodze ) szału nie było. Do Ostrowa Wlkp. nie ma porównania, choć fakt jest taniej w centrum.


Poszedłem jeszcze na kawę + sernik i kupiłem dwie paczki tytoniu na drogę. Już miałem iść dalej, gdy poznałem pewnego mężczyznę po 60 – miał chyba na imię Andrzej. Okazało się że mieszka w Irlandii i jest kolarzem – teraz ściga się w „Old Boyach”. Zaprosił mnie na kawę, którą postawił, a kelnerki ( z tego co mówił, choć była to pewnie jego inicjatywa) ciastka. Porozmawialiśmy z pół godziny, a gdy już wychodziłem, zawołał mnie jeszcze na chwilę i dał mi na drogę 50zł. Zaskoczył mnie tym, ale zgodziłem się wziąć te pieniądze, bo wiedziałem, że mi się przydadzą. Tak więc zwróciły mi się koszta tytoniu z lekką nawiązką.

Podróż przez miasto dłużyła się ( nie jest takie małe ) i w Gołotowicach ( czy jakoś tak ) zrobiłem sobie przerwę na colę + lody.

Podszedł do mnie mężczyzna mniej więcej w moim wieku. Zapaliliśmy tytoniu, który skręciłem i opowiedział mi trochę o swoich eskapadach i o tym jak pracował w cyrku w Holandii. Zaproponował hasz i zgodziłem się bez mrugnięcia okiem, bo nie paliłem tego specyfiku z 6 lat. Było tak dobrze jak myślałem że będzie, a nawet lepiej. Kupił mi jagodziankę, dwa piwa i dał jeszcze mały kawałek na drogę, żałując że nie może ze mną się wybrać.

Zapaliłem go pod betonową wiatą i nadszedł przekaz. Częściowo nagrałem to na dyktafon i możliwe że niebawem gdzieś to zamieszczę. Kilka rzeczy zrozumiałem głębiej. Zacząłem się zastanawiać nad tym czy Bóg nie robi mi dowcipów. Dlaczego ? Dostaję to o co proszę, od chleba po inne specyfiki. Nawet pieniądze. Sęk w tym że dostaję to w momencie kiedy nie oczekuję tego, albo nie jest już mi to potrzebne. Dalej trzymam się zasady, że nie proszę o nic za wyjątkiem wody, bo bez tego nie dam rady. Czasami gdy nie mam pieniędzy chcę odkupić od ludzi papierosa – nikt nigdy w tej podróży nie chciał za to pieniędzy.
Ludzie mnie karmią, dają pracę, pomagają jak mogą, wspierają i robią tak aby moja podróż się udała podnoszą moje morale, gdy nadchodzą chwile zwątpienia. Czasami jeśli mogą oferują schronienie, kawałek miejsca na rozbicie namiotu, lub po prostu goszczą mnie piwem lub tym czym mogą. Staram się też jak najwięcej dawać im od siebie, pokazywać alternatywę, że zawsze gdy wszystko już zawiedzie mogą iść drogą tak jak ja, zrezygnować ze wszystkiego za czym inni gonią, z materializmu i konsumpcjonizmu ;) Odkrywam na nowo wartości, to jak piękny jest drugi człowiek, że jestem to ja tylko w innym wydaniu i z innym bagażem doświadczeń. Staram się też pomóc jeśli mogę jako osoba bezstronna, dać swoją energię, a przede wszystkim otworzyć się na drugą osobę.

W dalszą drogę ruszyłem dopiero przed 19. Poszedłem tylko dlatego, bo pod wiatą tak śmierdziało moczem, że odpuściłem sobie lenistwo w zamian dostając świeże powietrze – inhalowanie się tym przez całą noc nie było zbyt pociągającą opcją.

Na noc postanowiłem zostać pod wiaduktem, tuż przy torach kolejowych za Chruszczewem. Ubrałem się ciepło, a nawet za ciepło. Męczyły mnie komary, czasami budziły zwierzęta, lub przejeżdżające pociągi – 3 m ode mnie, a raz Fest bo zadzwonił do mnie gdy już spałem.

Wtorek 10.09.2013 r.







Wstałem po 7. Było już jasno. Na początku wisiały jeszcze deszczowe chmury, ale z czasem się wypogodziło. Zrobiłem sobie kawę, wypaliłem kilka skrętów siedząc na schodach pod wiaduktem i ruszyłem w drogę. Do Mławy jakieś 30 km. Szło się dobrze. Droga wiodła przez Pawłowo, Pniewo Czermchy, Pniewo Wielkie do Konopek – tam zrobiłem zakupy ( m.in. Nutellę i chleb ). Potem Stupsk (na mapie widniał jako Słupsk) gdzie napiłem się piwa w barze do Woli Szydłowskiej, gdzie pod lasem rozbiłem namiot w pięknie osłoniętym miejscu. Wieczorem rozmawiałem z siostrą i bratem przez telefon. Dobrze było usłyszeć ich głos.

Czuję się już mocno zmęczony podróżą, lecz na szczęście mam już coraz bliżej.





Środa 11.09.2013 r

Wstałem po 10. Od rana padał deszcz, więc w drogę wybrałem się dopiero po 12 wykorzystując przerwę w opadach i chwilę na przesuszenie namiotu.

W miarę dnia deszcz narastał i rozpadało się na dobre. W Trzciance uzupełniłem zapasy wody przy okazji wdając się w miłą pogawędkę z mężczyzną, który miał zakład stolarski. Do Mławy wszedłem po 14. Kupiłem bułki słodkie ( przecenione z dnia poprzedniego) i napój energetyczny Burn – słodkie cholerstwo.

Mława mnie miła zaskoczyła – ładne miasteczko, czysto i czasami moim oczom ukazywały się piękne drewniane domy ( niektóre przepiękne i ładnie odnowione – marzy mi się taka chatka o ile będzie kryta strzechą – te niestety już strzechy nie miały ). Gdy doszedłem do centrum wszedłem do baru Warki, gdzie zjadłem obiad – gulaszową + kotlet schabowy z pieczonymi ziemniakami + 2 pifka ( Specjale, których już od lat nie piłem, a kojarzą mi się z Mazurami i pływaniem na jachtach – niestety od Żywiec przejął je w swoje łapy i ich jakoś spadła ). Podładowałem telefon. Za jakiś czas wszedł do baru pewien chłopak ( Duży Kuba ) - siadł przy barze, zamówił piwo, oglądał teledyski, ale słuchając własnej muzyki z walkmana na kasety, do tego przytupując rytmicznie nogą,

Jakoś tak wyszło że, poznaliśmy się, opowiedziałem mu o swojej podróży i … zaczęło się. Najpierw po kolejce Wyborowej, potem znów piwa, a na koniec poznałem jego ekipę – świetni ludzie. Nawet nie wiem kiedy ten czas zleciał i zrobiło się ciemno ( pogoda nie rozpieszczała więc przyjąłem postawę Zen i akceptowałem co przyniesie życie ).

Finalnie poszliśmy do jego piwnicy z piwami kupionymi po drodze i rozmawialiśmy o życiu, wszechświecie i całej reszcie tematów pijąc piwko, paląc susz autdorowy ( trochę dostałem na drogę ), jedząc ogórki kiszone i wiśnie w zalewie – ech zalety piwnicy. Finalnie zostałem spać w piwnicy. Było trochę niewygodnie, ale co najważniejsze ciepło i sucho.

Jak tylko Kuba pojawi się we Wrocku, to wyciągam go na Kalamburowe eskapady odwdzięczyć się za wszystko.

Stwierdził że mi pomógł, bo nie ufa ludziom. Ja wychodzę z odwrotnego założenia, tym bardziej że po tym co mnie spotyka po drodze ciężko żebym ludziom nie ufał. Co mi innego zostaje ?


Czwartek 12.09.2013 r.

Kuba obudził mnie jakoś o 9. Dziwnie się spało w piwnicy, bo było ciągle ciemno, nawet rano, więc nie wiedziałem która jest godzina. A że nie chciało mi się szukać po omacku telefonu... Kilka dziwnych rozmów w piwnicy słyszałem będąc od rana w stanie półsnu i w ciemności. Trochę psychodeliczne doświadczenie.

Od rana miałem ciężkiego kaca. Umyłem się, zjadłem z Kubą parówki + pomidory+ chleb, napiłem się barszczu, który zadziałał jak ambrozja, wypaliłem ze dwa skręty słuchając o tym jak się żyje w mieście, z którego młodzi ludzie uciekają nie mając za bardzo perspektyw i trza było się żegnać.


Poszedłem do centrum, po drodze wstępując do cukierni na kawę i ciasto. Potem droga na Działdowo. Trochę się jeszcze szło i ciągle mocno padało, a po ulicach płynęły deszczowe rzeki. Gdy wyszedłem za Mławę ukazała się moim oczom tablica z informacją „Województwo Warmińsko – Mazurskie ...” Tak to wkroczyłem w końcu do 5 województwa po drodze, opuszczając w końcu Mazowsze, w którym jak dotąd byłem najdłużej i też największy dystans przez nie przeszedłem. Postanowiłem to uczcić i napić się piwa ) zostało mi jedno z poprzedniego wieczora ). Nie było wiaty więc schowałem się w betonowym przelocie dla zwierzyny pod torami kolejowymi. Było betonowo, nisko, ale sucho.


Podzieliłem się informacją ze znajomymi, wypiłem piwo i ruszyłem dalej przez Mławkę, gdzie zatrzymałem się w barze „U Ewy” na grochówkę i herbatę na rozgrzanie ( oraz potrzeby fizjologiczne pierwszego rzędu ). Potem pagórkowata droga do Iławo – Osady. Tam na szczęście skończył się deszcz.

Pod wiatą zaparzyłem sobie kawy i chwilę podsuszyłem buty...

Przeszedłem jeszcze przez Iławo – Wieś i na noc rozbiłem namiot koło małego lasu, pod brzozami w otoczeniu muchomorów. Na wieczór miła niespodzianka, bo na chwilę się przejaśniło i cudownie zachodziło słońce – aż zapaliłem sobie zieleniny z tej okazji.


Piątek 13.09.2013 r



Noc była raczej chłodna – z rana rosa dostała się do namiotu i było nieprzyjemnie. Wstałem po 9, zaparzyłem kawy i poczekałem aż namiot trochę przeschnie. Było mgliście więc niewiele z tego wyszło. Zebrałem się w drogę około 12 i w międzyczasie spotkałem jeszcze grzybiarza, który nic nie mógł znaleźć ( muchomorów nie reflektował ).

Wyruszyłem w samą porę, bo jakieś pół godziny później się rozpadało. Po drodze zatrzymałem się na żurek i kawę. Nim dotarłem do Działdowa miałem już w butach kałuże.




Działdowo okazało się ładnym miasteczkiem położonym na wzgórzu, przy rzece. Panorama miasta prezentowała się zacnie ( zdjęć nie robiłem, bo aparat dawno się rozładował, a ładowarkę zgubiłem w niewyjaśnionych okolicznościach jeszcze w woj. łódzkim, a telefon miał może połowę baterii) z zamkiem krzyżackim i kościołem o kolistej kopule.

W rynku wstąpiłem do jedynej knajpy jaka byłą – jakaś pizzeria. Zjadłem tortillę i wypiłem kawę. Potem trochę drogi mnie czekało przez miasto, dalej droga z pięknymi lipami, klonami i dębami – niektóre miały po 3m średnicy pnia, aż finalnie doszedłem do miejscowości Burkat – tam kupiłem 2 bułki, 2 pączki, pasztet i 100' wiśniówki na rozgrzanie i poszedłem pod wiatę.

Dosiadłem się do dwóch chłopaków, którzy tam siedzieli i zjedliśmy trochę czekolady, a ja już samotnie jeszcze pączki. Krążyli później po okolicy z braku planów – pogoda nie rozpieszczała, ale nie chciało im się raczej siedzieć po domach. Kilka razy jeszcze się dosiedli. Ja czekałem na zmrok.

Powinno mi być głupio, bo po tym jak mnie poprosili ( chcieli odkupić, ale oczywiście nie wziąłem od nich pieniędzy ) zrobiłem im 3 skręty, ale jakoś nie było – nie ja ich nauczyłem palić i sam w ich wieku czasami popalałem.

W śpiwór wskoczyłem około 20, ale jeszcze długo nie dane mi było pospać – dużo ludzi się kręciło do sklepu, który był czynny do 22 ( pieszo, rowerami i samochodami mimo niesprzyjającej aury bo lało jak z cebra ). Po 22 przyszła ekipa 4 chłopa i myślałem już że będzie „gorąco”, bo byli mocno wcięci, ale jakoś się dogadaliśmy.

Dali mi piwo, a ja z nimi spaliłem zapasy w fajce pokoju. Miło się rozmawiało. Około północy, zostałem sam, ale ruch samochodowy nie ustał, a jedynie trochę się zmniejszył. Co chwila mnie coś budziło – od samochodów, odgłosy kroków, rozmowy w oddali, po psa który przebiegał.

Zasnąłem jakoś po 2 i spałem z przerwami do 6.40


Sobota 14.09.2013 r.


Nie powiem żebym się wyspał. Dalej deszcz choć już raczej mżawka niż prysznic jak wczoraj. Buty i skarpety oczywiście nie wyschły przez wilgoć w powietrzu. Zaparzyłem kawy, zjadłem bułki z pasztetem i serem ( ser i pasztet dostałem jeszcze w Bielanach jako wyprawkę ) i ruszyłem w drogę.

Ciężko było wejść w zimne spodnie przeciwdeszczowe, mokre skarpety i buty, ale po chwili nieprzyjemne odczucie zaczęło ustępować. Ruszyłem na Filice ( a raczej ich skraj gdzie zrobiłem sobie przerwę ), a potem kilka kilometrów lasami, gdzie również znalazłem wiatę i chwilę na pisanie i skręta.

Stwierdziłem że nie idę na Grunwald ( chyba że się wypogodzi ), bo wiąże się to z nadłożeniem drogi, tylko najkrótszą drogą na Iławę, Malbork, potem Nowy Dwór Gdański i na Stegnę – zostało mi jakieś 120km do przejścia, czyli jakieś kilka dni drogi w sprzyjających warunkach, na które się na razie nie zapowiada. Teoretycznie mógłbym tą trasę zrobić w jakieś 3 dni, choć to gdybym był wypoczęty i miał dużo jedzenia, a z tym jest już problem.

Budżetu zostało mi 29,50 zł z czego chcę wysłać dwie kartki pocztówki. Zobaczymy jak z tym wszystkim wyjdzie, bo wiele od pogody już zależy i od sił fizycznych.

Droga ciągnęła się męcząco aż do Użdowa, gdzie posiedziałem trochę pod stacją benzynową pijąc kawę za 6,5 zł ze wszystkimi dodatkami jakie można było dostać ( cynamon, czekolada i dwa syropy, oraz 3 saszetki brązowego cukru), potem jeszcze w sklepie kupiłem bułkę i zjadłem pod wiatą.

Zastanawiam się czy iść jednak na Rybno, czy tak jak planowałem na Dąbrówno. Wybrałem tą drugą opcję. W ciągu dnia już nie padało. Trasa prowadziła przez Brzeźno Mazurskie i miejscowość, której nie mam na mapie ( tym razem ze względu na mniejszą dokładność mapy – 1: 300 000 ), gdzie pod wiatą zrobiłem sobie przerwę.

Cały dzień szedłem w sandałach i wełnianych skarpetach – nogi się rozgrzewały ale bez rewelacji. Było jednak względnie ciepło i nie padało więc lepsze to wyjście niż być cały dzień w mokrych bytach. Zastanawiałem się czy nie zostać w tym miejscu – robiła się 16. Ugotowałem obiad i z bólem serca ruszyłem dalej.



Po jednej i drugiej stronie lasu były jeziora, a droga urokliwa, pagórkowata. Po jakimś czasie doszedłem do miejscowości Dąbrówno. Znak informował mnie że ma 680 lat, ale przechodząc przez nią nie zauważyłem, żadnych ciekawych chat, ani domów. Nie zachwyciła mnie ta miejscowość. Z niemieckości został jedynie układ dróg i lokalizacja, a reszta współczesna.

W centrum wyrzuciłem śmieci do kosza i zapaliłem skręta pod wiatą. Przysiadły się do mnie dwie miejscowe dziewczyny – ja byłem w nastroju mało gadatliwym, a że one też same z siebie nie prowadziły rozmowy to sobie po prostu siedzieliśmy paląc sobie. Zapaliły jeszcze po jednym papierosie i po kilku minutach poszły dalej i kręciły się po okolicy, czekając aż ktoś je zaczepi i udało się to miejscowym chłopakom z żółtego golfa ze spojlerem. Zapaliłem jeszcze jednego skręta obserwując sobie życie w tej miejscowości turystycznej ( pięknie położona nad jeziorem ), ale po sezonie więc raczej opustoszałej. Zebrałem się w sobie i ruszyłem w dalszą drogę.

Trochę przeszedłem i zaczęła się mżawka, która przerodziła się w obfity deszcz. Oj zacząłem klnąć, złorzeczyć i krzyczeć wznosząc pięści do nieba. Skarpety w sandałach momentalnie zamokły. Trochę mi zajęło, aż zrezygnowany, przmoczony i zmęczony dotarłem w końcu do miejscowości Samin ( 3-4 km od miejsca bitwy pod Grunwaldem), gdzie pod wiatą przy ujadaniu psów położyłem się spać. Psy jak na złość uwzięły się na mnie i ujadały przez długi czas biegając puszczone wolno po okolicy – bały się jednak podejść pod samą wiatę ale nie dawały spać i informowały o mojej obecności. W końcu dały za wygraną a i ja zasnąłem.

Niedziela 15.07.2013 r.


Zaparzyłem kawę i ruszyłem w drogę. Rozpogodziło się na tyle, że widziałem prześwity słońca. Humor mi się poprawił i stwierdziłem, że będąc tak blisko miejsca bitwy pod Grunwaldem, jednak tam się wybiorę, mimo że nadłożę z 10 km drogi. Około 11 dotarłem na miejsce ( 603 lata i dokładnie dwa miesiące po rozpoczęciu właściwej bitwy ;) ). Zrobiło się pięknie i w końcu wyszło upragnione słońce





Posiedziałem trochę przy muzeum, obejrzałem wystawy zdjęć, zaparzyłem kawę i skorzystałem z toalety, umyłem się z grubsza, podładowałem lekko telefon i napełniłem butelki wodą.

Zobaczyłem też w końcu po dłuższej przerwie swoją twarz w lustrze i wydała mi się jakoś dziwnie inna ( człowiek jeśli nie dostrzega swojego oblicza, przestaje się identyfikować ze swoją fizjonomią :) )



Ruszyłem po 14 dalej. Najpierw na Stębark, później droga na Frygnowo. Postanowiłem że idę jednak mniejszymi drogami i przejdę przez Lubawę, a potem na Iławę, a nie przez Ostródę i na Elbląg głównymi drogami jak wcześniej ( zmęczony i zrezygnowany ) zakładałem i w ten sposób zahaczę jeszcze parki krajobrazowe Wzgórz Dylewskich i Pojezierza Iławy.

We Frygnowie ( bardzo ładna wioska, a na przystanku nawet stolik i popielniczka zrobiona ze słoika ) ugotowałem sobie resztkę kuskusu ze słonecznikiem przyprawami. Zapas jedzenia skurczył się do resztki kaszy manny, żurawiny i 50g słonecznika. Trudno się mówi :)





Droga prowadziła przez Marcinkowo do miejscowości Tułodziad. Tam widząc ludzi pod sklepem stwierdziłem że zatrzymam się na piwo ( najtańszy jak do tej pory żubr w podróży – nie licząc kaucji kosztował 1,78 zł ) i trochę pogadam z ludźmi ( zostałem na dwa). Poznałem kilka ciekawych osobistości i polecili mi abym na nocleg zawitał na trasie do leśniczówki za Wygodą, to ugoszczą mnie za darmo, bo leśniczy zawsze podróżników tak gości.

Jakoś po 18 ruszyłem dalej. Wokół piękne lasy i wzgórza ( szkoda że aparat się rozładował i zgubiłem ładowarkę i tylko telefonem mogę coś pstrykać, a efekt jest jak widać ).



Postanowiłem że na noc zostanę na jednym ze wzgórz oddalonym o kilkaset metrów od drogi – znalazłem ciekawe miejsce pod brzozami i stwierdziłem , że pożegnam dzień oglądając zachód słońca. Odpaliłem szałwię, skręciłem tytoń z resztką zielska i usiadłem na wzgórzu. Z zachodu były nici, bo finalnie chmury go zasłoniły, ale i tak było pięknie a niebo miało intensywne kolory.


Rozbiłem namiot po brzozami – teren wydawał się równy, ale w namiocie okazało się że taki nie był i musiałem się „kompresować” między nierównościami, aby jako tako się wyspać.

W nocy jeleń ryczał w mojej okolicy, ale zasnąłem spokojnie i błogo wsłuchany w odgłosy w jakie wydaje. Znieczuliłem się już na takie odgłosy i choć robią na mnie dużo wrażenie estetyczne to śpię już spokojnie, zwłaszcza w namiocie.




Poniedziałek 16.09.2013 r.

Obudziłem się po 9. W nocy padało, do tego była rosa i namiot oczywiście był mokry. Stwierdziłem że poleżę trochę i około południa wyruszę dalej w drogę. W międzyczasie słuchałem Advahuty. Spakowałem jako tako rzeczy, wierzchnią część namiotu powiesiłem na drzewie, aby podeschła i ugotowałem sobie ostatnią porcję mate. Chwilę później zaczęła się mżawka. Spakowałem namiot po czym zaczęło mocno padać. Zanim się pozbierałem to plecak mi dość mocno przemókł, do tego przez przypadek wylałem wodę na yerbę i finalnie wypiłem jedynie jedno zalanie.

Siadłem zrezygnowany pod drzewem i zapaliłem skręta, którego jakimś cudem udało mi się stworzyć w deszczu. Nerwy puściły i poczułem tylko spokój. Stwierdziłem że nie ma sensu walczyć i ścierać się z przyrodą i zjawiskami na które nie mam wpływu ( lub nie umiem mieć wpływu ;) ).

Dostałem od Boga kolejną lekcję i prztyczka w nos za moją nieakceptację i brak pokory, oraz pychę. Pomodliłem się dziękując za deszcz i ruszyłem powoli w drogę w butach, które już prawie zdążyły wyschnąć ;) Szło się dobrze, deszcze nie przeszkadzał. W Marwałdzie kupiłem kaszę jęczmienną i dwie bułki słodkie z makiem. Zapaliłem ostatniego skręta – tytoń i bletki się skończyły. Zjadłem buły, wypiłem kawę i ruszyłem. Zostało mi 12 zł.


Okolica piękna. Wszedłem w Park Krajobrazowy Wzgórz Dylewskich i porozmawiałem z pewnym staruszkiem, który akurat pielił. Nastrój miałem świetny i chwilę wcześniej przepełniała mnie radość, śpiewałem i na twarzy pojawił się „uśmiech buddy”.

Uświadomiłem sobie, że przez moją nieakceptację pojawiło się spięcie w ciele, że nie ma sensu walczyć z tym na co się nie ma wpływu.

Od staruszka wysępiłem papierosa ( ech te nawyki ) starym sposobem i ruszyłem dalej.

Po drodze jadłem trochę owoców bzu, ale stwierdziłem że źle mi służą ( później dowiedziałem się że są w takim stanie trujące więc już wiem dlaczego bolał mnie żołądek ), więc zrezygnowałem z tego mimo że były mocno dostępne.

Minąłem wspomnianą leśniczówkę, gdzie pasły się kuce, osioł i dwa bociany, ale nie wszedłem się przywitać tylko poszedłem dalej. W jednej z następnych miejscowości zapytałem się kobiety o wodę. Zrobiła mi dodatkowo kanapki, herbatę i poczęstowała papierosem i trochę porozmawialiśmy.

Po drodze uciąłem jeszcze pogawędkę z dwoma mężczyznami układającymi kostkę brukową. Na wieczór dotarłem do Lubawy. Szukałem noclegu po parafiach ( dwóch ), ale nikogo nie zastałem. Spotkałem trzech mężczyzn, którzy pili wino ( zdecydowanie tanie ) i poczęstowali papierosem, a potem starszego mężczyznę, który bardzo przejął się moim losem i tym że nie mam noclegu i dał mi 13 zł w monetach na jakąś kolację.

Poszedłem więc do sklepu, kupiłem śledzie, chleb i kuskus. Czekał na mnie. Zaoferował że pomoże mi znaleźć nocleg. Poszliśmy na parafię, gdzie wcześniej byłem, ale dalej nikogo nie zastaliśmy. Zaprowadził mnie jeszcze do szpitala, którym zarządzały siostry zakonne, ale również nikt nam nie otworzył ( nie mam coś szczęścia do duchowieństwa, bo jak do tej pory nikogo jeszcze nie udało mi się zastać wieczorem na parafiach) .

Powiedział mi, że mu bardzo przykro, z tego powodu, ale będzie się za mnie modlił. Ja za niego też.

Siadłem sobie na rynku, zjadłem śledzie i chleb, załatwiłem sobie kolejnego papierosa i poznałem jeszcze troje młodych ludzi, z którymi trochę porozmawiałem i również zaoferowali mi pomoc z noclegiem i również z tego nic nie wyszło. Ech taki dzień widocznie. Nie zmartwiło mnie to za bardzo, choć wiedziałem że nie chcę spędzić nocy w mieście i postanowiłem wyjść na trasę i znaleźć jakąś ładną wiatę, albo nawet jakąkolwiek ;)

Lubawa jest bardzo ładnym miasteczkiem z urokliwymi niskimi kamienicami typowo w stylu niemieckim; kościołami ( jeden był cały z drewna, a drugi wyglądał na gotyk). Szkoda że nie było za dużo czasu na zwiedzanie, oraz to że widziałem je tylko w nocy, ale i tak zrobiło na mnie dużo wrażenie.

Ruszyłem w dalszą drogę mimo dużego zmęczenia i późnej godziny – było po 22. Doszedłem do głównej trasy na Toruń i szedłem nią jakieś kilka km. Zacząłem czuć już ostry ból w mięśniach ( i pleców i ud) , oraz ciągłe skurcze, które nie dawały mi spokoju. Finalnie znalazłem wiatę koło drogi krajowej i poszedłem spać

Wtorek 17.09. 2013 r.


Pogoda bez większych zmian – chmury i przelotne opady. Wstałem po 6.30 i ugotowałem kawę. Spotkałem kilku mężczyzn, którzy jechali do pracy i wysiedli akurat z samochodu w zatoczce autobusowej za potrzebą. Porozmawialiśmy chwilę i poczęstowali mnie papierosami. Zacząłem nadrabiać zaległości z opisu podróży

Gotuję kolejną kawę. Jest mżawka a ruch na drodze spory. Zjadłem winogrona, które dostałem wczoraj od kobiety, która zrobiła mi herbatę i kanapki wczorajszego dnia... wilgoć wdziera się wszędzie – ogólnie jest nieprzyjemnie.

Do Iławy jakieś 11 km i dziś planuję tam dotrzeć. Skończyła mi się ostatnia ( w miarę ) szczegółowa mapa, bo do Lubawy miała zasięg i teraz pozostało mi korzystanie z dwóch poglądowych ( jednej znalezionej miesiąc temu ), gdzie najdokładniejsza jest w skali 1:650 000 czyli widać niewiele, dla tych co się nie orientują ;)

Niebawem będę musiał uzupełnić wodę. Czuję się lepki i śmierdzący – mam nadzieję że uda mi się po drodze gdzieś umyć i gdzieś podładować telefon, bo bateria już na wyczerpaniu

Droga dłużyła się. Dość szybko zszedłem z głównej trasy w Sampławie i ruszyłem drogą nr 536 przez Radomno. Potem już tylko lasy i remontowana droga. Znów zaczęło padać i deszcz rozkręcał się coraz mocniej. Zjadłem obiad przy nieczynnej jadłodajni na parkingu leśnym. Ugotowałem sobie kuskus w deszczu i miałem plan wykąpać się w jeziorze, które było tuż obok. Już się rozebrałem, ale zimne krople deszczu kapiące na kark, szybko ostudziły mój zapał. Wyszło na to że się lekko przepłukałem i przeczekałem największy deszcz pod drzewem.

Doszedłem w końcu do Iławy. W parku ( bardzo ładnym ) zaparzyłem sobie kawy i poprosiłem właściciela jednej z kawiarenek o podładowanie telefonu, na co się zgodził, a przy okazji zorganizowałem sobie jeszcze papierosa, od pewnego chłopaka do kawy. Napiłem się czarnej mocnej mazi, zapaliłem i ruszyłem dalej.



Przy mapie nieopodal, gdy sprawdzałem trasę przez miasto zagadały do mnie 3 kobity ( w słusznym wieku, będące prawdopodobnie na wywczasie ) i opowiedziałem im swoją historię. Chwilę mi towarzyszyły, wytłumaczyły jak mam iść i jedna dała mi 20 zł, żebym mógł się dziś wyspać na polu namiotowym. O dziwo trochę oponowałem, ale nie było wyjścia. Wytłumaczyły mi jak znaleźć pole namiotowe i nasze ścieżki się rozdzieliły.


Za pole zapłaciłem 13 zł i starczyło mi jeszcze na tytoń ;) Na polu byłem jedyną osobą z namiotem ( było kilka kamperów i przyczep, a tak to kilka osób w domkach ) i najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że czułem się wspaniale i luksusowo. Ciepła woda pod prysznicem w budynku sanitarnym, prąd, równy teren, ludzie. Wziąłem prysznic, wyprałem wszystko co się dało, podładowałem telefon i radowałem się słuchając muzyki w namiocie i paląc skręty. Żyć nie umierać – ale mam dziś cholerne szczęście ;)


C.D.N

niedziela, 6 października 2013

Piesza wędrówka po Polsce Etap 4 Warszawa - Bielany



Chciałbym przede wszystkim podziękować wszystkim osobom z którymi dane mi było spędzić tak cudowny czas w Warszawie. Te kilka dni zleciało mi tak szybko, a tam miło i cudownie. Pobyt w Warszawie był dla mnie cudownym odpoczynkiem. Spotkania z chłopakami z osiedla ( zwłaszcza z Karolem, z którym szybko złapaliśmy wspólny język i razem po „grzybobraniu” wybraliśmy się w podróż do wewnątrz i na zewnątrz). Nie będę po kolei rozpisywał wszystkiego co wydarzyło się w ciągu tego prawie tygodnia, bo chcę żeby było to „intymnym” doświadczeniem między mną i moimi przyjaciółmi i zostawię to w swoich wspomnieniach.

Dziękuję Bercikowi za to że udzielił mi tak bezwarunkowej gościny. Kocham Cię chłopie. Mam nadzieję że pióro sroki dotrwało do twojego powrotu i będzie Ci mnie jakoś przypominać. Dziękuję Magdzie za to, że tak nasycała mnie swoją cudowną, kobiecą energią. Jesteś cudowną kobietą. Kochajcie się nawzajem i wzrastajcie razem w wolności i radości. Niech Duch wam sprzyja i wiedzie Was w ciągle nowy wymiar waszego związku. Kocham Was i życzę wszystkiego czego wam potrzeba.

Dziękuję też Vincentowi, za gościnę i wspólne spędzanie czasu i podróże ( małe i duże :D ). Jesteś świetnym facetem i masz duży potencjał, który mam nadzieję będziesz cały czas rozwijał i obdarowywał ludzi swoją wiedzą.

Michałowi, który odbył ze mną swój pierwszy „lot” i spędził wiele czasu na rozmowach. Ufaj bardziej sercu, a ono Cię poprowadzi i otworzy na świat.

Dziękuję jeszcze raz Karolowi, z którym rozumiałem się jak z bratem. Jesteś świetnym gościem i mam nadzieję, że spotkasz niebawem kobietę swojego życia, która wypełni Cię miłością tak po brzegi, że będziesz musiał cały czas rozdawać to co się ulewa światu ;). Kocham Cię chłopie

Dziękuję też przyjaciołom, których znam od lat. Jankowi, Karolowi, Tomkowi, Kasi, Radkowi i wszystkim, których nie wymieniam z imienia, ale spotkaliśmy się w tym czasie w Warszawie – dobrze mi było z Wami.

Dziękuję wszystkim za wspaniały czas, za małe i duże doświadczenia ;)


Wtorek 27.08.2013 r.

Wyruszyłem dziś w dalszą drogę. Najpierw z Karolem napiliśmy się wspólnie kawy, potem spotkaliśmy się jeszcze pod jego domem jedząc śniadanie i paląc papierosy. Mam trochę wyrzuty sumienia że przeze mnie polubiłeś tytoń.

Oboje wyruszyliśmy w podróż – on do Portugalii, a ja przez Warszawę. Nadszedł czas. Ruszyłem przed siebie.



Droga prowadziła mnie przez Dolinę Służewiecką – musiałem zmierzyć się z przeszłością i wspomnieniami kobiety, którą kochałem ( i kocham, bo miłość nie ustaje ). Czułem w sobie smutek, bo wiedziałem dlaczego tu przyszedłem. Gdzieś podświadomie miałem cichą nadzieję, że ją spotkam i wybaczymy sobie nawzajem, choć wiedziałem że to raczej niemożliwe.


Posiedziałem trochę na ławce pod wiaduktem drogowym, którego jeszcze w tamtym czasie nie było, spaliłem kilka papierosów, wracając do starych emocji i wspomnień – to se ne vrati.


Dalej poszedłem wzdłuż rzeczki, aż do Wilanowa, a później drogą na Sadybę mijając po drodze siedzibę TVN-u (na szczęście nikt nie zwrócił na mnie większej uwagi i pewnie Jarek poniechał swoich planów, aby ich na mnie nasłać, aby mi zatruli dalszą podróż :D )

Zjadłem obiad w parku i ruszyłem na Siekierki robiąc kilka postoi po drodze. Po drodze spotkałem pewnego staruszka, z którym porozmawiałem trochę o życiu i podróżach delektując się wieczornym słońcem.


Na noc rozbiłem się nad samym brzegiem Wisły niedaleko mostu Siekierkowskiego. Poczekałem aż się zrobi ciemno i po 20 byłem już w śpiworze.



Środa 28.08.2013 r.


Wstałem dopiero po 8. Dłużej nie dało się już leżeć w nagrzanym namiocie.
Zaparzyłem yerby (choć nie do końca mi się to udało, bo skończyła mi się butla, a stwierdziłem że nowej na razie nie będę odpalał ) i zapaliłem papierosa ( w sumie to dwa ). Długo się zbierałem. Pierwotnie miałem zamiar iść wzdłuż Wisły, ale zamknięta przestrzeń „wodociągów” i brak możliwości przejścia zmieniły mi plany.


Wróciłem więc na most Siekierkowski i szedłem cały czas wzdłuż trasy. Kupiłem po drodze na bazarku dwie bułki słodkie, bletki i wodę – budżet zmniejszył się do 5zł.

Szedłem cały czas przy trasie, aż do odbicia na Ząbki i potem trasą 631 niedaleko od tego miejsca.


Zrobiłem sobie „biwak” między drogą a lasem na trawie. Zaparzyłem yerbę, zjadłem trochę migdałów i zapaliłem skręta z tytoniu z odzysku. Zacząłem zbierać puszki, a skłonił mnie do tego fakt, że w jednym miejscu znalazłem ich 15 na zachętę :)

Leżę sobie na trawię pijąc yerbę i czytając „Siedem duchowych praw superbohaterów” - całkiem ciekawie się czyta. Postanowiłem całkowicie przestać się śpieszyć i dostosować się do tego, czego chce mój organizm. Yerba jest świetną używką w podróżowaniu, bo daje dużo sił i pobudza, a co najważniejsze nie wypłukuje magnezu, a w dodatku ma go w sobie całkiem sporo. Czuję że będzie to długi i męczący etap podróży, a ciało jakoś nie bardzo chce znów wracać do trybu intensywnego chodzenia – będę musiał powoli się rozkręcać, bo kolano lekko szwankuje. Dziś leżąc nad Wisłą poczułem się prawie jak nad morzem – będzie to pewnie cudowne uczucie, gdy je zobaczę. Jeszcze kilka minut „relaksacji” i idę dalej w kierunku Ząbek i Marek. Jutro jeśli siły pozwolą powinienem dotrzeć nad Jezioro Zegrzyńskie.

Przeszedłem jeszcze może kilka kilometrów. Finalnie rozbiłem namiot w lesie na wzgórzu przy skarpie. Miałem jeszcze wieczorny telefon od p. Beaty Gozdek, bo ciekawa była co u mnie i niepokoiła się trochę jak sobie radzę. Doładowała mi też konto, co mnie zaskoczyło, ale nie chciała się do tego przyznać ;) Wieczorem jeszcze trochę słuchania Advahuty i zasnąłem jak kamień.


Czwartek 29.08.2013 r.


Wstałem późno, bo dopiero po 10. Wyruszyłem jednak około południa drogą na Marki. Trasa prowadziła prawie cały czas lasami i rezerwatami, w których schronienie znalazły dziewczyny oferujące siebie „wygłodzonym” podróżnym i z tego co widziałem po drodze miały niezłe branie.


Robiłem częste przerwy i raczej szło mi się źle. Gdy dotarłem do 8 postanowiłem znaleźć sklep i zjeść coś na śniadanie. Kupiłem bułkę słodką ( 2,20 mnie cholera kosztowała ) i poprosiłem ekspedientkę, o nalanie wody z kranu. Powiedziała że ma za nisko kran, ale dała mi 1,5 l wody ze sklepu ;)

To okazał się dopiero początek miłych niespodzianek – trochę później spotkałem kobietę sprzedającą grzyby, która nie miała zapalniczki, a ja niczego do palenia Wymieniliśmy się i dostałem od niej kilka skrętów własnej roboty na drogę, a ja zostawiłem jej zapalniczkę. Dała mi 3zł na drogę, abym kupił sobie zapalniczkę, i jeszcze nektarynkę.

Jakiś kilometr dalej był bar przydrożny. Zapytałem się o ognia, a finalnie wyszło tak, że zjadłem dwie porcje grochówy. Kupiłem za to piwo ( za 5zł a tyle jeszcze miałem )


Jakoś za Wólką Radzymińską, w lasach, gdy już powoli zacząłem rozglądać się za noclegiem zauważyłem stający przy drodze samochód (na poboczu ). Gdy przechodziłem obok zagadała do mnie kobieta siedząca w nim ( Kasia ). Była z małym dzieckiem. Zapytała się mnie czy idę od strony Warszawy, bo widziała mnie parę godzin wcześniej. Zaproponowała podwózkę.

Obiecałem sobie wcześniej, że gdy będzie chciała mnie podwieźć piękna kobieta to ulegnę – powiedziałem jej o tym i ruszyliśmy wspólnie do Wierzbicy, gdzie ku mojemu zaskoczeniu zamówiła dla mnie pizzę. Chciała mnie wysadzić na koniec w jakimś ciekawym miejscu i były ciekawe, ale nie pod kątem noclegu na dziko. Finalnie wróciła ze mną do Nieporętu. Miała śliczną córeczkę, a sama niesamowitą energię i bardzo mi się podobała. Miałem sporo fantazji w głowie co chciałbym z nią robić. Okazało się że ma męża, co ostudziło moje zapędy. Mówiła że niestety nie może mnie przenocować, bo mają za mało miejsca w domu ( ja też żałuję, bo działoby się ostro ;) )

Jestem jej bardzo wdzięczny za pomoc, choć pewnie o tej porze spałbym gdzieś spokojnie w namiocie (choć głodny i nienasycony jej kobiecością ;) ) na dziko. Finalnie wyszło tak, że tym autostopem nadrobiłem z 5km drogi i jestem w miejscu gdzie nie bardzo można rozbić jakiś namiot bo za dużo świateł i ludzi się jeszcze dużo kręci. Mam za to piękny widok na jezioro i gwiazdy. Wszędzie teren zabudowany.
Jeżeli pośpię, to chwilę na ławce. Na początku żałowałem, że nie wziąłem od niej kontaktu, choć z drugiej strony może i dobrze że tak się stało, bo znając życie i mnie to korciło by mnie, aby ingerować w jej życie. Pomodlę się za nią – tak będzie lepiej.

„Strzeż się ! Jeśli tylko dostrzeżesz własne odbicie, staniesz się idolem samego siebie !”

Rumi poeta suficki

Siedzę na ławce. Jest zimno i wilgotno. Światła wszędzie pełno – o rozbiciu namiotu mogę zapomnieć. Przede mną nad jeziorem widać „rogal” księżyca, za mną ujadają psy, a dziś o śnie raczej tylko będę mógł pomarzyć. Wypiłem 4 zalania yerby, czytam, palę, a do świtu jeszcze z 5 godzin. Zaraz zbiorę się poszukać jakiegoś spokojnego miejsca, choć o ławkę może być ciężko, a ziemia jest już zimna.

Tęsknię za łóżkiem, za prysznicem, za zapachem i ciepłem kobiety, za komfortem spania w 4 ścianach. Woda mi się kończy i będę musiał z rana kogoś o tą niezbędną rzecz zapytać. Nie narzekam jednak – nie o to chodzi. Jest jak jest i doceniam to. Będzie mi kiedyś brakowało tej chwili, nad spokojnym jeziorem w blasku gwiazd i świateł znad drugiego brzegu.

Piątek 30.08.2013 r.

Około 1 położyłem się pod drzewem nad jeziorem. Na początku długo wpatrywałem się w gwiazdy i w czerń jeziora, a potem przez kilka godzin nie mogłem usnąć. Bo ciągle ktoś się „kręcił” w okolicy przy barce z parasolami „Lecha”, która jest nieopodal.

Spałem z przerwami do 5.30. Rano przywitał mnie piękny wschód słońca, mgły nad jeziorem, oraz ptaki budzące się ze snu.


Położyłem się kawałek dalej tuż przy plaży, odpaliłem kuchenkę i poszedłem się umyć, bo zauważyłem że są prysznice. Zaczerpnąłem też z nich wodę do gotowania na herbatę ( tą resztkę która mi została przeznaczyłem na wodę podróżną ) i zjadłem ostatni kawałek pizzy, który mi został z wczoraj, który odgrzałem lekko na pokrywce garnka, w którym gotowałem wodę ( słabo się zagrzała, ale za to była choć trochę cieplejszym kawałkiem pizzy ).

Po śniadaniu zdrzemnąłem się jeszcze na godzinę, po czym znów się umyłem i przebrałem w kąpielówki, bo dzień zrobił się gorący. Zapowiada się całkiem ładny i ciepły piątek.


Leżę sobie teraz na plaży, słuchając plusku fal i delektując się smakiem yerby. Plaża jeszcze pusta – jeden grubawy mężczyzna przyszedł popływać i to wszyscy. Zrobię sobie dziś trochę odpoczynku nad wodą, tym bardziej, że jest taka piękna pogoda...

Na plażę właśnie przyszedł ratownik, czyli dochodzi 10, bo w regulaminie wyczytałem, że o tej godzinie zaczynają pracę. Na jeziorze pojawiły się pierwsze żagle, a o świcie widziałem pierwsze łodzie motorowe zastawiające sieci. Jest pięknie, a niebo bezchmurne. Brakuje tylko piwa, dziewczyn, tytoniu i zapałek ( tytoniu mam resztkę, a zapałka jedna się ostała, którą chcę przeznaczyć na odpalenie palnika, gdy będę gotował jakiś „łobiat”).

Pojawiły się za to ratowniczka i jeden MILF, ale raczej nie zapowiada się aby coś z tego wyszło ;) Na wodzie bardzo mizerna 1 ( w skali Beauforta ).

Z MILF-em to trochę przesadziłem – byłem zapytać się o ognia, bo widziałem że pali i okazało się, że kobieta jest zdrowo po 60. Trzeba będzie w końcu wziąć się za siebie i pójść do okulisty. Najważniejsze że miała ognia ;)


Wyruszyłem w dalszą drogę po godzinie 14, po obiedzie, który ugotowałem sobie na jednej z ławek ( znaczy na palniku, ale na ławce siedziałem ). Przeszedłem może z kilometr, gdy zszedłem z drogi w polną dróżkę i skręciłem sobie papierosa ( okazało się że mam w plecaku jeszcze kilka rezerwowych zapałek ). Spotkałem dziadka, który nosił klocki drewna z pola do samochodu. Zaświtało mi w głowie i zapytałem się go czy nie potrzebuje jakiejś pomocy. Zgodził się i zaoferował mi, że zapłaci mi 20zł za przeniesienie drewna, a sam wróci za 2 – 2,5h, bo pojedzie na obiad i zawiezie to co ma w samochodzie.

Roboty było sporo i gdy wrócił, to ledwo się wyrobiłem ze wszystkim. Praca była w pełnym słońcu, a komary i muchy gryzły i nie uprzyjemniały mi tego. Cały byłem w żywicy, podrapany przez gałęzie, w butach miałem tysiące różnych nasion i źdźbeł trawy, ale czułem satysfakcję że mogłem popracować dla kogoś. Na szczęście zostawił mi butelkę z wodą, bo to co miałem ze sobą nie wystarczyło by mi w tym gorącu. Przyjechał z żoną i przywieźli mi jeszcze trochę jedzenia – 2 bułki, białą kiełbasę, kaszankę i pomidora. Trochę zjadłem, a część zostawiłem sobie na kolację ( a wyszło finalnie że na śniadanie ;) ). Pomogłem zapakować drewno do samochodu dostałem pierwszą wypłatę od czasu Pasierb i szczęśliwy ruszyłem w dalszą drogę przez Zegrze Płd gdzie kupiłem sobie zapalniczkę i colę w puszcze, oraz wysępiłem papierosa w moim stylu.


Potem droga wiodła przez Jadwisin – miałem tam zejść na drogę nr 622, ale przy braku oznaczeń doszedłem do Stasi Lasu. Tam dostałem wodę od sołtysowej i znalazłem supermarket, gdzie kupiłem 2.5 l pepsi ( była w promocji za 4zł, a takiej ilości cukru nie mogłem zlekceważyć ;) ), kuskus, słonecznik, żubra w puszce i kawę – zostały mi równo 2zł w sakiewce, a więc znów bez pieniędzy, ale tak najlepiej mi się wędruje, bo nie asekuruję się pieniędzmi.


Robiło się już ciemno. Poszedłem przez Karolino szukając jakiegoś schronienia, lub miejsca na rozbicie namiotu i doszedłem aż do głównej drogi nr 62 i odbiłem w lewo w stronę Nowego Dworu Mazowieckiego. Było już ciemno. Szedłem z czołówką poboczem aż do drogi nr 622, którą pierwotnie miałem iść. Na szczęście nie był to długi dystans, bo mam uczulenie na TIR-y .

Tuż przy skrzyżowaniu z ową drogą znalazłem wiatę przystankową, a po drugiej stronie był zajazd i parking dla „bestii” na „T”. Stwierdziłem że zostaję tutaj na noc – miejsce nie najlepsze, ale bywały i gorsze.

Otworzyłem piwo i skręciłem resztkę tytoniu „z odzysku”. Potem ubrałem się ciepło, rozłożyłem karimatę na ławce i poszedłem spać

Sobota 31.08.2013 r.

Obudził mnie o 6.30 radiowóz na sygnale świetlnym. Z prawej strony samochodu wyszedł policjant i powiedział: „ hotel masz po drugiej stronie” Odpowiedziałem, że już się zbieram i pośpiesznie wygramoliłem się z kokona śpiwora. Okazało się, że nie zatrzymali się z mojego powodu, ale ze względu na TIR-a bez naczepy, którego zatrzymali w zatoczce autobusowej koło wiaty pod którą spałem.

Pozbierałem się, zaparzyłem kawę, do której dodałem Pepsi ( ohyda nie polecam nikomu tego połączenia smaków ) i poszedłem na drugą stronę drogi do zajazdu, bo widziałem że mają tam toaletę na zewnątrz budynku, a kawa zadziałała na mnie stymulująco.

Okazało się że mają płatne kabiny (zamek na 2zł otwierany ). Umyłem więc tylko zęby i zapaliłem tytoń, który znalazłem w okolicy. Doszło do mnie „ dziś są moje urodziny i chociaż sprawię sobie tą przyjemność i wysram się jak biały człowiek”.

Musiałem pójść do zajazdu, bo miałem co prawda 2zł, ale w drobnicy. Zamieniła mi je dziewczyna na recepcji na jedną złociutką dwuzłotówkę i poszedłem jak król do toalety, po drodze jeszcze zdobywając papierosa od kierowcy TIR-a na litewskich blachach ( na migi się dogadałem ).

Kabina od toalety okazała się otwarta ( nie sprawdzałem tego wcześniej ). Zamknięty był skobel tak ze drzwi same nie mogły się zatrzasnąć. To był pierwszy prezent od losu dzisiaj. Podładowałem przy okazji trochę telefon ( tym bardziej że posiedzenie trochę trwało ) i zostawiłem drzwi w takim samym stanie jak zastałem. Po wyjściu ( i umyciu rąk oczywiście ;) ). Zapaliłem papierosa delektując się nim do samych pomarańczowych granic i ruszyłem w drogę wspomnianą wczoraj trasą nr 622

Siedzę sobie właśnie w lesie na rozwidleniu dróg. Zatrzymałem się tu ze względu na potrzeby pęcherzowe, a przy okazji zaparzyłem sobie jeszcze kawy i nadrobiłem zaległości w pisaniu. Dobrze że tak się stało, bo jest to rozwidlenie, gdzie miałem skręcić w prawo, a znając życie, gdybym tego nie sprawdził poszedłbym dalej prosto. Czuję się trochę senny, są chmury na niebie i trochę się ochłodziło. Niebawem ruszam w dalszą drogę, bo taka pogoda jest świetna do chodzenia. Jest godzina 11 i znając życie, gdybym spał dziś w namiocie, to dopiero bym się z niego wyczołgiwał ;)


Droga wiodła przez Wólkę Zalewską, Powielin, Błędostowo, Mieszki Kuligi do Mieszek Leśników, gdzie pod wiatą zdecydowałem się na ugotowanie obiadu. Niedługo po ugotowaniu przeze mnie obiadu przyjechał mężczyzna czarnym audi. Poczęstował mnie „pifkiem”, wódką i papierosami ( przyznałem się niechcący gdzieś w rozmowie że dziś skończyłem 30 ). To był dopiero jak się okazało początek.

Pojechaliśmy później do sklepu, kupił mi prowiant na drogę i udaliśmy się do niego do domu, gdzie poznałem jego rodzinę. Jego matka była na początku bardzo nieufna względem mnie, ale po jakimś czasie i po spisaniu ( na wszelki wypadek ;) ) moich danych osobowych z dowodu z dowodu powoli zaczęła zmieniać do mnie nastawienie.

Umyłem się, napiłem kawy, a wieczorem pojechaliśmy na gminną zabawę, lub dyskotekę do Pokrzywnicy. Takie hity jak „ona tańczy dla mnie” leciały przynajmniej z 5 razy w ciągu wieczora ( Adam jeśli to przeczyta pewnie będzie wniebowzięty, że tak „umilali” mi zabawę tym utworem ). Samochód prowadził Piotrek znajomy Sławka ( gospodarza ). Było to ciekawe doświadczenie, choć na tańce, ani poznawanie miejscowych piękności nie miałem sił, tym bardziej że nie znałem układu sił, a ewentualna bójka nie była czymś o czym marzyłem. Delektowałem się za to ich obecnością, rozmowami i alkoholizowanie się w dniu moich 30 urodzin ( nie sądziłem że coś takiego może się pojawić tego dnia :D )

Wyszło tak, że wróciłem osobno od Sławka, bo chłopak zasiedział się trochę na zabawie ( i trochę wstawił – ja nie byłem lepszy, ale nie miałem już sił). Do jego domu dotarłem około 2. Nie chciałem samemu wchodzić do jego domu, a że miał otwarty samochód, a do tego był tam mój plecak, więc instynkt przetrwania kazał mi wejść do środka. Spałem na tylnym siedzeniu owinięty śpiworem. Nie powiem spało się źle i niewygodnie i często się budziłem, bo drętwiały mi kończyny ( i dolne i górne). Nie spodziewałem się, choćby w połowie takiego rozwoju wypadków i urodziny spędziłem wyśmienicie :D

Niedziela 1.09.2013 r

Około 10 wygramoliłem się w końcu z samochodu, pogadałem chwilę z siostrą Sławka i dowiedziałem się że pojechała po niego samochodem – więc wrócił do domu. Nabrałem wodę do butelki, ubrałem się do podróży, spakowałem rzeczy, które były niespakowane, cały czas odganiając małego kota, bo chciał mi pożreć kiełbasę, którą dostałem na drogę i poszedłem w dalszą drogę. Nie pożegnałem się niestety, bo nie spotkałem nikogo z domowników przez ten czas, a nie chciałem samemu wchodzić do ich domu.


Poszedłem na przystanek, gdzie wczorajszego dnia skończyłem podróż, zjadłem chleb z pasztetem i kiełbasę, które dostałem na drogę, zaparzyłem kawę, spaliłem jakieś resztki tytoniu i poszedłem na Winnicę. Odpocząłem na trawniku koło kościoła i natrafiłem na procesję wzbudzając żywe zainteresowanie jej uczestników.

Dziś rano trochę padało, a później zaczęło mocno wiać. Droga prowadziła mnie dalej na Gąsiorowo. Zrobiłem tuż za Winnicą postój na drugie śniadanie.

W miejscowości Gnaty Lewiski zagadałem do pewnego mężczyzny, który naprawiał ogrodzenie i poczęstował mnie papierosami. Po dłuższej rozmowie dowiedziałem się że w Bielanach mogę dorobić przy zbiorach truskawek. Wyjaśnił mi dokładnie jak tam dojść.


Tak zrobiłem i dotarłem na miejsce, o którym mówił. Porozmawiałem z właścicielem ( Radkiem), w skrócie opowiedziałem o swojej podróży, dowiedziałem się trochę o truskawkach deserowych i umówiłem się na jutro na godzinę 7 na zbiory. Wskazał mi też miejsce, gdzie jest opuszczony budynek i mogę przenocować nie będąc niepokojony przez nikogo.

Z budynku nie skorzystałem, bo zarośnięte były oba wejścia.


Siedzę sobie przy opuszczonym domu, piszę i obserwuję formacje chmur, przez które prześwituje słońce. Jest chłodno przez wiatr, który ciągle duje. Jestem zmęczony po wczorajszej imprezie i raczej niewyspany. Od „truskawkowego szefa” dostałem paluszki i colę zero. Zostało mi jeszcze trochę tytoniu, który zaraz zapalę i zastanawiam się czy mam siły czekać na zachód słońca, czy iść od razu spać. Ciekawy jestem jutrzejszego dnia i tego jak dobry jestem jako zbieracz truskawek. Dochodzi 19 więc do zachodu słońca już niedaleko – wytrwam raczej, choć sił mało. Jutro raczej za mocno się nie nachodzę ;)

Poniedziałek 2.09. - Piątek 6.09.2013 r.


Był to wspaniały okres przy zbiorach. Bardzo się zżyłem z ludźmi, z którymi pracowałem ( głównie były to kobiety, które były dla mnie jak matki ), z państwem Glinickimi, którzy mnie przygarnęli, gościli i karmili.


Jestem bardzo wdzięczny za wszystko co mnie spotkało, za rozmowy, opiekę i nocleg, który mi zapewnili ( w stodole na kanapie, gdzie codziennie spała ze mną w nogach suczka imieniem Majka – straszna pieszczocha ;) ) Ciężko mi było opuścić to miejsce i będzie mi brakowało tego czasu.


Wiem że nie jestem „urodzonym zbieraczem” truskawek, a warunki fizyczne mi tego nie ułatwiają. Moje wyniki były raczej mniej niż skromne, ale starałem się z całych sił. Będzie mi Was wszystkich bardzo brakowało.



Dziękuję za to, że mimo iż byłem obcą osobą nawiązaliście ze mną tak otwarty kontakt. Dziękuję wszystkim dziewczynom, z którymi pracowałem na polu, za to że mnie wspierały, doradzały, dokarmiały i były dla mnie tak życzliwe. Nie będę wymieniał poszczególnych imion ( tym bardziej, że mimo najszczerszych chęci mógłbym się pomylić i zawsze miałem problem z ich zapamiętywaniem ). Mam za to dobrą pamięć do twarzy i w moich wspomnieniach zostaniecie na długo. Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze kiedyś tu wrócić.



Niech Was Bóg błogosławi i ma w Swojej opiece. Ja ze swojej strony będę się starał przekazywać dalej dobro, które od Was otrzymałem, aby świat stawał się coraz piękniejszym i przyjaźniejszym miejscem, aby miłość braterska i siostrzana triumfowała na świecie.


Kocham Was wszystkich i mam cichą nadzieję, że uda nam się jeszcze spotkać w tym gronie...

c.d.n