Wyruszam znów w podróż po Polsce
na piechotę, z małym zasobem pieniężnym, który szybko się skończy. Podróż jest
z jednej strony odkrywaniem na nowo Polski podróżując w najstarszy sposób znany
ludzkości czyli na piechotę i ma wymiar horyzontalny; z drugiej strony ta
podróż jest podróżą w głąb siebie, odkrywaniem swojego wnętrza, jest
poszukiwaniem swojej drogi życiowej po odrzuceniu uwarunkowań społecznych i
środowisk w których się wychowywałem i ma też wymiar wertykalny.
Nie mam
pojęcia co znajdę po drodze, jakich ludzi poznam, co się we mnie pojawi, ani
nawet nie jestem w stanie przewidzieć trudności które mogą i będą się pojawiać.
Nie chcę pisać jedynie „suchego” dziennika podróży ( choć czasami będzie to
miało taki wymiar z braku sił lub będzie to związane ze zmęczeniem i
wyczerpaniem organizmu) i będę starał się przemycać jak najwięcej przemyśleń,
odczuć i emocji. Od czasu do czasu będę też umieszczał na blogu pliki dźwiękowe
a jak i będzie na to czas i możliwości pliki wideo. Zacznijmy opowieść, która
będzie powstawała na bieżąco…
Etap 1. Wrocław –
Pasierby
Piątek 19. 07.
2013 r.
W końcu udało mi się wyruszyć, a to
też z wielkim trudem i dopiero po południu. Nastąpiło to po godzinie 14.
Najpierw na „rondzie” spotkałem się z siostrą i wypiliśmy wspólnie piwo a ja
oddałem jej ładowarkę do telefonu, a potem powoli i mozolnie szedłem na północ.
Pierwszy przystanek (poza tym na rondzie) zrobiłem sobie pod Kalamburem, gdzie
pożegnałem się z dziewczynami z baru i z Pawłem, wypiłem kawę na zimno i
ruszyłem dalej na północ przez Dubois i Dworzec Nadodrze, gdzie zrobiłem sobie
przerwę na skręta i telefon. Potem Trzebnicka. Skręciłem później w
Kamieńskiego, gdzie wykonałem kolejny telefon tym razem do Gochy przechodząc
koło jej domu. Niestety nie zastałem jej na miejscu, więc poszedłem dalej i
zatrzymałem się na chwilę w parku na Kamieńskiego .
Miasto jest bardzo męczące do
podróżowania na pieszo z ciężkim plecakiem. Najbardziej irytują człowieka
światła, gdzie traci się dużo czasu na oczekiwanie na zielone światło.
Normalnie nie przeszkadza to tak mocno, ale mając na plecach dużo obciążenie
jest to męczące, tym bardziej że nie ma sensu ciągle go ściągać i zakładać, bo
to też mocno męczy.
Szedłem
dalej prosto i przeszedłem niedaleko działki Łukasza Paci. Wróciły wspomnienia
z wczesnej młodości. Uświadomiłem sonie, jak wiele czasu minęło od momentu gdy
byłem tam ostatni raz – chyba z 10 lub więcej, bo pamiętam że ostatnio byłem
tam z Agnieszką. Na pewno ruch samochodowy wzrósł kilkunastokrotnie, a i
obwodnicy w tamtych czasach też nie było. Ech sentymenty ;)
Później
Polanowice, aż w końcu obwodnica autostrady i przekreślony, zielony znak z
napisem „Wrocław”. Od razu poczułem się lepiej. Robiło się już późno więc
ucieszyłem się z tej informacji, bo nie chciałem już nocować w mieście.
Przeszedłem jeszcze przez Krzyżanowice i postanowiłem że przejdę jeszcze
kawałek do pola golfowego „Toya”, bo po drugiej stronie drogi na mapie
„zaznaczona” była wiata biwakowa.
Czy była
to nie wiem, bo skutecznie odstraszyła mnie ilość zaparkowanych samochodów, bo
kawałek dalej była stadnina konna. Cóż, trzeba było iść dalej, bo obecność
ludzi nie jest najlepsza szczególnie gdy się robi coś nielegalnego jak spanie
na dziko. Na noc zostałem tuż przed miejscowością
Cienin, gdzie za zielonym szlabanem znalazłem niezbyt urodzajne pole kukurydzy
i kawałek w miarę prostej ziemi (dosłownie ) i tam się rozbiłem, a bardziej
namiot który nie śmierdział tak jak się bałem że może, choć był lekko stęchły.
Skrzywił mi się jednak fragment masztu, podczas ustawiania komory sypialnej.
Ech a jednak wytrzymałość namiotów jest ograniczona. Co z tego że to dopiero
jego drugi sezon, jak rozbijałem go już kilkadziesiąt razy. No nic trzeba
będzie sobie jakoś z tym faktem radzić.
Sobota 20.07. 2013r
Noc minęła w miarę spokojnie, oprócz
szczekania psów, które w niedalekiej okolicy miały swoje terytoria i wyczuły
moją obecność. Po jakimś czasie się uspokoiły i było spokojnie.
Spałem
długo, bo chyba do 10tej. Obudziłem się w nienajlepszej formie. Trudno co
zrobić – trzeba ruszać dalej. Spakowałem się , zaparzyłem kawy i ruszyłem w ten
upalny dzień.
Trasa
wiodła przez Pasikurowice, Siedlec, Skarszyn, .
Robiłem dość częste postoje.
Potem Głuchów Górny, gdzie napiłem się piwa i Raszów, aż finalnie dotarłem do
Trzebnicy. Zagadałem do dwóch gości z pytaniem o pole namiotowe, bo mapa ogólna
mi takie wskazywała, za to mapa Trzebnicy już nie.
Tak to
poznałem Danka, który nie wskazał mi co prawda tego miejsca, ale zaproponował
że u niego będę mógł wziąć prysznic, a namiot mogę rozbić na jego „Ranczu”,
które okazało się małą polanką w lesie, gdzie robi ogniska.
Poszliśmy
najpierw po piwo, bo chciałem się mu jakoś odwdzięczyć, a plecak zostawiłem u
niego w garażu - miałem trochę obawy z tym związane, choć najbardziej niezbędne
rzeczy miałem ze sobą. Stwierdziłem więc
że jak coś to będę mógł się szybciej przemieszczać, choć już bez kawki,
herbatki i namiotu.
Siedliśmy
w parku i tam poznałem „lokalsów” lub jak kto woli autochtonów. Wypiliśmy po
dwa piwa, tytoniu mi zeszło z pół paczki, ale postanowiłem się tym nie
przejmować. Potem powrót do jego domu z jego znajomym, prysznic, herbatka, a
chłopaki kawę, bo chcieli skombinować
kasę i jechać na Breslau do klubu
„Cocomo” lub „PRL-u” – nie ma co zazdrościłem im mocno tej eskapady. Okazało
się że plany im się pozmieniały ( z braku skombinowanej kasy ) i trafili
jedynie na wesele. Po owej herbatce/ kawce trafiliśmy na „Ranczo” gdzie
rozbiłem namiot i oddałem się w ramiona Morfeusza. Noc minęła spokojnie i choć
namiot jest w jeszcze gorszym stanie (to co się wygięło – pękło ). W nocy
miałem za to muzykę z okolicznej imprezy
Niedziela 21.07.2013
r.
Wstałem o 8 lekko zziębnięty i z
zapchanymi zatokami. Wyciągnąłem rzeczy z namiotu, po czym przyszedł Danek.
Powiedział że zaprowadzi mnie skrótem przez Trzebnicę. Poczekaliśmy aż namiot
obeschnie ( z rosy) i poprowadził mnie przez dawną cegielnie do Księgnic, a
potem do Szczytkowic, gdzie miał do załatwienia sprawę (zlecenie dot. Dachu lub
kominów), a przy okazji zobaczyć córkę gospodarza, której powaby bardzo go
pociągają . i podobno coś między nimi może się „potencjalnie” wydarzyć. Nie
zastał jej jednak.
Tam
nasze drogi się rozstały, bo jego wzywali na piwo w Trzebnicy, a mnie dalsza
droga. Ruszyłem więc sam przez Komorowo, Biedaszków Mały do Ujeźdźca Wielkiego,
gdzie zatrzymałem się na jakiś czas i rozmawiałem z miejscowymi oglądającymi
mecz piłki nożnej jakiś lokalnych drużyn.
Dalej po
odpoczynku ruszyłem w trasę przez Ujeździec Mały. Urokliwa mała wioska.
Niezwykła z tego powodu, że mają dość dużo krów pasących się w zagrodach na
powietrzu. Co w tym niezwykłego? Częściej w wioskach można spotkać konie i
bociany niż krowy. Bydło prawie zniknęło z krajobrazu polskich wsi, a jeszcze
nie tak dawno temu były bardzo powszechnym elementem krajobrazu.
Zaczęło się robić „wieczorowo” i
słońce powoli chyliło się ku horyzontowi. Wszedłem w lasy przed Sułowem i od
razu zostałem zaatakowany przez chmarę komarów. Pierwszy raz jak do tej pory
byłem tak masowo „napastowany” przez te zwierzęta, do tego będąc w ruchu ( w
bezruchu komary dość szybko uprzykrzają życie w lasach, ale jeszcze nie
zdarzyło mi się do tej pory, abym był tak intensywnie atakowany przemieszczając
się ).
Nie było
wyjścia – ubrałem koszulę z długim rękawem i długie spodnie mimo utrzymującego
się jeszcze upału. Po dłuższej chwili byłem wyczerpany.
Siadłem
w lesie na przydrożnym parkingu, nastawiłem wodę na herbat ę i zadymiłem
okolicę białą szałwią i nikotyną. Pomogło i udało mi się coś napisać, oraz
napić się w spokoju herbaty. Zweryfikowałem plany i stwierdziłem, że dziś już
nie wybieram się do Sułowa, a rozbiję namiot w niedalekiej okolicy, bo jest
miła polanka oddalona jakieś 200m od miejsca gdzie siedzę. Herbata z „duchem”
zadziałała rozluźniająco, choć mój żołądek nie najlepiej to zniósł i pozbył się
finalnie tego płynu.
Noc była
intensywna, choć szybko zasnąłem mimo „szczekania” saren i jakiegoś gryzonia
żerującego koło namiotu, oraz harców jakiś dużych zwierząt – prawdopodobnie
saren lub jeleni przebiegających w bliskiej okolicy.
Maszt od namiotu całkiem pękł, ale
nie przejmowałem się tym już – chciałem po prostu spać i miałem mocny sen. Rok temu
pewnie nie zmrużyłbym oka, ale tym razem zmęczenie zrobiło swoje, a może po
prostu uodparniam się na leśne hałasy.
Poniedziałek 22. O7.
2013 r.
O 8ej upał wyciągnął mnie z namiotu.
Spakowałem się szybko i wróciłem na leśny parking z wczorajszego wieczora.
Odpaliłem palnik i ugotowałem kawę, do tego dwie małe czekoladki i ruszyłem do
Sułowa. Tam napiłem się piwa bo upał dawał się we znaki i zjadłem pierogi
ruskie.
Posiedziałem godzinę i ruszyłem drogą na Sulmierz w kierunku Jutrosina.
Przeszedłem przez Słączno, Dunkową, Piotrkosice robiąc częste postoje ze
względu na upał. Szło się ciężko, a potem jedyny cień jaki mogłem znaleźć poza
wioskami, gdzie jeszcze były drzewa to pola kukurydzy, bo na drogach zostały
wycięte w pień.
W
Poradowie porozmawiałem chwilę z sołtysem o życiu, wszechświecie i całej
reszcie, a wychodząc zobaczyłem tablicę z informacją, że wkraczam w województwo
wielkopolskie. Zadzwoniłem do Kuby „Gozdka” informując go, że wkraczam w jego
strony i wieczorem powinienem dotrzeć na miejsce, choć wiedziałem że będzie
raczej mocno po zmroku,
Następną
miejscowością było Szkaradowo – duża wioska, która wbrew swej nazwie starała
się jak najlepiej wyglądać. Niby kilka kilometrów, od granicy województwa, a
ludzie już inaczej mówią, bardziej zaciągając i akcentując inaczej. Zjadłem pod
sklepem lody i napiłem się pepsi.
Odpocząłem chwilę od upału. Potem droga znów
bez cienia, aż do Dubina. Piękna wioska z budynkami z murem pruskim, choć mocno
już zaniedbana.
Tam mnie
czekała niespodzianka, bo Kuba wyjechał po mnie samochodem z Karoliną.
Ucieszyłem się bardzo, bo zmęczenie dawało mi się mocno we znaki, a zostało mi
jeszcze z 20km do przejścia, z czego dużą część musiałbym przejść w nocy.
Gdybym nie spotkał Kuby i Karoliny, to w cieniu zacząłbym robić obiad przed
dalszym odcinkiem podróży. Tak się kończy pierwszy etap pieszej wędrówki. Następny będzie wiódł z
Pasierb do Łodzi. Wstępnie długość trasy wynosi 180km ale znając życie się
wydłuży ;)
Do napisania wkrótce z województwa łódzkiego :)