Skończyły mi się bletki, więc palę dużo mniej - czasem jak mnie mocniej przyciśnie, to używam zielonych ręczników papierowych, które wziąłem ze sobą z myślą o rozpałce ogniska. Smakują jednak paskudnie.
Drugi dzień sam na szlaku, mimo wielu ludzi, których spotykam. Czas zatrzymuje się w pewnych momentach dnia - przy śniadaniu, obiadokolacji, czy w przerwach na yerba mate - wtedy mogę się w spokoju delektować odpoczynkiem i po prostu posiedzieć na skraju ścieżki, lub lasu.
Ciężko mi czasami wyodrębnić poszczególne momenty, przypisać je do konkretnych dni, bo zlewają mi się w jeden długi moment przerywany snem, gdy wchodze w inne światy - w swoje lęki, obawy, pragnienia. Inny punkt odnisienia - mam czasami wrażenie, jakbym był mrówką powoli przemierzającą porośnięte trawą pagórki.
Człowiek gdzieś się zatraca w tej przestrzeni; przestaje być "jej centrum" a staje się bezstronnym obserwatorem. Wychodzi na wierzch wszystko, czemu nie chcemy się poddać, zaakceptować.Zamiast bycia "samozwańczym królem wszechświata" stajemy się bezbronnymi dziećmi, które chcą przemknąć cicho przez ogromną przestrzeń.
Beskid Śląski 3.08.2015 r.