Mierzę się
z przeszłością. Z pisaniem, yerba mate, Kalamburem, byciem niezależnym – sam sobie
okrętem i sterem. Dziś próbuję się odnaleźć w kilku „kliszach” z przeszłości,
które już nie istnieją, a został po nich jedynie zamazany obraz.
W sumie to nie wiem o czym pisać i nie wiem jak pisać.
Długopis w mojej dłoni jest jak kawałek drewna w ręku niemowlaka – jakiś obcy
element, który do niczego nie pasuje. Zapominam jak się pisze długopisem – tak rzadko
to robię.
Jestem
tu anonimowy, starszy prawie dwukrotnie od innych uczestników tego miejsca.
Młode dziewczyny rozmawiają o pierdołach, jakby świat od tego zależał, ale za
to robią to pełnią siebie, z zapałem i wiarą w to co mówią. Tego im trochę zazdroszczę.
Trochę zdziadziałem, trochę stałem się nihilistą i cynikiem.
Niby jeszcze nie jest najgorzej, ale to zawsze w porównaniu z czymś lub z kimś.
Tu są wszyscy młodzi więc….
Trochę czuję się jak szpieg (dziewczyny gadają o apostazji), trochę jak intruz. Z ceramiczną tykwą wypełnioną mate.
Znów czuję że „Kalamburem”
próbuję złapać wenę, popchnąć moją grafomanię w jakimś bliżej nieokreślonym
kierunku, złapać bodźce, zahaczyć się o jakieś „znane”, poczuć trochę gruntu pod
nogami, zanim zacznę coś z tego lepić.
To taka trochę jaskinia zbójców, ciepła dziurka, spelunka,
gdzie można (było?) „na artystę” poderwać jakąś małolatę, która chce
doświadczać życia a potrzebuje jakiegoś dodatkowego potwierdzenia, żeby pójść
dalej, „coś ponad” prozę życia i zwykłą biologiczną chęć…Jaskinia zbójców, gdzie
owi zbójcy są już gatunkiem na wymarciu.
Trochę jak patrzenie się przez szybę na wystawę z luksusowym
towarem, jak gapienie się na szwajcarskie zegarki na które nie będzie mnie
nigdy stać i fantazjowanie co by było gdyby. W głębi duszy jest jednak to
poczucie, które może z początku jest lekko nieprzyjemne, lecz potem się można
przyzwyczaić, że to już minęło i nie ma powrotu. Jest jeszcze ten cichy impuls,
kaprys poczucia tego dreszczyku podniecenia, mimo świadomości że to się już
więcej nie wydarzy. To jak mgliste wspomnienie dawno porzuconego nałogu, za którym
pozostaje jeszcze blady ślad nostalgii.
Łapanie się okruchów, ogrzewanie się w popiele… na szczęście
jestem trzeźwy, bo nie jestem w tym wszystkim tak żałosny jak mógłbym być.
Jedynie to miejsce… jakby czas się go nie imał. Dalej trwa jak trwało. W powietrzu zamiast dymu
nikotynowego zapach kadzideł.
Średnia wieku jednak mocno się podniosła, więc zmieniła się
dynamika tej przestrzeni. Turyści mają w dupie to że nie mają już dwudziestu lat.
Siedziałem chwilę na schodach – tyle wspomnień łączy mnie z
tym miejscem, choć tak już odległych w czasie.
Moja przechowalnia, moja postarzalnia. Dziewczyny mają ostre
makijaże, ale miękkie serca. Nic się nie zmienia, a zarazem zmienia się wszystko