Jutro wigilia. Siedzę przed domem mojej babci przy stoliku
„food truck’a”. Jest ciepło jak na końcówkę
grudnia ( 12°C) – widocznie śnieg (znów) spadnie na następne święta (prorokiem nie jestem, jak widać z perspektywy czasu).
Przyjemnie
jest dawać – zawsze dostawałem od babci jakieś wsparcie, choć nigdy o to
nie prosiłem. Tym razem jednak ja byłem w stanie dać coś od siebie i wspomóc w
trudnym okresie. Wiem też, że gdybym „oddał całą majętność moją … a miłości był
nie miał…” to nic nie byłoby to warte. Patrzę na święta inaczej niż zwykle i
wiem, że warto wyjść poza „symbolikę tradycji”; poza schematy dawania i
otrzymywania, „liczenia zysków i strat” – nie ma to najmniejszego znaczenia, bo
i tak wszystko przeminie, a zostanie tylko to co wieczne ... a co jest wieczne?
Jednostki umierają zostawiając za sobą ślad niczym odcisk
stopy na piasku (mniej lub bardziej trwały w kulturze). Zostaje tylko to co
ponadczasowe, nieprzemijalne…. Nie chcę używać pojęć, by nie zawężać tego, co
nieuchwytne niczym elektrony w
przestrzeni atomowej; światło gwiazd ( które dociera do nas z
opóźnieniem miliardów lat).
Wierzę, że istnieje ponadczasowość, inny wymiar,
którego nie da się określić (próby zredukowania wszystkiego do
materialistycznego i ateistycznego podejścia są w gruncie rzeczy zwykłą, ludzką
ignorancją).
Wierzę w wieczny początek i wieczny koniec, niczym przemijalność
pór roku, które istnieją tylko jako pewne wyodrębnienia – i są i nie są
zarazem.
Wierzę w Miłość jako rdzeń wszystkiego, która jest przepływem życiowej
energii. Wierzę w sacrum i profanum jednocześnie.
Wiem, że nie da się uchwycić chwili niczym fotografii …
Wrocław 23. XII. 2015r.