Szlak powoli się toczy, a
ja razem z nim. Z tego co widziałem na Wielkiej Sowie to do Dusznik
Zdrój zostało mi 50g marszu. Wczoraj widziałem na trasie pierwszą
żmiję – wygrzewała się na słońcu i w momencie, gdy
przechodziłem uciekła żwawo w zarośla. Widziałem też owce
wylegujące się w cieniu– niby jestem w górach, a jest to dość
rzadki widok w obecnych czasach.
Spotkałem też wczoraj na
szlaku dziewczyny. Zaskoczyły mnie wychodząc z lasu, gdy czytałem
książkę. Nie spodziewałem się nikogo, a tym bardziej niewiast –
ożywiły mnie cudownie krótką rozmową i swoją energią.
Wędruję jakby w
zawieszeniu i w miarę drogi ulatnia się ze mnie energia. Ulatniają
się też pieniądze, bo wydaję ich więcej niż powinienem. Nie ma
jeszcze z tym tragedii, ale za jakiś czas będę jadł tylko to co
znajdę, jeśli nie zracjonalizuję tego.
Łydki i przedramiona mam
całe w strupach po ugryzieniach owadów (rozdrapane mimowolnie) –
na szczęście opanowałem (jak na razie) sprawę kleszczy, a środek
który kupiłem sprawdza się pod tym względem i na komary. Życie
uprzykrzają jednak meszki, które zwłaszcza wieczorami, w lasach,
atakują niemiłosiernie.
Spotkania z ludźmi - to na
szlaku najbardziej motywuje, dodaje sił i wiary, że to ma jakiś
sens. Myślałem kiedyś, że podróżuję dla siebie i takie były
początki. Droga jednak weryfikuje wszystkie przekonania i wychodzi
to co jest istotne. Wiem że w dużej mierze robię to też dla Was,
bo wiem,że nie każdy może sobie pozwolić na długą trasę i na
przeżycie osobiście pewnych rzeczy.
Czas w podróży płynie
liniowo. Jest ciągły, a dni przeplatają się ze sobą. Zaczął
się weekend i mocno odczuwa się to na szlaku. Ruch wzrósł
kilkunastokrotnie
Pod Wielką Sową
4.07.2015 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz